Wpis z mikrobloga

Pamiętam, jak z dobre 10 lat temu rozmawiałem z kimś, kto był członkiem organu/komisji zajmującej się wyceną prywatyzowanych przedsiębiorstw państwowych na początku lat 90. Zapytałem go wówczas wprost: Jak to się stało, że tyle zakładów przejmowano za tak śmieszne pieniądze, dlaczego w ogóle to było tak nisko wyceniane…? Oto, co mi odpowiedział ów człowiek: Wie Pan, generalnie to myśmy się wtedy dopiero uczyli wyceny, nie było praktycznie żadnych opracowań ani doświadczeń, na których moglibyśmy się wzorować, podpowiadali nam doradcy amerykańscy, którzy po pierwsze nie znali dobrze specyfiki naszej sytuacji, a po drugie myśmy im trochę za bardzo zaufali.

Taka była wersja oficjalna, a mój rozmówca nie chciał nic więcej zdradzić w tym temacie. Tak się złożyło, że kilka lat później obserwowałem na bieżąco, jak wygląda w praktyce przejęcie jednego z wielu państwowych zakładów. Informacje miałem wtedy z tzw. pierwszej ręki, a konkretnie do osoby, która pełniła tam funkcję dyrektora handlowego. Z oczywistych względów nie napiszę jaka to była firma, ani w jakim województwie działała.

Cała akcja zaczęła się od tego, że do spółki przyszedł nowy prezes – nie byłoby w tym nic dziwnego czy podejrzanego, gdyby nie to, że ów facet „położył” wcześniej już kilka innych państwowych spółek, które zostały następnie sprywatyzowane za małe pieniądze. Ta zmiana personalna była więc mocnym sygnałem, że „coś się dzieje”. Wkrótce potem dyrektor handlowy zaczął być naciskany w sprawie kontraktu z francuską firmą, który właśnie realizował. Kontrakt ten miał zapewnić przedsiębiorstwu bardzo duże zyski w perspektywie wielu lat i umożliwić mu dalszy rozwój. Tyle, że nowy prezes robił wszystko, aby ten kontrakt… nie doszedł do skutku. A to wydał polecenie renegocjowania ceny (choć zaproponowana i tak gwarantowała wysoką opłacalność), a to kwestionował termin dostaw (że niby produkcja może się nie wyrobić, choć nie było takiej możliwości) itp. Doprowadziło to w końcu do tego, że Francuzi powiedzieli „pas” i znaleźli sobie innego dostawcę.

Dalej wydarzenia potoczyły się stosunkowo szybko. Firma, która do tej pory radziła sobie całkiem dobrze, nagle zaczęła mieć problemy z bilansem. Jedną z przyczyn były np. faktury niezapłacone przez nowych kontrahentów (spółki), których nie zdobył ani nie rekomendował wspomniany już dyrektor handlowy. Zresztą później, po prywatnym śledztwie, okazało się, że spółki te były kontrolowane przez osoby powiązane z nowym właścicielem (oczywiście oczywisty przypadek) i długi te zostały i tak uregulowane. Kolejną przyczyną było zakupienie środków trwałych pod postacią maszyn, które leżały nieużywane na magazynie. Bezsens, zła decyzja…? Zależy od punktu widzenia, bo gdy wynik finansowy spółki jest obniżony, to fakt ten ma wpływ na niższą wycenę (pamiętajmy o planowanej sprzedaży „za grosze”!).

Ogólnie w firmie działo się coraz gorzej i ludzie zaczęli już przeczuwać co się święci, a szeregowi pracownicy przystąpili do strajku. Dyrektor handlowy został zwolniony – jako ciekawostkę dodam, że w dzień wręczenia wypowiedzenia zabarykadował się w swoim gabinecie i zrobił kopie wszelkich dokumentów, z którymi to kopiami poszedł potem do odpowiednich osób, chcąc je zainteresować nielegalnymi mechanizmami przejęcia przedsiębiorstwa. Nic to nie dało. Kilka miesięcy potem przedsiębiorstwo zostało sprzedane (z moich ówczesnych informacji wynika, że za cenę sporo poniżej 50% jego realnej wartości, ale dziś już nie jestem w stanie tego zweryfikować), prezes odszedł „w niesławie”, a nowy właściciel szybko postawił firmę na nogi. Kilka lat potem lokalne media rozpisywały się o tym, jak to zakład został z powrotem zakupiony przez jeden z państwowych koncernów. Nietrudno się domyślić, że był to złoty interes dla tych, którzy przejęli go wcześniej za stosunkowo nieduże pieniądze.

Opisany powyżej scenariusz nie jest bynajmniej jakimś wyjątkowo chytrym, przebiegłym i rzadko spotykanym planem, o nie. To schemat powszechnie znany i stosowany na zatrważająco dużą skalę. W skrócie wygląda to tak:

1. Najpierw trzeba wprowadzić do zarządu osoby, które przeprowadzą całą operację (oczywiście za stosownym wynagrodzeniem i nie mówię tutaj o oficjalnie pobieranych wypłatach).

2. Następnie należy umiejętnie wyreżyserować słaby wynik finansowy spółki. Jest na to wiele metod, jak min:

– wspomniane wcześniej „ustawienia” wierzytelności, które mogą zostać uznane za praktycznie nieściągalne, czasem nawet zakup tzw. śmieciowych wierzytelności za niewielki ułamek ich nominalnej wartości;

– zakup w istocie zbędnych środków trwałych (nie będą one wcale używane) pod płaszczykiem „inwestycji”, najlepiej na kredyt obciążający nieruchomości należące do przedsiębiorstwa;

– zatrudnienie kosztownych specjalistów (rzecz jasna z góry wiadomo, kto taką robotę dostanie) oraz zlecenie kosztownych audytów i opracowań zewnętrznym firmom konsultingowych (nierzadko powiązanym z późniejszym kupcem);

– doprowadzenie do zerwania współpracy z kluczowymi kontrahentami (jak opisany wcześniej przykład z Francuzami) pod w miarę wiarygodnym pretekstem.

Ktoś powie: Ale zaraz, przecież to wygląda na świadome zarządzanie ukierunkowane na szkodę firmy, przecież na to są paragrafy…? Cóż, owszem, są, ale jeśli te operacje przeprowadzi się mądrze, to ciężko udowodnić działanie ze złej woli, a nie po prostu kiepskie zarządzanie dlatego, że ktoś jest zwyczajnie słabym managerem.

3. I teraz, kiedy przedsiębiorstwo jest pozornie na skraju przepaści, nadchodzi moment na sprzedaż – rzecz jasna za cenę zaniżoną do granic możliwości, aby tylko prokurator się nie przyczepił. Wkrótce po takiej sprzedaży przychodzi nowy prezes i „cudownym” trafem nagle spływają pieniądze od dłużników, niepotrzebne (nieużywane) maszyny sprzedaje się za dobre pieniądze i spłaca kredyty, zmienia się strukturę zatrudnienia zwalniając niepotrzebnych (a drogich) specjalistów, likwiduje się niedochodowe dziedziny działalności, wreszcie odnawia się kontrakty handlowe ze sprawdzonymi odbiorcami. Dodatkowo, dla zrobienia dobrego wrażenia, dobrze jest jeszcze wykupić reklamy w lokalnych mediach, które dzięki temu napiszą, jaki to cud gospodarczy zrobił nowy zarząd, że w krótkim czasie całkowicie postawił firmę na nogi – normalnie magicy zarządzania, nagradzani potem niejednokrotnie różnymi statuetkami dla „asów biznesu”. A co potem? Różnie – można sprzedać z ogromnym zyskiem, można wejść na giełdę, jest wiele intratnych opcji.

No i tak to w skrócie wygląda. Owszem, nie były to i nie są łatwe operacje, ale przypominam, że po pierwsze nie robią tego przypadkowi ludzie, a bardzo mocne i wpływowe osoby, a po drugie chodzi o wielkie pieniądze. A wielkie pieniądze otwierają wiele drzwi zamkniętych dla normalnych obywateli działających zgodnie z prawem. #bialekolnierzyki #biznes #pieniadze #prywatyzacja
grafikulus - Pamiętam, jak z dobre 10 lat temu rozmawiałem z kimś, kto był członkiem ...

źródło: comment_ZH3dYSNTRYwxe6QhZi5jOKv7eTdCNMdL.jpg

Pobierz
  • 178
  • Odpowiedz
@maciejkack: Tradycyjnie jak w każdym wpisie: "pewna osoba", "właśnie się dowiedziałem", "z pierwszej ręki" i zero konkretów. Jak ktoś dopatrzy się podobieństwa do konkretnej sytuacji, to zaczyna się kasowanie komentarzy. To wszystko jest pisane na podstawie artykułów z gazet, a cała wiedza "od środka" to tylko czyste gdybanie oparte na podstawowej znajomości pewnych procesów. Czyli coś co każdy wie, ale nie ma dowodów plus trochę trudnych słówek i stylizacja jakby
  • Odpowiedz
@grafikulus: ale Ci się oberwało w tym wpisie. Jak nigdy :D Nie czaję tego szczekania. Przecież doprowadzanie firm na skraj upadłości i kupowanie za bezcen to oczywistość.
Myślę, że mógłbyś trochę się rozpisać na temat inwestycji Ciechu ( ͡° ͜ʖ ͡°) Upadek Zachemu kilka lat po prywatyzacji. Ostatni prezes Cz., zamykający Zachem, który znalazł później ciepłą posadkę w Sodzie Polskiej i wołami go stamtąd nie ruszą...
  • Odpowiedz
@grafikulus: a wiesz że ta wersja "oficjalna" to prawdziwy scenariusz lwiej części polskich reprywatyzacji? Opisała to Elisabeth Dunn w książce "Prywatyzując Polskę" na przykładzie rzeszowskiej Alimy - ówczesne zachodnie modele audytorskie, mające służyć wycenie przedsiębiorstw gospodarki uspołecznionej miały się jak pięść do twarzy, przez co wycena Alimy była czysto orientacyjna, a że zgodził się na nią polski rząd w osobie Janusza Lewandowskiego to już inna para kaloszy. Znane mi przykłady
  • Odpowiedz
@metalowy_pasterz: Tutaj akurat tyle, co z gazet + relacje kilku znajomych, którzy pracowali w zakładach w Inowrocławiu, ale na ile ich opowieści są prawdziwe, a na ile nie, ciężko byłoby mi stwierdzić. Zbyt małym żuczkiem jestem, żeby mieć dostęp do szczegółowych info na temat tak dużych afer i szczerze mówiąc nawet nie wiem, czy ten dostęp chciałbym mieć, bo fajnie byłoby jeszcze trochę pożyć...
  • Odpowiedz
@grafikulus: Okej - było sporo nieudanych prywatyzacji. Ale dla przykładu - powiedz mi jakie szanse na sukces miała w kapitalizmie produkcja butów, elektroniki, maszyn do pisania czy ubrań skoro żółtki robili wszystko taniej, nowocześniej i lepiej?

U mnie w regionie były wpadki jak prywatyzacja cementowni w Wierzbicy przez Lafarge tylko po to żeby zlikwidować konkurencję, ale za produkcją maszyn do pisania, butów czy przestarzałych telefonów na tarczę nie było żadnych
  • Odpowiedz
@grafikulus: bardzo polecam - świetna pozycja zgrabnie balansująca pomiędzy literaturą ekonomiczną a socjologiczną. pokazuje jak przebiegał sam proces podejmowania prób określenia wartości firmy, samej prywatyzacji, drastycznych zmian w asortymencie i marketingu (od Bobofrutów do Frugo), tworzenia nowych kadr menedżerskich (nawet można powiedzieć, że nowych elit) oraz zmian relacji w firmie na skutek tych wszystkich przekształceń.
  • Odpowiedz
@grafikulus: z jednej strony masz rację. Z drugiej nie można zapominać o tym,że wiele super molochów które teoretycznie były warte miliardy na papierze faktycznie miały wartość śmieciową.
  • Odpowiedz
Tak jeszcze tylko dodam jedną rzecz dla hejterów oraz dla "konkurencyjnych" wpisów, na których zablokowali mi możliwość komentowania ( ͡° ͜ʖ ͡°)

1. W spółce skarbu państw rządzą politycy i mogą sobie de facto wprowadzać do zarządu kogo chcą.
2. W takich akcjach nie brały udziału przypadkowe osoby, a ludzie powiązani z topowymi politykami.
3. W świetle dwóch powyższych punktów cały opis choć pozornie być może (bo nie
  • Odpowiedz
@emasele: nie miały śmieciowej wartości, miały wartość którą ciężko było oszacować - firmy posiadały grunty, nieruchomości etc. ale przy tym niejasne i praktycznie niesformalizowane łańcuchy zaopatrzenia, jakieś księgowane jedynie w dyrektorskich zeszytach kredyty/długi u innych firm etc. - to było niepoliczalne za pomocą metod oszacowania stosowanych w krajach zachodnich/kapitalistycznych - w przywoływanej przeze mnie wcześniej Alimie, zachodni audytor od Gerbera rzucił księgami po dwóch tygodniach i podał przybliżoną kwotę z
  • Odpowiedz
@grafikulus: To jest preludium tego typu akcji, całkiem legalnie przeprowadzone. A co się stało z Zakładami Lotniczymi w dawnym COP? Dlaczego kupili je za grosze Amerykanie? Otóż było kilka przedsiębiorczych osób które próbowały nie dopuścić do upadku firmy w latach 90. - i z fenomenalnym skutkiem, załatwiono kontrakty na dostawę samolotów do Kolumbii (niestety takie rynki byliśmy w stanie podbijać, no ale dobre i to - z czasem, mniej więcej
  • Odpowiedz
@kidnice: akurat tak się składa,że na studiach mieliśmy casus wyceny spółek NRD, wstępnie jakiś kombinat był warty np 200 mln marek, po faktyczynym wejściu ludzi z RFN to realna wartość spadła do np 50 mln marek, należy pamiętać że NRD było najlepiej rozwinięte z bloku czerwonego, RFN szacowało wydajność NRD na 50% RFN, prawda była inna...
  • Odpowiedz