Wpis z mikrobloga

#godelpoleca #film #2017

The Florida Project(2017)
Reżyseria: Sean Baker
Gatunek: Dramat, Komedia, Coming-of-Age

mały wielki film. oklepana gra słów, ale w obliczu Florida Project wybrzmiewa jak nigdy.

znajdą się tacy, którzy w dziele Seana Bakera, nie będą chcieli dostrzec, spływającego jak niewyschnięta farba po ścianie, społecznego komentarza na temat życia "drugiej kategorii" późnego kapitalizmu w USA. i mają do tego prawo, bo nie jest to główna myśl zawarta w filmie. a żeby dostrzec obraz zardzewiałego, a właściwie kruszejącego oblicza ameryki, trzeba odfiltrować kilka zabiegów twórcy, przerzucających percepcje widza na chęć spojrzenia na świat "oczami dziecka".

jednak chciałem na wstępie ugryźć film, właśnie od strony prezentowanej mini-społeczności, zachowań, ludzkich relacji w obliczu niedomagających czasów. historie postaci, które próbują ugrać co tylko mogą, mając do dyspozycji wybrakowaną talię kart i żywot zacierający granice między dniem a nocą.

tym czym film wyróżnia się na tle innych traktujących o podobnych tematach, jest zupełny brak misji zakodowanej w samym obrazie. Baker obserwuje, ale nie daje recept, zauważa niuanse, ale nie docieka, zatrzymuje się, ale nie szuka winnych. istotność problemu mierzona jest empatią widza. czyli tak jak bym sobie tego życzył. bo koniec końców, aspirujący twórca zdaje sobie sprawę, że proces twórczy kończy się dopiero w momencie, gdy widownia zobaczy ostatnią scenę. wnioski wyciągniemy sami.

Florida Project to puszczony, w jarmushowskim duchu, obiektyw przez Amerykę. Amerykę której tożsamość jest rezultatem ciągłego napięcia powstałego pomiędzy legendami, snem i kapitalistyczną mitologią, a trudną codziennością będącą skutkiem ubocznym niezdrowych ambicji jednostek. żeby pogodzić obie strony w filmowej wypowiedzi, kompromis odnaleziono w wyciągnięciu "barw" z tej baśniowej strony i pomalowaniu ich odcieniem, szarej bylejakości.

patologia będąca prozą życia dla mieszkańców w ujęciu kamery nabiera znaczeniowości na innym polu. luźno płynąca historia, jest w większości zapisem wydarzeń z życia małej dziewczynki. ubogaca to wizje dziecięcą beztroską. impulsywnością w chłonięciu świata i przejaskrawieniem spraw, których nie da się w pełni zrozumieć, gdy rozum pracuje pod dyktando "ciekawości świata". co udało się dobitnie ująć w słowach - "These are the rooms we're not supposed to go in... But let's go anyways!"

dziecięce oko, mimowolnie nie zauważa drugiego dna i prawdziwych intencji. odrzuca sytuacje i sprawy mu niepotrzebne, wyzbywając się skomplikowanych wycieczek w stronę sumienia. dlatego w wyobrażeniu uroczej Moonee i jej przyjaciół, nawet samo przemawianie językiem dorosłych, jest kolejną częścią niekończącej się zabawy. tak samo jak towarzyszenie matce, podczas gdy próbuje zarobić pieniądze, balansując na granicy prawa, jest przyjmowane i traktowane jako beztroskie spędzanie czasu z rodzicielką.

narracja nie zmierza tak naprawdę do żadnego punktu. kamera utrwala kojne scenki z życia. a istotą i tym co nadaje wartość wydarzeniom jest sam człowiek. a jeżeli mowa o człowieku, takim z krwi i kości, to odnajdziemy takiego we właścicielu motelu, Bobbym.[rola życia Dafoe] zaangażowany w każdy, nawet najmniejszy problem trapiący jego mieszkańców. poświęcający się, dociekający, biorący za wszystko odpowiedzialność i co najważniejsze - działający w zgodzie ze swoim kompasem moralnym, który jednoznacznie mówi mu, że najważniejsze to zrozumieć drugiego człowieka.

małą rzeczą, która mnie urzekła na czysto emocjonalnym poziomie jest to, jak przy pomocy prostych atrybutów, np. w postaci lodów, nałogowo jedzonych przez dzieciaki w filmie, byłem w stanie poczuć ciężar wakacyjnej beztroski. dodajmy do tego niewymuszone, spontaniczne i improwizowane sceny nadające filmowi bezpretensjonalnej wyjątkowości. wszystko to sprawia, że bardziej sentymentalny widz na własnej skórze poczuje jeszcze raz "każdy smak dzieciństwa".

ale to i tak blednie, nie wybrzmiewa należycie, jest wybrakowane w intensywności do momentu aż nie dotrwamy do końca. w ostatnich minutach Florida Project, pierwszy raz od dawna poczułem satysfakcje z obcowania z czymś tak prostym i szlachetnym w wymowie, że aż chce się powiedzieć - "kino to coś więcej". doszło do tego słynnego, filmowego "katharis". a przynajmniej moje wewnętrzne dziecko poczuło się całkowicie oczyszczone...

i to jest właśnie mój film roku 2017

8/10 + <3
Pobierz
źródło: comment_cbTc7gqUSZbrq60ePFlLffh3EEtARwP7.jpg
  • 2
@KurtGodel: widziałem, również mi się bardzo podobał, tylko zakończenie takie se.
Ten film ma coś w sobie coś takiego że naprawdę nóż się w kieszeni za przeproszeniem otwiera gdy się pomyśli o takim potwornym, nieodpowiedzialnym rodzicielstwie.
I jednak te organy państwowe (mimo jęku "wolnościowców") po coś są i dobrze że są (inna bajka że czasem nie działają tak jak powinny).
i to jest właśnie mój film roku 2017


@KurtGodel: Czyli "Bright" jednak na trzecim miejscu?

Niespodzianka w jaki sposób Baker mówi zarazem o świecie dzieci (cudowne role!) i dorosłych (w pełni zgadzam się z Tobą, co do roli Dafoe), gdzie na początku wydaje się, że dzieci są tutaj tylko początkowym wątkiem pobocznym, to jedno z większych zaskoczeń jakie widziałem w filmie w minionym roku.