Wpis z mikrobloga

Dobra, jeszcze jedną #coolstory #drugstory #truestory wam spisałem. Do tego #narkotykizawszespoko #narkotykiniezawszespoko #narkotyki #psychodeliki oraz wołam @psychodelik366: i @chilling:, bo kojarzę, że się interesują tematem. Jest to kolejna opowieść z serii trzech przygód, w których otarłem się o śmierć, a jeśli nie o śmierć, to przynajmniej o stracenie swojej jaźni. #wieczorzwierzen #dobrerady

To było tak: studiowałem wtedy dwa kierunki: jeden oficjalny, ścisły, na szanowanej uczelni państwowej, a drugi prywatnie, z kolegami, na wspólnie założonej "Akademii Magii Stosowanej". Nie chcę się chwalić, ale w ramach tego drugiego kierunku przerobiłem większość halucynogennych roślin i grzybów rosnących w Polsce, oprócz pokrzyka wilczej jagody, którego nie udało mi się zebrać do czasu wydarzenia się historii, którą tu opisuję. (Oczywiście nie bawiłem się w te rośliny i grzyby, które prócz efektu psychodelicznego zabijają, czy nieodwracalnie i poważnie uszkadzają wątrobę itd).

Jeden z moich kompanów ze studiów, z którym kiedyś wspólnie uczyłem się muchomorologii i czarnolulkizmu, podarował mi kiedyś sporą torebkę nasion bielunia (Datura Stramonium). Nie znałem żadnych dobrych opowieści związanych z tą rośliną, ale czego się nie robi dla wiedzy. Do rzeczy podszedłem metodycznie: poporcjowałem sobie surowiec w pakiety po 20, 40 i 80 nasionek. Jednego dnia zjadłem 20, popiłem, poszedłem na zajęcia (te na prawdziwej uczelni) - i nic. Innego dnia zjadłem 40, popiłem, poszedłem na zajęcia - i nic. Zjadłem 80, popiłem, poszedłem na zajęcia - też nic, może jakiś efekt placebo w postaci wczuwania się bardziej w to, co robiłem. W końcu olałem temat, nie miałem pojęcia, ile się tego dawkuje (na hyperreal było podane w łyżeczkach, ale przecież łyżeczki są rozmaite, na dodatek mogą być łyżeczki płaskie, z górką, i bez górki), nie chciałem sobie krzywdy zrobić.

No ale przyszedł taki wieczór, że - jak w przypadku poprzedniej historii - nie było co wypić, ani zapalić. Posiedziałem chwilę przed kompem, i w końcu myślę - a, co mi tam. Nasypałem sobie solidną, górowatą łyżeczkę od herbaty tych nasionek. Ta łyżeczka to była taka moja ulubiona, miała kształt takiej głębokiej kropli. Pochrupałem, popiłem. Znowu posiedziałem chwilę przed kompem - i znowu nic. Lipa jakaś ten cały bieluń - myślę sobie - idę spać.

Trip trwał bite dwa dni, plus dwa dni odzyskiwania wzroku i dochodzenia do siebie. Pamiętam z tego porcjami jakieś kilka godzin, do tego kilka godzin, które opowiedziały mi dziewczyny, z którymi wtedy mieszkałem.

No to mniej więcej po kolei było tak: budzę się, sucho w gardle, i lać mi się chce, jak cholera. Już miałem kiedyś takie uczucie po gałce muszkatołowej, po gałce się zaburzał błędnik i się przewracałem, ale po tym nie. Idę do kibla, chcę lać - ni kropelki. Więc z powrotem spać, z powrotem się chce lać, z powrotem do kibla, i z powrotem ni kropli nie mogę z siebie wydusić. Tak to pamiętam ja.

Dziewczyny mówiły, że jak się obudziły o tej piątej nad ranem, to w zlewie była misternie zbudowana piramida z naczyń, po której spienionymi kaskadami spływała woda z kranu, a ja siedziałem po turecku na kuchennej podłodze, kreśliłem na niej magiczne znaki i gadałem w jakimś swoim języku.

Dziewczyny - wiadomo - spanikowały trochę, zaczęły mnie #!$%@?ć, że co ja wziąłem, co ja tu wyczyniam, itp, itd, jak to dziewczyny. Obraziłem się trochę, i mówię, że dla spokoju idę z psem na spacer. Ale pies nie chciał iść, więc wziąłem samą smycz. A że byłem w samych bokserkach, to jeszcze zarzuciłem na grzbiet kurteczkę jednej z tych dziewczyn. Ta dziewczyna była dużo drobniejsza ode mnie, a ta kurteczka nawet na nią była przykusa, ale na mnie wtedy pasowała w sam raz.

No i pochodziłem sobie w kółko pod blokiem, o piątej nad ranem, boso, w bokserkach, ciągnąc smycz (bez psa), z przyciasną dżinsową damską kurteczką na ramionach. Coś tam dziewczyny krzyczały z okna, żebym wracał, że dzwonią na pogotowie, i inne takie histerie - ale tłumaczę im, że przecież pies się musi wysikać i wybiegać. Jeszcze potem, jak wracałem, to pamiętam, że uznałem któryś z samochodów na parkingu za swój, ale nie chciał się otworzyć. Na szczęście nie miał alarmu.

Potem trochę nie pamiętam, ale chyba usnąłem. Rano wstaję, dziewczyny zerkają z ukosa, czy to już, czy to jeszcze, ale ja nie mam czasu się tu spowiadać, trzeba iść na zajęcia. No i poszedłem. Pamiętam, że szło mi się tak śmiesznie, co krok musiałem tak trochę podskoczyć, żeby moja głowa w czasie marszu zakreślała sinusoidę.

No i wchodzę na uczelnię, poniedziałek, więc mam zajęcia tu i tu. Teraz dygresja - z tym bieluniem, tak jak z muchomorami, to jest tak, że on upośledza wzrok. Po prostu gorzej się widzi, ale mózg nie chce tego zaakceptować i "dorysowuje" sobie brakujące elementy. Więc te wszystkie halucynacje nie muszą być wcale jakieś fantastyczne, w stylu smoków czy fraktali, ale po prostu są mniej lub bardziej inną wersją rzeczywistości, której mózg się spodziewa.

No i wchodzę sobie na te zajęcia, oczy czerwone i wysuszone, trochę spóźniony, przepraszam, siadam. Rozglądam się - no nie znam nikogo. Zupełnie inne ryje, zupełnie inny prowadzący, zupełnie inna sala. Na szczęście ten prowadzący był młody, i zażartował sobie, że "dziś omawiamy wpływ marichuany na orientację w przestrzeni". Wszyscy w śmiech, ja półgębkiem też, i długa, za drzwi. Myślę sobie - skoro dziś nie poniedziałek, że nie mam tych zajęć, to pewnie wtorek. Wtorek, czyli w-f. Zapobiegliwie miałem ze sobą strój, a budynek tego w-fu był na tym samym kampusie. Idę więc sobie, wchodzę do szatni, przebieram się, jakby nigdy nic. (chodziłem wtedy na bieganie). No i przebieram się w tej szatni, i myślę sobie, że śmiesznie, że normalnie chodzę na to bieganie w grupie z chłopakami, a dziś mam w-f z dziewczynami.

Dopiero jak wybiegliśmy, to się tak głębiej nad tym zastanowiłem, i uznałem, ze to chyba jednak nie ten w-f, bo my biegamy do lasu, a tu dziewczyny biegają w okół jeziorka, i że skoro nie wtorek, to może jednak środa. Wróciłem do szatni, przebrałem się z powrotem. Nie mogłem znaleźć swojego telefonu (nokii), ale znalazłem jakiegoś samsunga - patrzę - no są w nim moje kontakty, moje smsy, jakiś życzliwy złodziej podpieprzył moją nokię, ale zostawił samsunga, i zgrał dane. Miło, więc biorę. (oczywiście potem się okazało, że to była moja nokia, ale to są właśnie te niby-halucynacje). Na szczęście środa była dniem, w którym nie miałem żadnych zajęć, więc rozpocząłem (znów w rytm sinusoidy) powrót do domu. Tu znowu dygresja - ja #!$%@?ę, że mnie wtedy ze studiów nie #!$%@?, jak sobie poszedłem do damskiej szatni się poprzebierać, i że wtedy w tej sali trafiłem na jakiegoś wyluzowanego porawadzącego, który wziął mój ledwie ogarniający stan za zjaranie, to do dziś nie mogę uwierzyć. No i że nikt nie zadzwonił na psy, jak chodziłem w bokserkach ciągnac smycz w okół bloku.

No więc wracam do domu. Nie wiem czy od razu, czy po jakichś przygodach, których nikt nie był świadkiem, ale była tam już moja starsza siostra ze szwagrem. Oczywiście posadzili mnie w fotelu, razem z dziewczynami, i przesłuchanie, co brałem, co robiłem, czy trzeba wzywać pogotowie, co ja #!$%@?, i tak dalej. Siedzę w tym fotelu, kiwam ze zrozumieniem głową, pokornie przyjmuję zjebę i patrzę na te wszystkie gryzonie i owady biegające po ścianach, na przesuwające się meble, rozstępujące ściany i zmieniające kolory dywany, i mówię, że już wszystko w porządku, że przeszło, że nic się nie stało.

Kolejny dzień jeszcze miałem haluny, ale byłem na tyle ogarnięty, że wiedziałem, że to one. Dziewczyny coś tam podpytywały, czy wszystko w porządku, mówię że tak, że się wygłupiłem, że na szczęście trwało to tylko chwilę. Przecież jej nie powiem, że szafka za nią właśnie zamieniła się w termitierę pulsujacą tysiącami sześcionożnych stworzonek. Dwa kolejne dni wracał wzrok - wspominałem o tym telefonie, którego loga producenta nie potrafiłem odczytać, podobnie było z komputerem, gazetami, książkami - mózg już nie wymyślał alternatywnej wersji, ale nie byłem w stanie nic przeczytać ani dostrzec szczegółów. Nie wiem do dziś, czy to tymczasowe upośledzenie oka, czy części mózgu, które impulsy z oka interpretuje.

Przez następne pół roku wypiłem może ze dwa piwa. Nie paliłem trawki, nie mówiąc już o żadnych mocniejszych używkach. Po latach, czasem, pozwolę sobie na grzyby, ale to też tylko na łonie natury, z dala od cywilizacji, kiedy mam pozałatwiane wszystkie sprawy i żadnych zmartwień na głowie. Próbowałem różnych rzeczy, różne rzeczy mi się wydawały, ale zawsze było tak, że mogłem sobie powiedzieć: "To jestem ja, spożyłem pewną substancję chemiczną, a to co widzę, to efekt działania tej chemicznej substancji na mój, ja, organizm". Po bieluniu pierwszy raz było inaczej. To nie byłem ja, to był jakiś koleś, który sobie chodził, kiwał głową w rytm sinusoidy, i rozkminiał świat według swojej, zniekształconej i nieracjonalnej perspektywy. Rozumiecie, nie miałem świadomości, że jestem naćpany, po prostu byłem kimś innym, który za normalne uznawał, że trzeba się kiwać, że meble się rozstępują, że wszędzie biegają myszy, że to jest normalne i z tym trzeba żyć. Z tych pierwszych godzin tripu to nawet czuję, że zagłębiłem się gdzieś w takie zakamarki mojej świadomości, które od czasu brzucha mamy nie były używane.

Przynudzę trochę moralizatorstwem: mirki, podróżnicy po swoich głowach, psychodelicy - jeśli chcecie, ćpajcie, ale nie mistycyzujcie tego. Jakieś teorie o "pięciu levelach naćpania", o "poznawaniu głębi ja" - wszystko to z dalszej perspektywy brzmi jak sekciarski bełkot. Narkotyki, jak wszystko, są dla ludzi, ale nie ma co czynić z tego jakiejś życiowej filozofii i fanbojstwa. I nie ma co tego zalecać innym - spróbowałeś, spodobało Ci się - spoko, ale nie zapraszaj do spaceru nad krawędzią bagna innych. A tych innych przestrzegam, jeśli dobrze bawicie na trzeźwo, ewentualnie przy piwku, papierosach - nie idzćie dalej. Jest fajnie, ale z czasem zupełnie nieopłacalnie, psychicznie i finansowo. Jest garstka ludzi, którzy bez psychodeli nie odnaleźliby drogi, ale naprawdę, oni znajdą się sami, nie trzeba ich edukować. Dobra, to tyle, na koniec jeszcze jebnę wierszem:

"Do tej krainy idź ścieżkami tonów,

z których się rodzą spokojne muzyki,

granicą dźwięków jeszcze nie spełnionych,

zaczętych tylko.

[...]

Ledwo usypiasz, już przy tobie staje

elf mały z baśni zimowej, norweskiej,

a wtedy miga, niby baj po ścianie,

płomyk niebieski.

Stąpajcie cicho, żeby nie obudzić,

rodziców, którzy śpią w dębowym łożu,

i - w lot kominem! w ciemny świat i czar

białego mrozu.

Lot, lot. Noc w górze cicha i gwiaździsta,

w szronach na dole prześwituje sioło.

i nagle wiosna. Na różowych listkach

księżyca koło."

(Czesław Miłosz, Kraina Poezji)
  • 50
  • Odpowiedz
przyjmuję zjebę i patrzę na te wszystkie gryzonie i owady biegające po ścianach, na przesuwające się meble, rozstępujące ściany i zmieniające kolory dywany, i mówię, że już wszystko w porządku, że przeszło, że nic się nie stało.


@jankotron: Śmiechłem xD
  • Odpowiedz
@jankotron: widzę że niezły ćpunek, znaczy się eksperymentator z ciebie. Mam kilku znajomych którzy są dosyć "uduchowieni" i testowali różne rzeczy, ale bielunia nigdy by nie wzięli. Roślinka ta ma pewien mankament - substancja aktywna nie rozkłada się równo w nasionach. Raz weźmiesz kilka i nic nie będzie, a raz będziesz miał tripa z którego już się nie wraca.

Z drugiej strony strasznie się zastanawiam co wziął jeden znajomy. Ogólnie coś
  • Odpowiedz
Oczywiście nie bawiłem się w te rośliny i grzyby, które (...) nieodwracalnie i poważnie uszkadzają wątrobę itd).


Jeden z moich kompanów ze studiów, (...) podarował mi kiedyś sporą torebkę nasion bielunia


@jankotron: coś mi tu nie gra :)

ale poza tym świetny TR, dopisz mnie pls do spamlisty
  • Odpowiedz
@Sepang: ale ja jestem spokojnym kolesiem, wrzucającym ambitne (czasem) konkursy:) Nawet jak miałem kiedyś, kilka lat temu, tę chwilę zwątpienia w swoim życiu, to i tak myślę, że miałem w sobie mnóstwo rozsądku i wewnętrznego spokoju, że jestem tu teraz na mirkoblogu, a nie na dworcu centralnym żebrając na piwko. No i w ogóle, kim byśmy nie byli, to wiedza przesyłana przez samochodowykonkurs jest ponad tym, i zgadujemy sobie nawzajem zagadki,
  • Odpowiedz