Wpis z mikrobloga

Czy istnieje coś takiego jak kuchnia warszawska? Jeżeli tak to co ją #!$%@?, i jakie potrawy są szczególnie „warszawskie”?

tl;dr;


Jak każdy kocioł kulturowy Warszawa bez wątpienia miała z czego wybierać. Ogromne ilości ludności napływowej, a każdy przywoził ze sobą własne przyzwyczajenia i przepisy. W większości kuchni regionalnych dominuje to co jest „pod ręką”. Dlatego w górach jedzą oscypki a nad morzem ryby. Trochę inaczej jest z kuchnią warszawską (czy kuchniami innym większych miast). Warszawiak wszystko miał pod ręką. Więc jego kuchnia bardziej wynikała ze stylu życia niż z tego co było dostępne.

Kilka lat temu pewien niezbyt sławny aktor, Łukasz Garlicki, odgrzewał dawny przebój Stanisława Grzesiuka. Śpiewając „Nie ma cwaniaka na warszawiaka”. Jednak w nowej wersji zjedzono jedną bardzo ważną literkę. Bo Grzesiuk śpiewał że nie ma cwaniaka NAD warszawiaka. Dając tym samym do zrozumienia że Warszawiak to w swej naturze cwaniak. I to Grzesiuk ma rację. Bo nie po to Warszawiak przyjechał żyć do wielkiego miasta żeby tyrać od rana do nocy. O nie. On przyjechał bo jest cwany, i potrafi się odnaleźć w miejskiej dżungli, plątaninie znajomości i rozmaitych interesów nie zawsze uczciwych a na pewno nie przejrzystych.

Cwaniak nie wstawał skoro świt, musiał odespać uciechy nocnego miejskiego życia albo fuchę. Zresztą po co miałby wstawać skoro świt, całe miasto musiało się obudzić żeby było gdzie szukać kolejnej „okazji” do zarobku. Dnia i nocy nie wyznaczało gospodarstwo i zwierzęta które trzeba było o świcie oporządzić i nakarmić, ani robota w fabryce. Dla warszawskiego cwaniaka tak samo zacierały się granice pomiędzy tym co jest porankiem a co przedpołudniem jak pomiędzy tym co jest śniadaniem a co obiadem. Zresztą zacierały się też granice między tym co jest restauracją a co tylko barem. Cwaniak nie chciał się rozsiadać w restauracji, bo nie wiadomo było kiedy trafi się kolejna fucha albo okazja do zrobienia interesu, ale jeść też coś musiał. Dlatego najlepiej było pójść do ulubionego baru i tam się leczyć lornetą w towarzystwie meduzy. Jedzenie warszawskiego cwaniaka musiało być szybko dostępne i proste – żeby dało się je przygotować w małej barowej kuchni. I to ono miało czekać na niego a nie na odwrót.

Dlatego w dawnej warszawie królowało to co albo można było szybko odgrzać, albo mogło stać za witryną lodówki i czekać na gościa. Dlatego tak klasyczne dla warszawy są wszelkiej maści galaretki, od wspomnianej meduzy czyli po prostu nóżek wieprzowych po bardziej wykwintnego jesiotra w galarecie czy schab po warszawsku. Po za tym w barze też łatwo o tatar, oczywiście w warszawie ze szprotką czy prostu śledzika w zalewie. Flaczki, tradycyjnie z pulpetami, żeby połączyć pierwsze danie z drugim. Dalej mamy też prosty krupnik warszawski, rumsztyk czy zapożyczony z kuchni żydowskiej cymes. A jak już komuś wyjątkowo się śpieszyło mógł chwycić bułkę z pieczarkami albo na „różyku” kupić pyzy w słoiku (a jadło się bezpośrednio ze słoika, czego nie dojadłeś – zabierałeś w słoiku do domu). Wśród deserów również królowało to co mogło długo stać za witryną. Legendarna WZ’tka, Farafki, Bajaderki, torcik wedlowski czy na bazarze pańska skórka.

Jeszcze dwie potrawy zostawiam na koniec, specjalnie. W kuchnię barową również wpisują się proste gulasze. Na przykład gulasz praski, albo… i to prezentuję dzisiaj, legendarne cynaderki. Czyli nerki wieprzowe podane w formie gulaszu. Może nie brzmi zbyt apetycznie, ale chyba wygląda dobrze. Jako akompaniament domowa kiszona kapusta (z kminkiem, gorczycą i pieprzem) oraz ciecierzyca w sosie z kiszenia kimchi.

#gotujzwykopem #warszawa
Mirkosoft - Czy istnieje coś takiego jak kuchnia warszawska? Jeżeli tak to co ją #!$%...

źródło: comment_Ohcp7iNeiMMzlSQ7vbCgVrrDMeqnIOnk.jpg

Pobierz
  • 17
@Mirkosoft: Brawo, napisane jak u prawdziwego znawcy. Kapusta bezbłędna, moja ulubiona, a o cynaderkach sie nie wypowiem bo wiem o nich niewiele.
Chciałabym wiedzieć czy na taką ciecierzycę kupuje sie na kilogramy? Jesteś z Warszawy?