Wpis z mikrobloga

Nad jezioro Ala-kul doszliśmy około godziny 17:00. Z 15 stopni 1800 metrów niżej zostały może 2. Może. Co gorsza, prognoza pogody się sprawdzała, słoneczny poranek został zastąpiony ciemnymi chmurami, które znajdowały się zarówno nad, jak i pod nami. W ciągu dnia 11-sto osobowa grupa podzieliła się na tych lepiej znoszących kaca i na tych, którzy musieli przez niego nieco zwolnić. Ja byłem w grupie, która pierwsza doszła do jeziora.
- Eeeee, 2 dni chodzenia dla takiego jeziorka?
- Noooo ok, duże too, góry dookoła wysokie, ale jakieś to wszystko szarawe i smętne.
- I do tego strasznie wieje! Chodźcie, schowajmy się za tamtą skałę.

Podczas kolejnej fali narzekań i drobnych przekąsek zaczęliśmy się rozglądać za jakimś dobrym miejscem na rozbicie 3 namiotów. Kiedy już znaleźliśmy w miarę bezwietrzne miejsce podeszła do nas (sic!) Polka i zaczepiła nas:

- Nie rozbijajcie się tu! Za następną górką jest dużo lepszy camp, a pogoda dzisiaj jakaś taka kapryśna. To góra 15 minut.

W pierwszej chwili nie byliśmy skłonni się stamtąd ruszać, bo im dalej pójdziemy, tym mniejsza szansa, że pozostała czwórka nas znajdzie. Jednak wystarczyła jedna kropelka, żeby nas przekonać.

- Widzieliście to? To deszcz? Podmyje nas w 10 minut jeśli się tu rozstawimy.
- Ale nie ma innego miejsca, które osłoni nas tu od wiatru...
- Idziemy do drugiego kempingu, kiedy tamci zobaczą, że nas nie ma, będą po prostu iść chwilę dłużej. Z resztą to tylko 15 minut.

45 minut później każdy już miał po dziurki w nosie tego Alakulu, czy jak mu tam. Na domiar złego, deszcz 43 minuty temu zamienił się w śnieg, a śnieg 32 minuty temu zamienił się w drobny, raniący skórę i odmrażający wszystko lód. WRESZCIE! Są jakieś namioty, lecimy tam! Po przyjściu i szybkim "Dzień dobry" z właścicielami część z nas zaczęła rozkładać namioty, ja poszedłem spytać się o cenę.

- 100 somów za namiot, a jeśli chcecie spać w tych już rozłożonych to 150 somów od osoby.
- Dziękuję, rozłożymy 2 namio... - i w tym momencie jak nie jebło piorunem w jezioro, może 200 metrów od nas! Ziemia się zatrzęsła, wszyscy podskoczyli i znieruchomieli, a padający drobno lód i śnieg zamieniło się w ciągu sekundy w śnieżycę.
- To jednak wpakujemy się do tego Waszego namiotu, ok?

....

Po dwóch godzinach byliśmy już poważnie zmartwieni co się dzieje z pozostałą czwórką. Brak zasięgu uniemożliwiał kontakt, a fatalna pogoda powrót na szlak w celach poszukiwania. Co więcej nie poznają, że tu siedzimy, bo nie zobaczą naszych namiotów. Właściwie to nic nie zobaczą, bo śniegu przybywa w tempie geometrycznym.

- Dobrze że mają chociaż namiot. Nie zginą, może rozbili się przed jeziorem, tam nie powinno nawalać śniegiem.
- Claudia #!$%@?, oni mają fireballa*, nie namiot. To tylko opóźni ich śmierć o kilka godzin.
- W sumie...

Nam było trochę ciasno, ale przynajmniej ciepło. Siedem osób w pięcioosobowym namiocie, ciepła herbata (!!) przyrządzona przez gospodarzy w ich kuchni polowej, w połączeniu z naszą zimną, kirgiską wódeczką za 4,23 zł było receptą na wszystkie przymrozki tego świata. Co prawda na 3800 m.n.p.m. śpi się dosyć ciężko, ale do rana jakoś dotrwaliśmy.

Obudziłem się pierwszy. Było strasznie ciemno jak na 7mą rano, ale szybko poznałem dlaczego tak jest. Ostatnie 3 godziny nikt nie zrzucał śniegu z namiotu i zrobiło nam się małe igloo, niemal bez dostępu do światła słonecznego. Kiedy strzepnąłem warstwę śniegu porządnym kopniakiem w jedną ze ścianek, nie mogłem uwierzyć w ogrom światła jaki wpadł do środka. Od razu zabrałem się za szukanie obuwia i sprawdzenie, czy sceneria się zmieniła. Nie mogem uwierzyć w to co zobaczyłem. 12 godzin temu to miejsce było do niczego. Teraz, wydaje mi się najpiękniejszym miejscem na świecie, mimo 15 cm białego gówna, którego zwykle nie znoszę, ale tym razem dodawał nieco uroku.

Mieliśmy wyruszać o 8 rano w drogę powrotną, szukać naszych przyjaciół lub tego co z nich zostało, ale sceneria nie pozwoliła się ruszyć aż do 13. W końcu , kiedy większość śniegu już stopniała, ruszyliśmy w drogę powrotną. Koło 17 pierwszy raz usłyszeliśmy od mijanych ludzi (pierwszych spotkanych tego dnia), że przechodziło tędy kilku Polaków. Kiedy doszliśmy do drogi, złapaliśmy na stopa starego pick-upa i władowaliśmy się na bagażnik. Dla towarzystwa mieliśmy krowę. Samochód pomógł nam dogonić naszych, których spotkaliśmy zaraz przez wlotem do miasta. Podziękowaliśmy kierowcy i szczęśliwi, w komplecie, poszliśmy na kilka piw, żeby opowiedzieć sobie ostatnie 30 godzin, w ciągu których tyle się wydarzyło...

*Fireballem nazywaliśmy najbardziej zniszczony namiot jaki mieliśmy. Z dziurami, bez śledzi i z połamanymi kijkami. W Ałmacie w Kazachstanie został pożegnany z honorami [*]


Zachęcam do obserowania tagu #dominoqfotografuje

#fotografia #azja #kirgistan #autostop #gory #podroze #truestory #coolstory
DominoQ - Nad jezioro Ala-kul doszliśmy około godziny 17:00. Z 15 stopni 1800 metrów ...

źródło: comment_eUMYRfBcEbmK7Kh12zeCqjitrP6Lt8ss.jpg

Pobierz
  • 1
  • Odpowiedz