Wpis z mikrobloga

Kiedy medytuję dłuższy czas, zawsze dociera do mnie nieważność czy bezcelowość pewnych rzeczy. Nie jest to związane z nihilizmem, ale raczej zdrowym podejściem. Nie kłócę się, nie komentuję jakichś informacji, które wzbudzają narodowe dyskusje, nie mam potrzeby stawiania na swoi, marnuję mniej czasu na bezsensowne czynności. Ponadto moja natura samotnicza rozkwita jeszcze bardziej - rozmawiam z ludźmi, utrzymuję kontakt, ale jednocześnie nie czuję się od tego uzależniony, nie warunkuję tym swojego życia, nie mam potrzeby opowiadania o swojej sytuacji. Jeżeli nie miałbym kontaktu, też bym przeżył bez wielkiego uszczerbku.

Akceptowanie tego, co jest to wielka i przydatna sztuka. W tym stanie działa się dużo przyjemniej i łatwiej, aniżeli negując czy stawiając opór.

Ponadto, co jest chyba najpiękniejsze, każda chwila może być satysfakcjonująca. Patrzenie na coś, picie herbaty, siedzenie, bycie w sklepie, cokolwiek - wszystko zyskuje jakąś głębię i staje się celem samym w sobie. Wyrasta jakiś spokój z tego że się jest, a nie z tego, co się dzieje.

Oczywiście to co opisuję, to nie mój stały stan, bo często wraca do mnie zaprzątnięty umysł, ale wszystko to przeżyłem na przestrzeni lat i ciągle przeżywam.

#medytacja #buddyzm #rozwojosobisty #wychodzimyzprzegrywu
  • 4
@budep: To świetnie ci idzie - tylko nie podjaraj się tym faktem, bo zepsujesz ten stan ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Ja takie stany tylko po psychodelikach miałem.
Pytanie tylko co w kapitalistycznym świecie to daje? Nic. Kiedyś możesz ze stanu przebudzenia wrócić do normalności i żałować, że nie skupiłeś się jednak tak jak wszyscy na robieniu pieniędzy i innych hedonistycznych głupotach. Taki już ludzki żywot w dzisiejszych