Wpis z mikrobloga

Kluczowe zwycięstwo w dużo lepszym stylu, niż można było się tego spodziewać. Oczywiście takich kluczowych meczów mamy jeszcze do rozegrania sześć, ale to dziś mogliśmy już przedwcześnie wypaść z gry o mistrzostwo.

Po meczach Lecha i Jagiellonii pojawiło się na klubowym tagu sporo osób, które w przypływie euforii już oznajmiały nam, że w niedzielę popłyniemy. Co więcej, już przed samym meczem coraz więcej było pesymistycznych głosów ze strony samych kibiców Legii. Tutaj można było przegrać bardzo wiele, a tylko zwycięstwo nie dawało sukcesu, a jedynie podtrzymanie nadziei. Przyznaję, że sam tym meczem denerwowałem się okrutnie. Wszystko było jedną wielką niewiadomą, zwłaszcza że było kilka zmian w składzie.

Nie oglądało się więc tego meczu łatwo, choć w miarę upływu czasu można było w dużej mierze się uspokoić. W niczym nie przypominało to tego, co widzieliśmy pod koniec marca z tym samym rywalem u siebie. Wisła niby spróbowała nas na początku złapać wysokim pressingiem, ale raz wyszedł spod niego Hamalainen i jakby chęci do agresywnego atakowania nas na naszej połowie uleciały. O ile jeszcze w tym miejscu boiska da się to wytłumaczyć, to Legia bez problemu wchodziła sobie na połowę Wisły i wymieniała na niej podania. W drugiej połowie był nawet fragment, gdy dało się wymienić swobodnie kilka podań w polu karnym Wisły.

Byłem bardzo zaskoczony tym, jak łatwo było Legii rozgrywać piłkę i jedyne, czego w tym brakowało, to konkretów. Byliśmy lepsi i przewaga nie podlegała dyskusji, ale na koniec jednak mogłaby być zakwestionowana, bo brakowało nie tylko goli, ale i w ogóle sytuacji podbramkowych. Bardzo dużo graliśmy prawą stroną, co samo w sobie nie było idiotyczne, ale po drugiej stronie na prawej obronie Wisły grał nie-obrońca, w dodatku niemal debiutant na połowie Ekstraklasy. Choć Hama z Hlouskiem czuli się dzisiaj nieźle, a piłka była często przegrywana z jednej strony na drugą, to jednak ta prawa wciąż była dominująca. Efekt był tak naprawdę mocno średni, bo Vesović znakomicie się włączał (chodzi o sam jego ruch do podań), ale psuł niemal wszystkie dośrodkowania. Kucharczyk z kolei w prostych sytuacjach walił na siłę, jakby chciał zburzyć stadion, i paradoksalnie jak zwykle bliżej był strzelenia gola z trudniejszej sytuacji, czyli z dystansu.

O wyniku decydujący okazał się być strzał z dystansu Pasquato. Pewnie znowu będziemy dyskutować o tym, czy Włoch potrafi sam przesądzić o losach meczu, dziś dał kolejny argument na tak. Warto natomiast zauważyć, że to już 8. nasz gol w tym sezonie zza pola karnego – w ostatnich sezonach nie było to wcale takie oczywiste. Na 1:0 takich goli do tej pory strzeliliśmy dwa (oba Hamalainen), dodatkowo na 2:1 Moulin z Pogonią i Niezgoda z Zagłębiem. Na upartego to tego ostatniego gola możemy liczyć jako decydującego o wyniku, jako że wtedy wygraliśmy tylko jedną bramką. Teraz zdecydowanie tak należy traktować trafienie Pasquato – nawet jeżeli zagraliśmy dobrze jako zespół, to o zwycięstwie zadecydował przebłysk jednego zawodnika.

Druga połowa została zdeterminowana przez czerwoną kartkę, ale w sumie też nie do końca. Nastawienie Legii trochę się zmieniło, ale Wisła tak samo, a może nawet i gorzej, nie potrafiła się przez defensywę przebić. Mecz jak był pod kontrolą, tak pozostał aż do końca. Oczywiście jednobramkowa przewaga była na tyle nikła, że choćby przez przypadek mogła zostać zaprzepaszczona. Jednak jeśli już miało się to stać, to w końcówce pierwszej połowy, kiedy swój tradycyjny zestaw najlepszych parad na linii zaprezentował Malarz. Z drugiej połowy nie wiem, czy w ogóle było co wyciąć do skrótu pod naszą bramką.

Mam wrażenie, że pomogła nam dziś obecność pewnej osoby na ławce. Trener Klafurić szybko zareagował na grę w osłabieniu i wydaje się, że dokonał jak najbardziej prawidłowych zmian. Trafił zresztą również z wyborem wyjściowego składu. Remy grał w każdym meczu w tym roku, a po prawdzie, w ostatnich kilku spotkaniach był w słabszej formie, popełniał błędy. Odstawienie go na ławkę obroniło się o tyle, że dobrze zagrał w jego miejsce Astiz (trochę casus meczu z Lechem, kiedy Francuz przeszedł do środka pomocy, a Hiszpan grał za nim). Swoją drogą to właśnie po nieudanym poprzednim meczu z Wisłą powrócono do starego ustawienia linii obrony. Teraz była ona ponownie zmieniona, aczkolwiek brak Jędrzejczyka był zdaje się wymuszony. Vesović w obronie to nie jest specjalnie przekonujący zawodnik, jednak i on w ostatnich meczach na pozycji skrzydłowego grał kiepsko. Wreszcie opłaciło się postawienie na Pasquato, który grał głęboko, cofał się po piłkę i przez to czasami trochę brakowało go na pozycji numer „10”. Gdy już znajdował się bardziej z przodu, to tego realnego zagrożenia było trochę więcej, czego dowodzi strzelony gol oraz kilka podań na wolne pole (w tym miejscu muszę zaznaczyć, że w całej drużynie było kilka udanych prób dalekich przerzutów, ale niechlujność zarówno w długich, jak i krótkich podaniach czasami była zatrważająca. Nawet gdy podanie było celne, to głównie dlatego, że to adresat musiał mocno się postarać, aby niewygodnie zagraną piłkę w ogóle przyjąć).

Widać też różnicę w taktyce. Już po czerwonej kartce w meczu z Górnikiem mieliśmy ustawienie z trzema obrońcami, wśród nich – Philipps. Teraz widzieliśmy coś takiego jeszcze częściej i można było być zaniepokojonym, czy zawodnicy nie będą za bardzo rozstrzeleni na boisku. Rozciąganie gry jednak sprawdzało się i rozgrywanie piłki szło o wiele lepiej niż w 4-3-3 czy nawet w 4-2-3-1. Wreszcie pojawiło się prawdziwe wykorzystanie skrzydeł, a nie tylko koncentracja na środkowej strefie. O tym wariancie nikt nic nie pisał, więc nie wiem, czy to było skrzętnie ukrywane przez ostatnie miesiące, czy to jakaś nowinka. Na krótkim, około 100-minutowym materiale, możemy stwierdzić, że działało to nieźle. Jednak o 4-3-3 na początku rundy też można było tak mówić, i to niekoniecznie przez wyniki. Dlatego chyba trzeba będzie się jeszcze wstrzymać z ocenami.

Wracając do zmian. Klafuriciowi wyszło zarówno wstawienie Remy’ego do środka pola za Antolicia (raczej słaby występ, tym razem chyba gorszy od Philippsa), nie zawiódł go również Broź. Choć były to typowo defensywne zmiany, nie spowodowały one żadnej paniki ani kurczowej obrony wyniku. Szymański też mógł zaliczyć udane wejście, ale wciąż powtarza się jedno… Prawa noga! Mówimy o muskulaturze i sile fizycznej, ale jeśli Sebastian nie poprawi prawej nogi, nie zrobi kariery nawet w naszej lidze. Nie mówię, że ma być tak dobra jak lewa, ale podstawowe zagrania już muszą wychodzić, a w ważnej sytuacji w drugiej połowie… no, nie wyszło.

Kolejny raz warto pochwalić Pazdana, który w praktyce zaczyna mecz od swojej tradycyjnej interwencji z kategorii „w ostatniej chwili”, a potem już tylko trzyma dobry poziom. Gdy ponad pół roku temu wygrywaliśmy w Krakowie, udało się wyłączyć z gry Carlitosa, ale też nie do końca, bo w końcówce gwiazda Wisły została zostawiona sama, a Malarz wtedy świetnie obronił. Teraz Carlitos też miał sytuację, ale za Malarzem był jeszcze Pazdan, który też mógł to wybronić. Dziś zachowaliśmy czyste konto raptem po raz trzeci w tej rundzie, a to już 13. mecz, licząc Puchar Polski. Jeżeli chcemy w tym sezonie coś wygrać, musimy bronić tak jak w zeszłym sezonie, kiedy straciliśmy w grupie mistrzowskiej jednego gola, i to z rzutu karnego (zresztą przeciwko Wiśle).

Wygraliśmy i w tej chwili szczegóły nie mają znaczenia, zwłaszcza te związane z kontrowersjami. Praktyka pokazuje jednak, że to te sporne sytuacje są częściej komentowane, a nie te czysto piłkarskie. Nie wiem jaka jest tutaj wola Mireczków, ale mogę się co nieco odnieść. Rękę taką jak Wasilewskiego uznaje się, z tego co kojarzę, jako niecelową i jako naturalne ułożenie. Nad tym nie chcę się specjalnie rozwodzić. Ciekawsza jest sytuacja z Niezgodą. Tu mamy niuans natury technicznej, jako że VAR nie mógł zmienić tej decyzji (sam widziałbym tam podstawy do czerwonej kartki dla Wasilewskiego i można było z tego jakoś wybrnąć, ale podobno to wcale się na to nie kwalifikowało, nie wiem). W tej sytuacji jestem skłonny przyznać, że Niezgoda przesadził, bo chociaż faul był, a kontakt mógł spowodować upadek, to jednak był on zbyt teatralny i jeszcze „wciągnięty” w pole karne. Tyle że faul mimo wszystko był, a nie „kontakt w ferworze walki”, które to określenie tu już widziałem (bajeczne, podbieram i zapisuję). A nie widziałem jeszcze sytuacji, w której jest faul, a jednocześnie kartka dla faulowanego za teatralny upadek. Mam też zresztą pewne wątpliwości co do pierwszej kartki dla Niezgody, czy to nie było wejście bark w bark, ale brak mi powtórek do obejrzenia, więc tego nie przesądzam. W każdym razie czerwonej kartki być nie powinno. Paradoksalnie ta sytuacja i tak nam być może pomogła, bo znowu mieliśmy nie najłatwiejszą sytuację na boisku, a poradziliśmy sobie z nią bardzo dobrze. Kto wie, czy to nie zadziała na drużynę pozytywnie.

Jeszcze ciekawostka: to były pierwsze kartki Niezgody w Ekstraklasie. W dotychczasowych 139 meczach w seniorach dostał tylko dwie: jedną w Wiśle Puławy w II lidze i jedną w rezerwach Legii w III lidze (dziękuję pan 90minut.pl). Teraz w raptem 15 boiskowych minut dostał kolejne dwie i w konsekwencji pierwszą czerwoną. Mimo wszystko ta sytuacja powinna go nauczyć, jak zachowywać się w takich sytuacjach, żeby nie udawać tak, jak robi to Kucharczyk czy zasłynął z tego Radović. Symulantów w drużynie nie potrzebujemy.

Na koniec jako temat do dyskusji mogę znowu podrzucić Pasquato. Jak oceniacie go za ten mecz? Mi wydaje się, że zagrał nawet lepiej od grudniowego meczu z Bruk-Betem, kiedy też potrafił błysnąć ładną bramką, ale wtedy pierwsza połowa była raczej do zapomnienia. Teraz aż do zejścia z boiska był bardzo często pod grą i jak pisałem wyżej – gdy przesuwał się wyżej z piłką, potrafił ją odpowiednio rozrzucić lub strzelić na bramkę. Z poważniejszych błędów na pewno należy wymienić ten pod koniec pierwszej połowy, po którym gola mógł strzelić Carlitos. Nie da się jednak ukryć, że mocno cierpimy na brak kreatywności. Każdy zawodnik, który będzie w stanie to zmienić, będzie na wagę złota. Gdy widziałem w wywiadzie z Kepciją wypowiedź, że nie szukali kreatywnego pomocnika zimą, mimo że przecież odchodził Guilherme, a potem jeszcze Moulin… dla mnie kompletnie niezrozumiałe. To właśnie tego brakuje nam od odejścia w/w zawodników i Odjidji oraz problemów Radovicia i Nagya, a dzisiejszy mecz tylko to potwierdził. Bo mimo niezłego występu zarówno Pasquato, jak i całej drużyny, jednak ze stwarzaniem sytuacji było krucho.

W przyszłej kolejce to my zagramy jako pierwsi z grupy mistrzowskiej. Na Ł3 przyjedzie Korona. Przed tym meczem mamy cztery dni na treningi, między Górnikiem a Wisłą mieliśmy trzy. Mimo wszystko nie można wykluczać, że kolejne zmiany w składzie będą, ale w tym momencie nie to jest najistotniejsze. Znów trzeba za wszelką cenę wygrać. Choć zwycięstw mamy najwięcej w lidze, to w tym roku przychodzą nam one z trudem. Wprawdzie mieliśmy po trzy razy dwa zwycięstwa z rzędu: najpierw Zagłębie i Śląsk, potem Lech i Lechia, a teraz Górnik i Wisła. Ale właśnie, nie można na tym poprzestać, bo to nawet ciężko nazwać jakąś serią. Aktualnie tylko komplet zwycięstw gwarantuje nam dublet. To może się zmienić, ale i tak w ten sposób należy do tego podchodzić. Wciąż jednak pozostaję ostrożny. Nawet po zwycięstwach dających nadzieję były porażki w kompromitującym stylu. Dlatego pozostaje czekać na piątek i kolejne dni.

#kimbalegia #legia
  • 5
@Vitkacy: Patologią to jest przede wszystkim nagminne symulowanie przez zawodników (nie tylko w Polsce), co przestaje być komiczne, a staje się żałosne. Byle muśnięcie, dotknięcie, otarcie i padają jakby zostali rażeni prądem, wijąc się z bólu, jakby kto im próbował urwać nogę, rękę, głowę. Dlatego wcale nie dziwię się sędziemu, że tak się zachował, zwłaszcza że wcześniej już Niezgoda próbował go nabrać, chociaż oczywiście najpewniej popełnił błąd. To była jednak sytuacja
@allende73: No i wydaje mi się, że nie zgadzamy się co to tego, czy pierwotnym grzechem jest puszczanie fauli, czy nurkowanie. Moim zdaniem podstawowym błędem jest to, że sędziowie pozwalają na odnoszenie korzyści z faulu. Jeśli zawodnik biegnie z piłką, a przeciwnik łapie go rękami i spowalnia, to sędzie nie odgwiżdże przewinienia, o ile zawodnik z piłką się nie przewróci. Nie ma dla niego znaczenia to, że tenże zawodnik został spowolniony