Wpis z mikrobloga

Historia mojego pradziadka, repatrianta z byłych ziem polskich (obecnie Ukraina),
który osiedlił się wraz z rodzina na zachodzie polski, zaraz po 1945 roku.
Pradziadek mój żył 98 lat. W jego rodzinie nie była to rzeczą nadzwyczajna, wielu przodków dożywało takiego wieku.
Podczas pierwszej wojny światowej dziadek był sanitariuszem, a nie długo potem z racji braków kadrowych i jego rokujących predyspozycji, dostał przydział do szpitala polowego, gdzie zaczął od asystowania chirurgowi wojskowemu. Przy pracy z chirurgiem polowym, pradziadek nauczył się składania kości, można by nawet rzec, iż odkrył w sobie talent do tego fachu. Szczególnie wartym podkreślenia jest to, że nauka ta odbywała się w trudnych wojennych warunkach. Można to nazwać kursem przyspieszonym.
Po zakończeniu działań wojennych, mój przodek powrócił do domu. Nastały czasy uspokojenia, hodowla trzody, uprawa roli. Pradziadek miał już blisko 40 lat wiec, nie wiązał swojej przyszłości z umiejętnościami, które w sobie odkrył. Ważna była rodzina i zapewnienie jej potrzeb. Z biegiem lat o jego umiejętnościach radzenia sobie ze złamaniami i zwichnięciami robiło się coraz głośniej.
Należy też pamiętać, że prawie sto lat temu, wizyta u lekarza dla ludzi ze wsi, była nie dość, że trudno dostępna, to często nieosiągalna z powodów finansowych.
Ludzie więc radzili sobie sami. W wielu wsiach były osoby, które znały się lepiej od innych w sposobach leczenia i o ile nie byli to naciągacze wykorzystujący niewiedze ludzką, usługi te cieszyły się dużym powodzeniem.
Wróćmy do dziadka, potrafił on nastawić i naprawić każdy rodzaj złamań, zwichnięć, nawet tych przy których lekarze bezradnie rozkładali ręce - wspomnę o tym potem.
Gdy wybuchła II wojna światowa, pradziadek był już w wieku po poborowym. Pomagał więc w leczeniu partyzantów lecz o tym okresie mam zbyt mało informacji.
Po zakończeniu działań wojennych został wraz z rodziną zesłany na nowe ziemie polskie - byłe ziemie niemieckie.
Cały majątek, czyli nieruchomości i ziemię musiał zdać w zamian za nazwijmy to gwarancję uzyskania domu i ziemi w nowej Polsce. Pewnie wielu z was nie wie, ale po przyjeździe do stacji docelowej i skierowaniu w wyludniany z rodzin niemieckich rejon (w przypadku mojej rodziny była to mała wioska), ludzie często sami wybierali dom do zamieszkania, a potem zgłaszali nieruchomość w gminie do której wieś przynależała. Pamiętam opowieści wielu członków mojej rodziny, gdyż było to około 10-ciu rodzin, można powiedzieć z tego samego klanu, które opisywały moment wjazdu do wsi i wyboru pasującego domostwa. W wielu z tym domów dopiero wyprowadzali się poprzedni lokatorzy, lecz ogólnie obywało się to bez konfliktów. Ludzie rozumieli kolej rzeczy i starali się być choć trochę dla siebie życzliwi. Zresztą wiele lat po wojnie moja rodzina utrzymywała kontakt z poprzednimi właścicielami. Niemcy także, a potem ich rodziny odwiedzały swoje dawne rodzinne strony. Nigdy nikt nie wysuwał wobec nikogo żadnych roszczeń dotyczących pozostawionych nieruchomości.
Tak więc zaczął żyć mój pradziadek w nowej Polsce. Pracował na roli, ale zaczął pomagać ludziom, którzy mieli różne problemy kostne i mięśniowe. Nie miał żadnego cennika, gdyż działalność taka bez uprawnień i szkoły była w świetle prawa nielegalna. Zresztą pomagał, bo umiał to robić. Przez lata przez jego dom przewinęły się setki osób, które szukając często ratunku przed amputacją pogruchotanych kończyn, trafiały właśnie do niego. Częstym widokiem były taksówki podjeżdżające pod jego wiejski dom, a w nich pacjenci z miejskiego szpitala, w którym lekarze bezradnie rozkładali ręce, samemu doradzając niekiedy wizytę u mojego dziadka. Wizyty te były często ostatnią nadzieją.
W latach siedemdziesiątych, gdy dziadek był już w podeszłym wieku i praktycznie zakończył już swoją działalność, w jednym z gospodarstw zdarzył się wypadek. Starsza kobieta wtedy około 75 letnia włożyła rękę w maszynę rolniczą, na skutek czego ręka, a w szczególności dłoń zostały całkowicie pogruchotane. W szpitalu nastawiono rękę, natomiast dłoń chciano amputować, ponieważ lekarze nie widzieli szansy na ratunek. Rodzina kobiety nie zgodziła się i pojechała prosto do mojego dziadka (byli z tej samej wsi). Dziadek mimo 90 lat na karku i bardzo już słabym wzrokiem, nastawił jej wszystkie kostki, jedna po drugiej, wykorzystując jedynie czucie swych rąk i doświadczenie. Kobieta ta żyła jeszcze 20 lat ze sprawną dłonią.
Dziadek zmarł w 1981 roku, parę miesięcy po moich narodzinach. Żył 98 lat.
Historia tego człowieka, jak wiele innych rodzinnych opowieści przetrwała lata przekazywana przez innych członków rodziny. Ja robię to samo, przekazuję wspomnienia o swoich korzeniach moim dzieciom. Popytajcie się swoich dziadków, rodziców o przeszłość waszych rodzin. Róbcie to po to byście mogli kiedyś opowiedzieć ciekawe fakty waszych rodów. Ja nie miałem okazji poznać mojego pradziadka. Mam jednak starą rodzinną fotografie, na której siedzi człowiek z bujną siwą czupryną i majestatycznie zakręconym siwym wąsem, a na jego kolanach mały ja, który teraz ma to wrażenie, że znał go bardzo dobrze.
#pradziadek #coolstory #repatrianci #truestory #feels