Wpis z mikrobloga

#antypolonizm #historia #drogi #polska #testoviron

Słusznie chlubimy się Gdynią, która powstała w amerykańskiem tempie i z amerykańskim rozmachem. Gdynia jest raczej wyjątkiem, którym pochwalić się możemy. Ale naogół zbyt często lubimy się chwalić. To już spostrzegł Słowacki… Obowiązkiem dobrego patryjoty jest nie pianie od rana do wieczora hymnów tryumfalnych i pochwalnych, lecz wskazywać rodakom na dystans, który nas dzieli od wyników pracy innych narodów.

Normalny Polak mówiąc np. o drogach w Polsce, powiada zawsze jedno i tosamo. „Dużo się robi”. To bardzo smutne, że się „dużo robi” bo rezultaty są opłakane. Przecież dla Europejczyka Polska to jedno wielkie bezdroże jak Tybet, jak Turkiestan Wschodni, jak wnętrze Afryki. Przecież to co się u nas drogą nazywa, nie jest drogą w pojęciu europejskiem.

Państwo polskie ma stolicę Warszawę i cztery duże miasta, półstołeczne, Poznań, Lwów, Kraków, Wilno. Otóż ze stolicy naszej niema drogi do żadnego z tych dużych miast, historycznych stolic prowincji.

Do Poznania przejechać nie można. Jedzie się asfaltem do Łowicza potem „objazdy” zatopione w błocie, nie do przebycia, takie same w których grzązł Napoleon. Drogi odpowiednie dla wytrzymałych wierzchowców a nie dla nowoczesnych motorów i tak, aż po samą granicę byłego zaboru pruskiego.

Do Krakowa asfalt do Radomia, po którym przelatują limuzyny ministerjalne zdążając do popularnej restauracji w tem mieście. Potem objazdy do Kielc, objazdy z Kielc do Krakowa, czasami szosa z wyszarpanemi dołami. Nie do przebycia.

Do Lwowa – nie do przebycia.

Do Wilna. Zastanawiam się zawsze jak można zostawiać drogę w tym stanie, w jakim ona istnieje na przestrzenni Wyszków – Ostrów o 50 klm. od stolicy 35 miljonowego państwa. Przecież ta droga łącząca Warszawę z Wilnem, z północą, ze wschodem, biegnąca pod nawisającemi Prusami Wschodniemi jest chyba ważna nietylko ze względów gospodarczych, „reprezentacyjnych” czy turystycznych. A przecież przejechać jej nie podobna. Każdy wóz dudni na niej jak rozklekotany gruchot, każdem kołem wpadając w inną dziurę, w inny wybój. Dlaczego ludzie odpowiedzialni za tę drogę nie siedzą w Berezie? [...]

Fatalny stan naszych dróg jest tem smutniejszy, iż nie są one odbiciem nieudolnośći rządu, czy samorządu, wojewody, czy starosty. Są one odbiciem niestety bardzo niskiego poziomu gospodarczego i kulturalnego całego społeczeństwa. Niby jesteśmy ludzie, jak ludzie, a przecież żyjemy w dżungli, na kompletnem bezdrożu. Wysiłki są i nie można oczywiście zamykać całkowicie na nie oczy, ale niestety wysiłki te nie odpowiadają tempu wysiłków naszych zachodnich sąsiadów. O! nie zapominam ani na chwilę, iż przed wojną oni mieli drogi doskonałe, my – okropne. Ale jakież cuda zrobili oni po wojnie i w jakiemże błocie my nadal siedzimy. Czarne anemiczne strzałki wąskich asfaltów rozchodzą się jak mrówki od naszej stolicy, podczas gdy gdziendziej strzelają autostrady, jak błyskawice.


wileńska gazeta "Słowo" 14.12.1938 r.
  • 1