Wpis z mikrobloga

Opiszę moją historię sprzed lat, wydaje mi się, że będzie tu pasowała…

W okresie liceum pracowałem sezonowo na Mazurach jako sternik. Praca fajna, trochę wolnego - trochę pływania, kasa też nienajgorsza. W dodatku robiłem to co bardzo lubię.

Pewnego słonecznego dnia po przypłynięciu i zdaniu jachtu szefo zagaduje czy umiem mówić po angielsku. Odpowiadam, że tak, choć trochę musiałbym przypomnieć sobie żeglarskich terminów, ale nie ma problemu. Okazało się, że przyjeżdżają jego znajomi z Izraela i chcieliby sobie kilka dni popływać - i czy biorę zlecenie. Pewnie - nie miałem nic innego załatwionego, a pogoda ładna.

Generalnie okazało się, że znajomi to młoda rodzinka - tata na kontrakcie od kilku lat w Polsce i mama z trójką małych dzieci (najstarsze 7-8 lat), która właśnie przyjechała z Izraela odwiedzić męża. Pierwszego dnia zlecenia czekałem na nich, ale okazało się, że pomylili miejscowości, dojechali dość późno i jako że nie było mowy o wypływaniu tego samego dnia - spotkałem ich dopiero następnego rano.

Generalnie było całkiem w porządku, choć nie przepadam za dziećmi. Lepsze jednak to niż banda non-stop nawalonych byczków, którzy na jachty przyjechali tylko by pijacko poszaleć bez żon.

Zapłynęliśmy na obiad do restauracji w porcie, każdy zamówił po daniu. Było akurat lato, gdy populacja os była wyjątkowo duża. Cały czas nam przeszkadzały. Tzn. nie mi, ale dzieciaki non stop się ich bały. Na szczęście tata - głowa rodziny, zajął się sprawą i zaczął pod szklankę po piwie łapać osy. Jedna po drugiej właziły skuszone cukrem na ściankach pokala.

Mama poszła zapłacić, tata zapalił papierosa i tak siedzimy i gadamy po angielsku o niczym. Nagle mój rozmówca podnosi szklankę i wrzuca osom niedopałek. Ja patrzę z zaciekawieniem, a osy zaczynają jedna po drugiej się dusić, spadać i dygotać w agonii. Wypaliłem naturalnym skojarzeniem:





#truestory #niecoolstory może trochę #heheszki
  • 6
  • Odpowiedz