Witam,
Chcialbym podzielic sie z Wami problemem, ktory od dluzszego czasu nie daje mi spac po nocach. Jestem 30-letnim facetem, w zwiazku od 3 lat, narzeczonym od roku. Moim problemem jest moja narzeczona, a raczej przemoc, jaka stosuje wobec mnie. Szukalem informacji na wielu forach i stronach lecz sa one zdawkowe i nie wnosza niczego nowego procz utartych schematow.
Moja narzeczona jest ode mnie 5 lat starsza. Oboje weszlismy w ten zwiazek z workiem swojej nieudanej przeszlosci. Z mojej strony byl to dlugoletni zwiazek, gdzie cyklicznie bylem zapedzany w kozi rog, a dokladnie to stawalem sie rogaczem cyklicznie, raz do roku. Ten koszmar trwal 7 lat, jednak ja nie potrafilem odejsc (o tym tez pozniej). W koncu udalo mi sie to przerwac, poszlo latwo, a nawet bezbolesnie. Pozostal jedynie spokoj i patrzenie w przyszloc w kolorowych barwach. Perspektywa nowych znajomosci i poznania tej jedynej byla cudownym odkrywaniem i doswiadczeniem. Po kilku miesiacach od tamtego zerwania i mojego uwolnienia poznalem moja narzeczona. Weszla w ten zwiazek wraz ze swoja corka, co mi odpowiadalo, bo lubie dzieci, a sam ich nie mialem. Zwiazek zaczynal sie tak jak chcialem. Bez pospiechu (pojscie do lozka na pierwszej randce), poznawanie siebie, zwierzenia, w koncu deklaracje. PO kilku miesiacach zamieszkalismy ze soba. I wtedy zaczely sie problemy. Nie mowie, ze ich unikam, bo zyjac z kims pod jednym dachem takie sytuacje sie zdarzaja. Najpierw byly klotnie, pozniej wyzwiska a na koncu wyrzucanie moich rzeczy przez okno. Bylo to na tyle upokarzajace, ze sasiedzi nie tylko slyszeli nasze klotnie (uroki mieszkania w bloku) , ale sam fakt tego jak ze wstydem musialem zbierac swoja bielizne spod okna. Z perspektywy czasu zaluje, ze wtedy nie odszedlem. To powinien byc pierwszy sygnal, ze cos jest nie tak. Jednak moja chora psychika jest tak skonstruwana, ze wrocilem do domu z niemal podkulonym ogonem. Wpakowalem swoje ubrania do szafy i poszedlem spac na kanape. Powtorzylo sie to kilkukrotnie. Od upokorzen psychicznych i niszczenia moich rzeczy ( w klotni nie ucierpiala ani jedna jej rzecz) nadszedl czas na przemoc fizyczna. Mam tu na mysli rzucanie we mnie roznymi przedmiotami, bicie piesciami po glowie czy juz wspomniane niszczenie mienia. Po pierwszym razie uznalem, ze ok, moze to ja przesadzilem, bo sprowokowalem te sytuacje, gdzie nastapilo duze skupienie problemow i nagla eksplozja. Pozniejsze ciosy otrzymywalem juz z mniejszymi wyrzutami sumienia, az w koncu po okolo 2,5 roku po pierwszym uderzeniu, powiedzialem, ze nie zawaham sie jej oddac, jesli jeszcze raz podniesie na mnie reke. Uslyszalem w odpowiedzi "Sprobuj"i teksty typu "ja jestem kobieta, mnie bic nie mozesz, bo jestem slabsza". To jedynie preludium do tego, co wydarzylo sie podczas ostatniej awantury. Ale o tym zaraz.
Moja narzeczona pracuje w branzy chirurgii estetycznej, gdzie w pracy jest od okolo 11 do godziny 18-19. Ja pracuje w biurze, w stalych godzinach 9-17. Wspolnie ustalilismy, ze ona nie ma mozliwosci odbierac corki ze szkoly, wiec ja to robie. Dodam, ze z przyjemnoscia, bo bardzo ja kocham, mimo, ze nie jest moim dzieckiem. Praktycznie spedzam z nia wiecej czasu, bo jej mama caly czas szuka sobie nowych zajec, kiedy np nie ma zabiegu w swojej rodzimej klinice, poszukuje pracy u innych lekarzy by dorobic. Bardzo to doceniam, dlatego tez zgodzilem sie na to, ze zajme sie rowniez domem, kiedy ona musi pracowac. Bo w sumie, ktos musi. Wracajac do domu podaje dziecku kolacje i wspolnie ja jemy. Czasami z narzeczona jesli wroci wczesniej jednak zazwyczaj jestesmy w dwojke. I jak to z dzieckiem, mycie, ubieranie, serwis pelna para, dodatkowo gotowanie obiadu na nastepny dzien dla mnie i narzeczonej do pracy. Mozna powiedziec, ze stalem sie w pewnym sensie kogutem domowym, gdzie piore, sprzatam, gotuje i dzieci bawie. Jednak dla niej to nic. Jesli nie zloze prania slysze przyburkiwania typu "czemu prania nie zlozyles? caly dzien siedzisz na dupie, w pracy i w domu i tak ciezko ci to zlozyc, leniu?". Sama jednak nie robi w tym kierunku nic, bo wracajac z pracy uwaza, ze jest na tyle zmeczona, ze albo idzie sie polozyc albo odpala telewizje. A jesli juz cos zacznie robic to z taka mina jakby robila to dla kogos albo musiala za to doplacac.
Moja narzeczona ma stwierdzony syndrom DDA (Dzieci Doroslych Alkoholikow), gdzie wiele z jej zachowan tlumaczylem sobie tym syndromem. Jednak po przeczytaniu ksiazki, ktora mi sama polecila w celu glebszego zrozumienia jej problemow - "Strach przed bliskoscia" odszukalem tam wiecej cech zwiazaych ze mna niz z jej osoba - chociaz u mnie w domu alkohol byl obecny jednak zaden rodzic alkoholikiem nie jest. Znalazlem w niej wzmianke, gdzie poruszany jest problem DDA w zwiazkach, gdzie sa az nadto lojalnymi osobami, staraja sie na maksimum swoich mozliwosci, a mimo to spotykaja sie z krytyka, ktora jest im znana od lat mlodosci. Takie wieczne stawanie na rzesach i bolesne spotkanie z rzeczywistoscia, gdzie druga osoba nie docenia twoich staran i wysilkow. Podobnie jest z lojalnoscia, gdzie pomimo upokorzen i bolu zadawanego z drugiej strony, caly czas brnie sie w ten zwiazek i chce sie w nim byc. Cos na wzor syndromu sztokholmskiego.
Jak juz wspomnialem wieczne niezadowolenie, czy negowanie moich pomyslow stalo sie czyms na porzadku dziennym. Kiedy proponuje wspolny wyjazd jest krecenie nosem, kiedy proponuje wspolny spacer w niedziele jest odmowa, bo ona jest zmeczona i chce polezec. Kiedy proponuje jakakolwiek aktywnosc, pomysl czy inicjatywe, spotyka sie to z krytyka, bo ten pomysl jest glupi. Wtedy zamykam sie w sobie i nie chce drazyc tematu.
Chcialbym przytoczyc teraz sytuacje, ktora zdarzyla sie podczas ostatniej takiej awantury. Zaczelo sie wszystko przed weekendem, kiedy bylismy wszyscy w domu dosc wczesniej. Odebralem dziecko ze szkoly wczesniej, by nie musialo zostac na swietlicy, narzeczona rowniez skonczyla prace wczesniej niz zakladala. Wrocilismy do domu, zjedlismy wszyscy kolacje po czym narzeczona poszla sie polozyc, bo byla zmeczona. Ja w tym czasie zajalem sie sprzataniem kuchni, rozladowaniem zmywarki i ogarnieciem wszystkiego po kolacji. Dziecko wlaczylo sobie telewizje i ogladalo bajki, by sie nieco odmozdzyc po dniu w szkole. Zblizala sie godzina, w ktorej chcialem obejrzec pewien program i juz za wczasu ostrzeglem dzieciaka, ze za 15 minut chcialbym obejrzec cos w telewizji i ze przelacze z bajek na program. Uslyszalem krotkie "nie", ale to normalne u 5-latkow. Powtarzalem te kwestie co 5 minut, by przypomniec dziecku, ze konczy sie czas na bajki. Kiedy nadeszla pora, dzieciak nie chcial oddac pilota, wiec wylaczylem telewizor zdalnie. Rozlegl sie jek i pobieglo do mamy do lozka, oczywiscie z pilotem. Poszedlem za dzieciakiem i poprosilem o oddanie pilota, jeden raz, drugi. Zero reakcji, matka w telefon wpatrzona. W koncu nie wytrzymalem, zlapalem za pilota w reku dziecka i go wyciagnalem. A tu ze strony malo zainteresowanej matki nagle zbulwersowany glos, co ty robisz, co to za agresja? bedziesz sie z 5-latkiem o pilota szarpal? Powiedzialem jedynie, spokojnie, ze przypominalem od dluzszego czasu, ze chce cos obejrzec. A pilot zlapalem i wyciagnalem dziecku z rak nie uzywajac przy tym sily ani nie krzywdzac dziecka. Oczywiscie byla histeria, ze reke jej wykrecilem, ze zaczelo plakac. Odpowiedzialem, ze zaczelo plakac bo pilot zabralem, a nie dlatego, ze dziecku krzywde zrobilem. Od tego zaczela sie kolejna awantura, gdzie zostalem potraktowany z gory jako sprawca calego zamieszania, a zadne argumenty do niej nie trafialy. Wyszedlem z domu zanim zaczelo sie rzucanie rzeczami. Dodatkowo, schowala pilota i zaczela cala swoja dziecinade z tym, ze nie odda, dopoki nie dorosne (sic). W weekend umowila sie do kosmetyczki, wziela ze soba dzieciaka. Zwrocila sie do dziecka zeby zapielo fotelik w samochodzie, bo ona odpiela go dzien wczesniej by cos przewiezc. Mowila to do mnie, ale przez dziecko, by nie inicjowac kontaktu ze mna. Kiedy dziecko poprosilo mnie bym zalozyl fotelik, poszedlem do garazu, zalozylem fotelik i spotykajac narzeczona w drzwiach uslyszalem, ze moje rzeczy sa za ogrodzeniem. Kiedy wrocilem do domu, faktycznie wszystkie kurtki, plaszcze i buty lezaly za ogrodzeniem. Ze zloscia po nie poszedlem, jednak nie chcialem ciagnac tej klotni, bo zazwyczaj staram sie ich unikac. Zniknely na caly dzien, wrocila okolo 20. Ja w tym czasie spotkalem sie z kolega, z ktorym nie widzialem sie od dawna i spedzilem calkiem niezle popoludnie. Wrocila wieczorem, kiedy ja juz bylem w domu. I bez slowa poszla spac.
Nastepnego dnia dowiedzialem sie od jej kuzynki, ze zostala przez narzeczona zaproszona do nas wraz z dziecmi i czy moge odebrac ich z dworca. Mimo, ze nie bylem przygotowany, ubralem sie po drodze skoczylem do sklepu by kupic skladniki na ciasto, ktore chcialem przygotowac i pojechal po jej rodzine na dworzec. Po powrocie do domu zaczely sie docinki typu ö, patrz znow w kuchni siedzi". odpowiedzialem, ze robie to dla niej i jak chce to mozemy sie zamienic, ja chcetnie odpoczne. I tu znow twist z praca "po czym ty chcesz odpoczywac? caly tydzien na dupie siedzisz w pracy i w domu i wielce zmeczony". Pozniej zaczely sie docinki przy stole. Wszysc jedlismy obiad, rozmawiajac. Dzieci rowniez zajadaly sie tym co im ugotowalem, kuzynka narzeczonej poprosila o dokladke. Tylko wielkiej pani cos nie smakowalo. Popatrzyla na mnie i zapytala czy mi smakuje. Odpowiedzialem, ze tak. Odpowiedz byla jasna: "chyba tylko tobie. jesc sie tego nie da" i odlozyla talerz. Kuzynka zwrocila jej uwage, dyskretnie i w innych slowach, by sie zamknela. Ta jednak zaczela sie nakrecac. "Po kolegach jezdzisz caly dzien, do domu bys cos kupil, zakupy zrobil. Odkurzacz trzeba kupic (poza tym mamy w domu 2 inne odkurzacze, ktore swietnie dzialaja), zaczalbys zarabiac w koncu jak czlowiek (chociaz poza praca dodatkowa zarabiam lepiej niz ona)". KIedy zaczalem sprzeciwiac sie jej slowu, poszla obrazona do kuchni i zaczela wkladac naczynia do zmywarki. Z mina wczesniej opisana i wiadoma. Oczywiscie nie szczedzac sobie przy tym komentarzy. Powiedzialem jej, zeby w koncu sie zamknela, dzieci wszystko slysza. W odpowiedzi zaczela rzucac we mnie naczyniami, talerzami, blacha z ciastem rozwalajac cala na scianie, kiedy podszedlem by ja uspokoic zaczela mnie okladac piesciami w glowe i po twarzy. Nie wytrzymalem. Oddalem jej z otwartej dloni w twarz. Zrobilem to pierwszy raz i nie jestem z tego dumny. Ale moj poziom cierpliwosci wyczerpal sie calkowicie i byl to odruch bezwarunkowy. Obronny. Sam bylem tym zaskoczony. W zamian dostalem kilka innych ciosow, lecz juz jej nie oddalem. Wyszedlem z domu i do wieczora sie nie pojawilem.
Tym razem czuje, ze pewna granica zostala przekroczona. Nie wiem sam co robic. Jestem w kropce. Z jednej strony chce sie od niej uwolnic, z drugiej nie potrafie. Milo byloby przeczytac wiesci od kogos, kto ma podobny problem jak ja. Badz mial i wyszedl z tego obronna reka.
Komentarze (596)
najlepsze
Niestety-stety pora na męską decyzję.
Ratuj się chłopie...
Komentarz usunięty przez moderatora
PS teraz jest w szczęśliwym związku więc polecam.
Nie dzwoń na policję. Nawet jeśli wszystko im opowiesz - to ona na koniec powie, że
@Yahoo_: żona znajomego pracuje w PCPR (Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie) - więc znam paręnaście relacji niemal z pierwszej ręki ( ͡º ͜ʖ͡º)
PS jestem kobieta, (wygoglaj Maat to kobieta), wiem co mowię, zdrady tez beda jesli już ich nie ma. Nie ma opcji by była poprawa. Uciekaj! Nagraj ja by miec na nia haka inaczej bedzie sie mscic