#lacunafabularnie #lacunafabularniefantasy
Otacza nas krąg nienawiści. Przymierza są zawiązywane i zrywane. Przyszło nam zapłacić za dzielenie się tym światem i zapomnieliśmy w czym tkwi nasza siła. Mój chłopcze, to może być moja ostatnia wyprawa. Przez całe życie z dumą obserwowałem jak mężniejesz i stajesz się orężem sprawiedliwości. Pamiętaj, nasz ród zawsze rządził mądrością i siłą. Wiem przeto, iż nigdy nie nadużyjesz nadanej ci ogromnej władzy. Pamiętaj jednak, synu, że największym zwycięstwem jest zjednanie sobie serc poddanych. Powiadam ci to, bowiem gdy mój czas dobiegnie końca to ty zostaniesz królem.
Eckart odłożył pióro, zapieczętował pergamin swoją królewską pieczęcią i włożył go do sakiewki. Niepewnym krokiem opuścił swoją kajutę, by ujrzeć widok setki otaczających go okrętów wystrzeliwujących pociski w stronę murów miasta.
-
Otacza nas krąg nienawiści. Przymierza są zawiązywane i zrywane. Przyszło nam zapłacić za dzielenie się tym światem i zapomnieliśmy w czym tkwi nasza siła. Mój chłopcze, to może być moja ostatnia wyprawa. Przez całe życie z dumą obserwowałem jak mężniejesz i stajesz się orężem sprawiedliwości. Pamiętaj, nasz ród zawsze rządził mądrością i siłą. Wiem przeto, iż nigdy nie nadużyjesz nadanej ci ogromnej władzy. Pamiętaj jednak, synu, że największym zwycięstwem jest zjednanie sobie serc poddanych. Powiadam ci to, bowiem gdy mój czas dobiegnie końca to ty zostaniesz królem.
Eckart odłożył pióro, zapieczętował pergamin swoją królewską pieczęcią i włożył go do sakiewki. Niepewnym krokiem opuścił swoją kajutę, by ujrzeć widok setki otaczających go okrętów wystrzeliwujących pociski w stronę murów miasta.
-
Niebiesko-biały świat rozmazał się w sennej wizji Eckarta. Zimne, czyste kolory zmieniły się w ciepłe odcienie drewna, ognia i światła pochodni. Zrobił, co powiedział, że zrobi, wrócił do miejsca w którym wszystko się zaczęło. Przypomniał sobie swoje życie, wszystko co minęło, znowu przeszedł ścieżkę, która zaprowadziła go do tego zamarzniętego tronu i do tego głębokiego stanu snu. Ale zdawało się, że ten sen się nie skończył. Eckart siedział na krańcu długiego, pięknie rzeźbionego stołu, który zajmował większą część iluzorycznej wielkiej sali. A obok niego dwaj, którzy bardzo interesowali się jego snem. Demon po jego lewej stronie, potężny, przyjrzał się jego twarzy, a potem zaczął się uśmiechać. A po jego prawej stronie chłopiec - wycieńczony, chory chłopiec - wyglądał jeszcze gorzej, niż Eckart pamiętał go jeszcze za życia. Chłopiec oblizał spękane, blade wargi i zaczerpnął tchu, jakby chciał coś powiedzieć, ale to demon jako pierwszy złamał ciszę.
Ileż ja mógłbym ci pokazać - obiecał. Obrazy zatłoczyły umysł Eckarta, przeplatając się i tworząc przebłyski przyszłości i przeszłości. Armia zbrojnych, niosących flagę Sułtanatu Aranidów walczących u boku, a nie przeciwko, Zakonowi Świętej Teresy. Byli sojusznikami, razem atakując nieznanego przeciwnika. Nagle sytuacja odwróciła się, zmieniła. Zakonnicy i Sułtanat teraz mordowali siebie nawzajem z niespotykąną brutalnością. Orestia - nietknięta? Nie, nie, atak Eckarta i jego floty odcisnął swoje piętno na mieście, ale było ono odbudowywane...
Obrazy teraz szybciej wdzierały się do jego umysłu, oszałamiające, chaotyczne, nieuporządkowane. Przyszłość stała się nie do odróżnienia od przeszłości. Kolejny obraz, przedstawiający szkieletowe smoki siejące zniszczenie na miasto, którego Eckart nigdy wcześniej nie widział - gorące, suche miejsce pełne orków. I… tak, tak, to sama Hjallbrekka był teraz atakowany przez nieumarłe smoki. Góry ożyły, stawiając gigantyczne kroki, miażdżąc wszystko, co było na tyle pechowe, by stanąć na ich drodze. Świat zdawał się drżeć coraz mocniej z każdym ich krokiem. Coś falowało tuż pod powierzchnią oceanu. Dotychczas gładka powierzchnia zaczęła dziko burzyć się, kipiąc jak po burzy, chociaż dzień był pogodny. Straszny dźwięk, który Eckart tylko mimowolnie rozpoznał jako śmiech, zaatakował jego uszy. Zielone - wszystko było zielone, ciemne i koszmarne, groteskowe obrazy tańczące w kącie umysłu Eckarta tylko po to, by oderwać się od niego, zanim można je było uchwycić.