Wpis z mikrobloga

Z cyklu: Zycie Polaków w Irlandii: Dzisiaj jako, że dorwała mnie grypa pędem poleciałam do przychodni na tzn. emergency czynne w godzinach: 9:30 - 10:30. Dotarłam tam około 10:20 aby ku mojemu zdumieniu ukazała się poczekalnia cała pełna ludzi: babcie, dziadkowie, matki z dzieciakami biegającymi po całej sali i próbującymi rozwalić zabawki udostępnione przez przychodnie. Istny sajgon, do tego w powietrzu aż czuć było grypę, przeziębienia, i wszelkiego innego rodzaju syf. Weszłam, siadłam w rogu na średnio wygodnej kanapie, pobawiłam się pare minut telefonem, po czym z nudów zaczęłam obserwować ludzi. Większość po prostu siedziała albo przeglądała Facebooka, matki co rusz wstawały aby złapać swoje szkraby podbiegające z zawadiackimi uśmiechami do obcych ludzi, a pacjentów w poczekalni raczej przybywało niż ubywało. Minęła dobra godzina. Moje emergency już przesunęło się z 10:30 na 11:30, ale czekam cierpliwie popatrując sobie raz w telefon, a raz na to co dzieje się w poczekalni. Nagle wchodzi lekarka z wielkim bananem na twarzy wołając imię "Izabela", na dźwięk tego słowa z dwóch rożnych miejsc ruszają: pani trzymająca mała dziewczynka za rękę, i druga pani w krótkich blond włosach. Na to lekarka patrzy na tę druga mówiąc "nie, nie to nie ty, to ta mała dziewczynka!" . Blondyna widać jest zmieszana, albo nie zrozumiała, albo jest zła, ze tyle czasu już siedzi w tej przepoconej sali. Lekarka zwraca się do niej jeszcze raz dając do zrozumienia, ze zabiera na wizytę tę druga Izabele, przy okazji wymawiając nazwisko tej pierwszej. Polskie nazwisko. Blondyna to Polka. Moze jednak nie zrozumiała-myślę sobie. Polka niezadowolona wraca na swoje miejsce a lekarka zabiera małą Izabelę do gabinetu. Nie mija 5 minut gdy nagle drzwi się otwierają. Ta sama lekarka z przyklejonym bananem do twarzy pędzi w stronę blondyny: przed tobą są jeszcze tylko dwie osoby- tym miłym gestem informuje Polkę po angielsku, ze niedługo będzie jej kolej, po czym prędko odchodzi. Blondyna rozgląda się wokół zmieszana, wstaje i już ma pędzić za lekarka, ale w ostatniej chwili zwraca się w stronę starszej pani po prawej: "What, what?" Na to starsza pani uprzejmie i powoli tłumaczy po angielsku ze jeszcze dwie osoby przed nią do tej lekarki, druga pani z lewej strony dołącza się do prob wytłumaczenia blondynie co powiedziała lekarka. W końcu Polka rozumie, opiera się o fotel bawiąc się torebka. Ja w tym czasie obserwuje ją swoim skromnym wzrokiem: brwi odrysowane od szklanki, włosy-idealny blond- widać ze do dobrej fryzjerki chodzi, twarz śniada- wyraźnie dziewczyna nie odmawia sobie sporej dawki lamp, buty Sketchers, dobrej jakości jeans, no i kurtka tez niczego sobie, torebka skórzana ze skórzana etykietka i wybitą nazwa firmy. Do tego okulary z super cool grubymi oprawami. Wszystko cool. No prawie, bo angielski nie-cool.
Czasy mody na modę: Szafiarek i Tap Madl?

#emigracja #karyna #gorzkiezale #truestory
  • 11
@kolak68: @kolak68: nie, nie czuje sie wcale lepsza, zwyczajnie zaskoczyło mnie to, ze kobieta która tyle czasu spędza nad swoim lookiem,wyglądając bardzo dobrze (no może oprócz brwi),a także ubierając się w dobre ciuchy nie zna żadnych słow w języku obcym. Taka trochę ironia, nie sądzisz?