Wpis z mikrobloga

Bardzo wielu przedstawicieli naszego gatunku (w niektórych rejonach praktycznie sto procent) wyznaje przekonania, które rażąco wręcz sprzeczne są z potwierdzonymi naukowymi faktami, a przy okazji są też niezgodne z religijnymi wierzeniami innych. Ludzie nie tylko są do tych przekonań namiętnie przywiązani, ale poświęcają im własny czas i zasoby. Dla nich giną i dla nich zabijają. Czasem nas to szokuje, tak samo jak szokuje nas "samopoświęcenie" ciem. Zdumieni, pytamy: "Dlaczego?". Ale ja, przynajmniej tak twierdzę, zadajemy niewłaściwe pytanie. Być może zachowania religijne to ewolucyjny niewypał, nieszczęśliwy produkt uboczny jakiejś psychologicznej skłonności, która w innych okolicznościach jest (lub była kiedyś) pożyteczna. W tym ujęciu skłonnością czy zachowaniem, które zostało wyselekcjonowane u naszych przodków przez dobór naturalny, nie jest religia jako taka; to coś, co było korzystne pod innymi względami, a tylko przypadkowo zaczęło później przejawiać się w formie wiary. Zachowania religijne, reasumując, zrozumieć możemy dopiero wtedy, gdy należycie je nazwiemy.

Jeżeli jednak zachowania religijne są produktem ubocznym, to produktem ubocznym czego? Jaki jest ludzki odpowiednik mechanizmów nawigacji u ciem? Jaka pierwotnie adaptacyjna cecha doprowadziła do stworzenia religii? Poniżej przedstawię jedną z potencjalnych hipotez, ale chciałbym podkreślić, że to tylko jedna z możliwych propozycji (omówię też kilka cudzych pomysłów). W tym momencie ważniejsza jest dla mnie sama zasada, czyli to, by zadawać właściwe pytania, niż jakakolwiek konkretna odpowiedź.

Moja hipoteza dotyczy dzieci. Otóż ludzie, bardziej niż jakikolwiek inny gatunek, mogą przetrwać dzięki gromadzeniu doświadczeń przez wcześniejsze pokolenia, ale warunkiem przetrwania jest przekazanie tej wiedzy dzieciom, co daje im ochronę i gwarantuje pomyślność. Teoretycznie rzecz biorąc, dzieci na własną rękę mogłyby zdobywać wiedzę, by, dajmy na to, nie podchodzić za blisko urwiska, nie jeść tych podejrzanie wyglądających czerwonych jagódek albo nie wskakiwać krokodylowi na głowę. Nie ulega jednak wątpliwości, że dziecko, które zna takie reguły i z góry wie, co wolno, a czego nie — i wie też, że nie należy kwestionować wiedzy przekazanej przez starszych — ma ewolucyjną przewagę nad swoim rówieśnikiem, który dopiero musi się tego uczyć. Bądź posłuszny rodzicom, bądź posłuszny starszyźnie plemiennej (zwłaszcza gdy mówią coś poważnym i groźnym tonem), słuchaj starszych i nie pytaj, dlaczego. Ogólnie to całkiem przydatna zasada dla dziecka, tylko, jak każda zdroworozsądkowa reguła, czasem może mieć niezbyt przyjemne konsekwencje (obserwowaliśmy to u ciem).

Nigdy nie zapomnę przerażającej ceremonii, której świadkiem byłem jako dziecko w naszej szkolnej kaplicy. Przerażającą nazywam ją dopiero z dzisiejszej perspektywy; gdy to się działo, mój dziecięcy mózg odbierał ją dokładnie tak, jak chciał tego nasz kaznodzieja. Otóż usłyszeliśmy wówczas historię oddziału żołnierzy, którzy podczas ćwiczeń maszerowali drogą przecinającą tory kolejowe. W pewnym momencie sierżant widocznie się zagapił, bo nie wydał komendy "Stój!". Żołnierze byli jednak tak wyszkoleni do bezwarunkowego wykonywania rozkazów, że nie zatrzymali się i wmaszerowali wprost pod nadjeżdżający pociąg. Dziś oczywiście uważam, że to nie była autentyczna opowieść, i mam nadzieję, że nasz kapelan też w nią nie wierzył. Ale mając dziewięć lat, uwierzyłem w nią, bo opowiadał ją dorosły, który miał nade mną władzę. Ksiądz zaś, niezależnie od tego, czy w nią wierzył, czy nie, użył tej przypowieści, by nauczyć nas, dzieci, podziwu i skłonić do naśladowania rekrutów tak niewolniczo posłusznych autorytetom, nawet wówczas, gdy polecenia, jakie słyszymy, są zupełnie absurdalne.

Komputery robią to, co im się każe. Bezwarunkowo realizują wszelkie polecenia wydane im w ich własnym języku programowania. W ten sposób działają różne przydatne programy, jak procesory tekstu czy arkusze kalkulacyjne. Ale— i to nieuchronne — produktem ubocznym tej zasady bezwarunkowej realizacji instrukcji jest to, że każdy komputer równie posłusznie wykona też złą instrukcję. Te maszyny nie potrafią oceniać, czy skutki wykonania polecenia będą dobre, czy złe. Mają słuchać poleceń, tak samo jak żołnierze. To bezwarunkowe posłuszeństwo sprawia, że komputery są przydatne, ale jest też przyczyną ich podatności na wirusy i błędy programów. Jeżeli jakiś złośliwy program nakazuje komputerowi: "Skopiuj mnie i roześlij na wszystkie adresy, jakie znajdziesz na swoim twardym dysku", to komputer to zrobi, a inne, do których polecenie tą drogą dotrze, zrobią to samo. Rzeczą bardzo trudną, a może i niemożliwą jest skonstruowanie komputera, który jednocześnie byłby (pożyteczne) posłuszny i odporny na wirusy.

Jeżeli dobrze wykonałem swoje zadanie, moi czytelnicy Powinni już mniej więcej wiedzieć, na czym polega postulowany przeze mnie związek między dziecięcym mózgiem a religią. Dobór naturalny wbudował w dziecięcy mózg skłonność do wierzenia w to, co mówią rodzice i starszyzna plemienna. Takie posłuszeństwo oparte na zaufaniu sprzyja przeżyciu (podobnie jak kierowanie się światłem u ciem). Od posłuszeństwa opartego na zaufaniu blisko jednak do bezwarunkowego podporządkowania, a skutkiem jest podatność na zarażenie "umysłowym wirusem". Podsumujmy — z bardzo ważnych powodów (to darwinowski warunek przetrwania) dzieci ufają rodzicom i tym dorosłym, których rodzice im wskażą. Takie bezwarunkowe zaufanie oznacza, że nie można odróżnić dobrej rady od złej. Dziecko nie może wiedzieć, że zalecenie, "Nie kąp się w Limpopo, bo tam jest pełno krokodyli", to mądra rada, natomiast "Ofiaruj kozę w pełnię Księżyca, bo inaczej nie spadnie deszcz " w najlepszym razie prowadzi do straty kozy. Oba napomnienia brzmią równie wiarogodnie, oba pochodzą z tak samo godnego zaufania źródła i oba wygłaszane są z równym namaszczeniem i powagą; obu trzeba być posłusznym. To samo dotyczy przekonań o świecie, o kosmosie, o moralności, o naturze ludzkiej. A, co wielce prawdopodobne, dziecko, gdy dorośnie i samo dorobi się potomka, przekaże mu (lub jej) to wszystko, co samo wie — i wiadomości pożyteczne, i bzdury — z tą samą zaraźliwą powagą i wiarą.

Zgodnie z tym modelem powinniśmy oczekiwać, że w różnych miejscach wykształcą się odmienne, choć równie sprzeczne z rzeczywistością wierzenia, i że będą one przyjmowane i przekazywane z takim samym przekonaniem, jak rozmaite inne absolutnie prawdziwe twierdzenia, jak chociażby to, że pole nawożone gnojem daje lepsze plony. Powinniśmy również zaobserwować, że te przesądy i sprzeczne z codziennym doświadczeniem (oraz z faktami) wierzenia podlegają ewolucji — zmieniają się wraz z kolejnymi generacjami — albo wskutek zdarzeń przypadkowych, ale pod wpływem mechanizmu analogicznego do darwinowskiego doboru, co z czasem doprowadza do sytuacji, w której mimo "wspólnego przodka" wierzenia ulegają poważnemu zróżnicowaniu. Języki na przykład znacząco oddalają się od wspólnego pnia, jeśli tylko czas jest wystarczająco długi i dochodzi do tego czynnik rozdzielenia geograficznego.
#dawkins, #bogurojony, #bogurojonynadzis, #teologia, #religia, #ateizm, #wiara, #filozofia, #ewolucja
  • 1