Wpis z mikrobloga

Życiowych dylematów dyżur kolejny.


Transporty sanitarne karetką S jako rat-med to niby spokojna, opanowana i momentami wręcz nudna praca, w której teoretycznie za dużo niespodziewanych rzeczy pojawić się nie może, bo pacjent jest wstępnie zaopatrzony, po wstępnej diagnostyce, leczeniu i ustabilizowaniu funkcji życiowych. Taki też był dzisiejszy transport, wydolnego oddechowo i krążeniowo pacjenta z zawałem NSTEMI, który miał być przewieziony na koronarografię ze szpitala powiatowego do wojewódzkiego. Dystans około 35-40km, jedziemy sobie na gwizdkach, jednak pojawienie się w nietypowym miejscu sporej długości (na oko ok. 2km) korka nie wróżyło nic dobrego. Przebijamy się środkiem pomiędzy kolumną stojących aut, a autami nadjeżdżającymi z naprzeciwka, i w pewnym momencie przed maską wyrasta nam policjant machający jak tylko mógł najmocniej, żebyśmy się zatrzymali. Kierowca się zatrzymał, a ja spokojnie siedziałem sobie w przedziale medycznym z pacjentem, ponieważ w mojej karecie nie ma przejścia, a okienko pomiędzy szoferką a przedziałem jest symboliczne, to nie ogarnąłem z początku sytuacji. Po chwili postoju, zaniepokojony brakiem powrotu kierowcy, wstaje by otworzyć boczne drzwi w celu rozeznania sytuacji - mina WTF?! a tam na ziemi, pomiędzy samochodami leży dzieciak - na oko 8-10 lat, przykryty folią NRC, wygląda na nieprzytomnego, szybki ogląd sytuacji zmroził krew w żyłach - auto z charakterystyczną pajęczyną na szybie, dziecko na ziemi - tragedia!. Pojawia się wielki problem natury moralnej - jest nas 3, co robić? Pacjent w karetce, z zawałem, na drodze dzieciak nieprzytomny, niereagujący, na całe szczęście na oddechu własnym, najbliższy szpital 15km dalej, innego zespołu pogotowia nie ma. Przy otwartych bocznych drzwiach, by obserwować mojego pacjenta, zaczynamy szybką akcję badania urazowego, a w głowie ciągły dylemat - co robimy?! zostawiamy naszego zawałowca, bierzemy na pokład dziecko, zostawiamy zawałowca, bierzemy dwóch?, czekamy na drugi zespół? W głowie mętlik myśli, błagalna mina w stronę kierownika zespołu, który też nie do końca wiedział jak sprawę ugryźć. Stan dziecka z każdą minutą się pogarszał, anizokoria która dołączyła do całokształtu stanu pacjenta pomogła dokonać wyboru. Szybkie badanie pacjenta z zawałem - stan się nie pogorszył, wydolny k-o, przy delikatnej pomocy przesadzony do radiowozu pod opiekę policjanta będącego na miejscu, CPR powiadomiony o całej sytuacji, prośba do zespołu nadjeżdżającego o zabranie nie dziecka z wypadku, a osoby z zawałem.
Koniec końców - ciągle się zastanawiam czy było jedno słuszne wyjście z tej sytuacji, a jeżeli tak to jakie. Moja karetka po całej sytuacji wyglądała jak po strasznej bitwie, jednak wg. mnie bitwa została wygrana - pacjent szybko, sprawnie i w maksymalnym możliwym zaopatrzeniu odstawiony na SOR szpitala dziecięcego, gdzie już czekał powiadomiony zespół anestezjologiczny, który mam nadzieje sprawnie zajął się pacjentem.
P.S Jeżeli przeczyta to mój pacjent z zawałem, to z całego serca przepraszam za przymusową przesiadkę, ale niech Pan wie, że być może dzięki temu, że Pan nie bronił się przed tym za mocno, to dziecko przeżyje.


#999 #ciezkidzien #pracbaza #creepystory
  • 29
@user_Adrian: przepisy zabraniają to raz, a dwa, w tym wypadku nie widziałem opcji wsadzenia dwóch poszkodowanych do jednego ambulansu, bo po pierwsze naruszyłbym ich godność i prawo do intymności, dwa - naraziłbym pacjenta przytomnego na nieprzyjemny widok, ewentualny kontakt z wydzielinami lub krwią, a to mogłoby być podstawą do roszczenia prawa do odszkodowania i ciągania nas po sądach ;)
@wonsz_smieszek: generalnie nikt tego do końca nie doprecyzował, mamy na pokładzie formułkę, z uzasadnieniem prawnym, wg. którego to zależy od naszego widzimisie, a dokładnie od oceny sytuacji tzn. tego czy rodzic nie będzie nam utrudniał zabiegów medycznych, miejsca w karetce itp ;)

"Zgodnie z w art. 21 ust. 1 i ust. 2 u.p.p. przy udzielaniu świadczeń zdrowotnych może być obecna osoba bliska dla pacjenta. Jednakże to uprawnienie może być ograniczone przez
@wonsz_smieszek: jechał na leżąco, pod monitorem, wiedziałem, że gdzieś tam jedzie sobie drugi zespół, który go ewentualnie przejmie, a w mojej karecie dziecko na noszach + matka + lekarz + ja to już był tłok, nie mówiąc o próbie upchnięcia kolejnego człowieka. A dwa - bałem się że w wyniku widoku, sytuacji i stresu z tym związanego mógłby się pogorszyć, a wtedy byłby klops na całego.
@pierzak: oficjalnie nie. Wszystko zależy od kierownika zespołu, jeżeli się ugnie i zabierze taką osobę, to bierze na siebie odpowiedzialność za jej zdrowie i życie, w przypadku ewentualnego wypadku zaczynają się problemy, i to z reguły duże. Ubezpieczenia, kwestie obecności postronnych osób w karetce itp. I jeszcze jeden problem - nasze karetki są zdecydowanie mniejsze od tych filmowych amerykańskich
@pawel_niki: Nie ja byłem kierownikiem zespołu, wykonywałem polecenia zgodnie z moją wiedzą medyczną oraz przekonaniami. Pacjentz zawalem 5 minut po naszym odjezdzie został przejęty przez zespol P, dowieziony do szpitala, dzisiaj dochodzi do siebie po udanej koronarografii i stentowaniu LAD :)
@powro91: a propos zabierania rodziców do karetek - kuzyn mojej mamy miał syna, on miał jakąś chorobę nerek czy coś takiego (mniejsza o to), dość poważna to jednak choroba była, częste wizyty w szpitalach. Jednego dnia jego stan się mocno pogorszył, wezwanie, karetka, matka oczywiście też znalazła się w ambulansie. Niestety, dzieciak po drodze do szpitala zmarł i, słysząc z opowieści (to było ze 20 lat temu, albo 25), to matkę,