Wpis z mikrobloga

#sny #swiadomysen #ld #epicki
Ale dzisiaj miałam snów!
Zaczęło się od epickiego snu w którym byłam łowcą nagród i snajperem, załatwiłam 3 gości strzałem w głowę podczas jakiejś akcji z 800m. Potem z ojcem, który w tym śnie był gliną pojechaliśmy na komendę policji, po drodze okazało się, że ma ją później odwiedzić prezydent USA (akcja się działa w USA), komenda przypominała bardziej bazę wojskową na dużym terenie i wjeżdżało się przez bramę ze strażnikiem, który nas znał, ale jakoś dziwnie podejrzanie się zachowywał, zupełnie bez emocji nas przywitał, nie uśmiechał się, jak otwierał szlaban usłyszeliśmy strzały i wybuchy, ale dróżnik powiedział, żeby się nie martwić, bo antyterroryści robią jakąś pokazówkę dla policji. Wjechaliśmy, wchodzimy, tam przy wejściu też trochę pusto, nagle zauważyłam ślady krwi obok krzeseł, tak jakby ktoś ciągnął ciało. A pod krzesłem rewolwer leżał. Ludzi było mało i nagle jakiś policjant wypadł zza rogu korytarza (komenda była ogromna) a inny zaczął do niego strzelać, a potem do nas. Okazało się, że obcy (kosmici), którzy przejmowali ciała chcieli zamordować prezydenta. Potem było bieganie po korytarzach, schodach, windach z bronią i rozwalanie tych obcych, z pistoletów, nawet kałacha dorwałam. Niestety nie wiem jak się skończył ten sen bo musiałam wstać siku. Napiłam się soczku i położyłam z powrotem z myślą, że szybko nie usnę. Myliłam się.

Chwilę potem usnęłam i przyśniło mi się, że przyjechałam do babci, rozmawiałyśmy trochę, a potem położyłam się spać, na jakby piętrowym łóżku na górze, dzięki czemu mogłam wyglądać przez okno. Za oknem śnieg, ludzie spacerowali z psami, jakiegoś ogromnego dalmatyńczyka widziałam. Normalnie samochody jeździły.
I potem się zaczął Armageddon! Samochody zaczęły zjeżdzać na chodnik, ludzie uciekali, samochody zderzały się, tiry łamały i taranowały inne. Ja się tak zbliżyłam do okna i... przepłynęłam przez niego i zaczęłam latać w pozycji horyzontalnej. Nad tym piekłem, było jak w filmach akcji, dym, ogień, samochody koziołkowały, dachowały a ja mogłam sobie nad tym spokojnie latać wybierając kierunek. Nagle w moich rękach pojawiły się kamienie i rzuciłam jeden w przejeżdżający samochód, maska się wgniotła a samochód przekoziołkował jak w Matrixsie gdy na maskę wskoczył agent. Potem poleciałam dalej nad przystanek autobusowy na ulicy poprzecznej do tej nad którą leciałam, a tam spokój, ludzie normalnie chodzą, nic się nie dzieje. Zniżyłam lot (mogłam kierować lotem) a ludzie mnie nie zauważali. Rzuciłam więc jednym kamieniem w szybę autobusu, który stał na przystanku. Rozbiła się. Podleciałam bliżej lecąc wprost nad ludźmi, dalej mnie nie widzieli i wcale nie reagowali na tą szybę rozbitą. Wrzuciłam jeszcze jeden kamień do autobusu, trafiając w jakiegoś gościa i nic.
I wtedy zdałam sobie sprawę, że mam w pełni świadomy sen a któryś z mirków pisał, żeby spojrzeć na zegarek w czasie takiego snu. Więc spojrzałam. Miałam na ręce taki większy zegarek cyfrowy, na górze dzień tygodnia i dzień miesiąca a na dole godzina. I tu się pojawił problem, bo odpychało mi rękę w dół a moje pole widzenia zaczęło mieć zakłócenia, różne kolorowe zniekształcenia obrazu. Zwalczyłam je i spojrzałam na zegarek. Ten zaczął wariować, cyfry przeskakiwały i zmieniały się by w końcu ustawić się w słowo "coosq". Tak mnie to zaintrygowało, żeby zapamiętać co się pojawiło i wam napisać, że się obudziałam, ale... tylko w pierwszej warstwie snu, w tej w której idę spać u babci. Tam jeszcze chwilę spędziłam i przebudziłam się ponownie całkiem. Starając się zapamiętać co się pojawiło na zegarku.

Chwilę później znów usnęłam i żeby nie przedłużać byłam dzieckiem i jeździliśmy na deskorolkach w kilka osób, ale spotkał nas gang jeżdzących na hulajnogach i zaczęli nas ścigać, to był epicki pościg, w dół miasta, po schodach, zjazdach, podjazdach, ulicach, między autami, przechodniami, w coraz to mroczniejsze rejony miasta, ponure z ciemnej cegły, tam dotarliśmy to jakiegoś zjazdu i odnogi w kierunku starej ogromnej hali fabryki. Przed nią stały takie małe pojazdy latające, wsiedliśmy do nich, parę zostało i polecieliśmy przez tą halę, pełną złomu, gruzu, jakichś pudeł, suwnic i maszyn, lawirując między nimi bardziej epicko niż Sokół Millenium w Gwieździe śmierci, niesamowite, szczególnie, że w pewnym momencie hala zaczęła się walić, czułam przeciążenia, wiatr we włosach i jego szum, szybkość, czułam stęchliznę i zapach rozgrzanego metalu, no masakra.
Niestety budzik zadzwonił :(
#przegryw