Wpis z mikrobloga

Mam trochę więcej czasu, więc mogę odpisać na pytania. Przede wszystkim padają pytania gdzie ja miałem oczy jak się wiązaliśmy ze sobą, co się stało, że się rozeszliśmy.

To nie jest tak, że ja schodziłem się z jakąś furiatką, a sam byłem jakiś wielce powabny. Poznaliśmy się, i układało się naprawdę fajnie. Lubiliśmy się spotykać na piwku ze znajomymi, wychodzić na imprezy, czy wyjeżdżać na wakacje w góry, gdzie nasi znajomi mieli kwaterę, więc mieliśmy miejsce po kosztach. Czas jednak leciał, ja chciałem od życia trochę więcej, bo ile lat można jeździć na wakacje w te cholerne góry? Anna oburzona, bo przecież to najlepsze wakacje. Dla niej tak, dla mnie nie. Kiedy urodziła się Kasia, ja pod wpływem impulsu zacząłem uprawiać sport, jesli chodzi o to, to Anna była neutralna. Do momentu, kiedy zacząłem biegać w grupie, a w tej gupie były też kobiety. Spotykaliśmy się na przeciwko naszych okien, pewnego razu Anna wręcz stalkowała zza firany, kiedy się zaczęliśmy śmiać ta przysłała sms "a wam co tak wesoło". Horror.

Oddalaliśmy się od siebie codziennie, nie pomagała też choroba Młodej, bowiem była ciężka dla nas obydwoje, jednak najbardziej wszystko psuł jeden fakt - TEŚCIOWA. Kiedy Anna była w ciąży, mieszkaliśmy u niej, i wszystko było ok - tzn ok dla Anny. Kiedy przyszło co do czego przy samym porodzie, Anna dowiedziała się od matki, że raczej nie będziemy mogli się u niej zatrzymać, więc raczej będziemy musieli iśc mieszkać do moich rodziców. Wtedy Anna zgasła. Dosłownie, pamiętam to jak dzis. Te radosne oczy, ten przysłowiowy "#!$%@?", to dobro - wyparowały. Anna z rodziną była bardzo zżyta i musiała od nich odejść, według mnie to ją zabiło gdzieś wewnętrznie. Po porodzie nasze życie wyglądało tak, że ja na 8 do pracy, a 8:05 Anna wózek, Młoda, i hyc do mamuśki. Po 16 ja do domu, jej nie było, albo musiałem po nie jechać do teściowej. Ja tak zyć nie chciałem, więc ultimatum - albo zaczniemy wynajmować mieszkanie i w końcu mieszkać razem, albo się rozchodzimy. Wynajęlismy mieszkanie, ale nic się raczej nie zmieniło - wakacje w górach, mamusia, rodzina. Kasia miała iść roku X do przedszkola, jednak jak my byliśmy w pracy, to pilnowała jej babcia. Ja mówiłem - zapiszmy małą do punktu przedszkolnego, niech będziecie z dziećmi, Anna nie, Mała ma być z babcią. Oczywiście znów musiałem stawiać ultimatum - albo my, albo babcia. Ok, ugięła się, zapisaliśmy Małą do grupy, nagle Anna nie umie sobie wyobrazić życia bez tego, że Kasia chodzi do grupy przedszkolnej...I wiecznie trzeba było się szarpać o nas. To, co mi kiedyś imponowało, czyli zżycie rodzinne, stało jednym z kilku gwoździ do trumny. Drugim była zazdrość Anny o jakąkolwiek kobietę, a najbardziej o koleżanki z pracy. Broń Boże z jakąś się śmiałem, uśmiechałem lub byłem miły. Ona sama nie zabiegała o moją uwagę w jakikolwiek sposób, ja proponowałem - zacznij biegać z nami. Nie. Zacznij biegać w ogóle - to kup mi sprzęt. Itp itd. Powroty z pracy, ciche dni, naburmuszenie, ciągłe negatywne emocje już nawet bez wzajemnej rozmowy. Każda butelka ma jakąś określoną pojemność, a moja się po prostu przelała. Podjąłem decyzję, ze się rozchodzimy. No i tyle. Nawet moja matka nie potrafiła tego zaakceptować, że to tak po prostu, robiła mi jakieś dziwne wizyty wieczorne pod błachymi powodami, mając chyba nadzieję, że z kimś mnie przyłapie. Po prostu się rozpadło, tak bywa. A później zaczęły się szopki z dzieckiem, finał znacie.

Oczywiście ja też nie jestem krystaliczny w tym wszystkim, bo dzień bez kłótni to była rzadkość - jednak jak dwójka dorosłych ludzi stają się dla siebie obca, to uwierzcie lub nie - naprawdę jest ciężko wytrzymać.

Świeża historia:

Młoda od pewnego czasu jest rozbita, pierwsze co to pyta, kiedy może iść do mamy "bo w sądzie powiedziałeś, że będę mogła chodzić" - ok, tak więc zamiast mama porozmawiać najpierw ze mną, przedstawia dziecku sytuację, że może do niej wracać kiedy chce. Super, dorosłe podejście. W sądzie według dziecka powiedziano także, że w czwartki na zajęcia nie musi chodzić jak mama nie pozwala, bo mama nie musi pozwolić. Wychowawczyni ze szkoły zaleciła, by dziecko brało udział w zajęciach pozalekcyjnych zgodnych ze swoimi zainteresowaniami - w czwartki jak mama w pracy, tym zainteresowaniem jest oglądanie bajek lub granie na komputerze. Trochę się zdziwiłem, więc za telefon, i dzwonię do Anny. Anna mówi, że to nie tak, ale w sądzie nic nie było o tym, że dziecko ma chodzić na zajęcia, że nawet tak mówiła jej Radca Prawny. Nie wiem co ten Radca - być może czuje, że jeszcze trochę zarobi, nie wiem naprawdę co ta kobieta. Niby mówi, że powinniśmy dojść do porozumienia, z drugiej strony zamiast jej powiedzieć, co jest dobre dla dziecka, to jakby ją podburzała, Anna twierdzi, że jej pomaga - jej wybór.

Tak więc mówię Annie, że wg mnie z dzieckiem moglibyśmy udać się do psychologa, żeby ułożyć to jakoś w całość - "nie". Spotkajmy się więc we trójkę - ja, ty, psycholog - "nie". To spotkajmy się z naszymi adwokatami, zrobimy jakąś mediację, ugodę - "nie, ja nigdzie z tobą nie idę, ja nie mam problemów z dzieckiem". Nie rozumie, że podburzanie, to nie tylko mówienie, ze ojciec jest taki i owaki. To także niby niewinne machlojki, typu właśnie "możesz wrócić do mnie o której chcesz", "powiedz tacie to i tamto", "przecież czujesz się tak a nie inaczej" - tradycyjne gadki z dzieckiem przez telefon, jak Młoda jest u mnie. Oczywiście wszystko dla dobra dziecka...

Jednak najlepsze jest teraz - telefon o jednym, czyli zachowaniu Kasi, a nagle Anna wyskakuje o komunii - że jak ja to widzę, to ona ma zarezerwowany lokal, ale mnie na imprezę nie zaprosi. Jedyne zaproszenie jakie mogę od niej uzyskać to...zaproszenie do kościoła na komunię. Widzicie? Mama łaskawie zaprosi mnie do kościoła na komunię własnego dziecka - jak ja śmiem narzekać?! I jeszcze w internetach piszę! Ręce mi opadają.

Co teraz? No niestety zanosi się na to, że znów sąd - by wszystko zapisać konkretnie, bez jakichkolwiek ugód, by każdy dzień był z góry zaplanowany, np. żadnej ugody w wakacje ze względu na urlopy, na co naciskała Anna.

Nie wiem jak jej wytłumaczyć, że to co ona robi, nie jest dobre dla dziecka, tylko i wyłącznie dobre dla niej. Że takim postępowaniem rozbija dziecko od środka. Anno, jeśli to czytasz, opamiętaj się.

#oma
  • 52
@haakenn: Problemy Ani (odsunięcie się) z mamą, relacje z córką.. No brzmi jak mogłaby skorzystać z pomocy terapii. (Jak w sumie często większość z nas na jakimś etapie życia)
Ale jeśli nie czuje potrzeby, nie widzi, nie słucha innych..

Włos się jeży, mireczku, jak czytam o buntowaniu dziecka lub ograniczeniu jego rozwoju i zainteresowań. :(
@haakenn: Stary. Ten wstęp o wychodzeniu do matki i siedzeniu tam całymi dniami to jakbym czytał swoje życie. Najgorsze jest to, ze one to robią z pełną świadomością. U mnie też pojawiła się prośba o zapisanie małego do przedszkola. Prosiłem, żeby poszła do pracy i nie chodziło mi o względy ekonomiczne, bo zarabiam ok. Chciałem, żeby wyszła do ludzi. Wiele razy słyszałem że „Ty sobie idziesz do pracy. Z kimś pogadasz,
@haakenn: A w sumie mam pytanie. Czy masz jakikolwiek plan B, na zasadzie czy zamierzasz tak całe życie się przepychać z Anną, czy jest jakiś punkt kiedy powiesz "basta" i zrobisz coś.. cokolwiek?

Acha, i co na to wszystko twoja obecna żona, nie masz problemu że to wszystko negatywnie wpływa na twoje obecne małżeństwo i rodzinę?
@haakenn: Przepraszam, napisałem to źle, sprobuje jeszcze raz : czy negatywnie wpływa i jeśli tak to jak? No bo ciężko mi sobie wyobrazić że te nieustanne batalie nie wprowadzają jakiegoś kwasu :/
@haakenn wydaje mi się, że ty zawsze za wszelką cenę chciałaś czegoś innego niż ona. Obydwoje olaliscie siebie nawzajem. A ona zraniona teraz próbuje wszelkich sposobów by ci uprzykrzyc życie. No nic jak się jest w związku to trzeba o ten związek nie ustannnie walczyć. Tobie się z nudziło, a ona nie umiała inaczej. Ty sobie pewnie znajdziesz kogoś młodszego, a ona pewnie długo pozostanie samotna, więc jest sfrustrowana.