Wpis z mikrobloga

Jak na dłuższą metę poradzić sobie z brakiem sensu istnienia i celu w życiu ? Zauważyłem że mocne zaangażowanie się w rozwiązywanie technicznych problemów pomaga mi na jakiś czas, (wykształcenie techniczne inżynierskie, pracuje jako technik w przemyśle na styku kilku specjalności i hobbystycznie zajmuje się innymi mocno technicznymi tematami, dopóki nie zgaśnie zapał albo problem nie zostaje rozwiązany, nieraz zapalam się do tego bardzo mocno jeśli mnie interesuję, potrafię wydać na to kasę, chociaż nie powoduje to wcale żadnej opłacalności, co najwyżej nauka nowych rzeczy). Ciułam powoli pieniądze w pracy za granicą żeby pozwolić sobie w przyszłości na jakikolwiek własny kąt - chociażby kawałek działki, bo to realnie mogę uzyskać nie tracąc kilku lat z życia za granicą i nie mając żadnych szans na jakiś spadek czy pomoc od rodziców. Nie mam jakichkolwiek ciągot w kierunku własnych dzieci, pomimo długoletniej dziewczyny, nie widzę w tym żadnej motywacji do życia. Cofając się kilka lat wstecz, kiepska sytuacja finansowa i bytowa, wieczna praca zarobkowa czy nauka, pojawiały się drobne marzenia, najczęściej motoryzacyjne które realizowałem po czasie (głównie stare pojazdy do naprawy- potrafiłem uparto spędzać na tym lata, przy upierdliwych renowacjach, remontach). Po czym okazywało się zawsze że jednak po czasie nie daje to takiej satysfakcji jak miało, fascynacja umierała i rzadko kiedy się podnosiła. I wygląda to jak taka parabola, wejdę w coś mega głęboko, temat rozwiąże/coś naprawię/włącze lub kupie nową grę który wydaje się na dany moment świetna. Po czym pogram chwilę i mam dosyć. Kupie okazyjnie quada do naprawy i stoi pół roku bo nie mam siły do tego podejść (chwilę wcześniej wydawał się to najlepszy pomysł na świecie, ze szczerymi chęciami do popracowania przy nim, już narzędzia i części dawno kupione bo dogłębnym researchu). Teraz ucząc się na trochę na przeszłości mam wrażenie że nie ważne czego się tknę, zaraz okaże się że to jednak nie to, motywacja pryśnie, więc po co zabierać się za cokolwiek. Tak jakby to był mój automechanizm ratowania psychiki żeby się czymś zająć, bo jak nie ma czym to robi się kiepsko. Od kilku tygodni bywa ze pomimo 12 godzin snu i wyspania nie wstaje z łóżka, nie robię absolutnie nic produktywnego, nie mam ochoty na podstawowe porządki w domu, przechodzę z miejsca na miejsce. Chęć zakończenia dnia była tak silna że jako były nocny marek, potrafiłem wypić kilka piw albo wziąć melatoninę byleby zasnąć i dzień się skończył, pomimo tego że następnego dnia nie musiałem nawet nigdzie wstawać ani być wyspanym. Jakby mnie ktoś zapytał czego chcę w życiu to nie jestem w stanie na to absolutnie odpowiedzieć, nie mam na nic ochoty. Ani na życie ani na śmierć. Nie doskwiera mi teraz głód ani bieda, ale po prostu tak się czuję, beznadziejnie. Chodzę do pracy, niby dobrze płatnej w której mam niby luz, (wielu by pewnie taką chciało i jestem tego świadom) a początek dnia wygląda tak że przecieram oczy 20 razy, i z wielkim trudem ruszam do pracy. Odliczam tylko do końca tygodnia, nie mogąc zabrać się za nic cokolwiek wykraczające poza moje minimalne obowiązki (na początku oczywiście tak nie było). Przychodzi weekend i dalej na nic nie ma siły, myśl że przecież po weekendzie będzie kolejny tydzień pracy i tak do nieskończoności, aż nasuwa się pytanie po co to ciągnąć, skąd ludzie mają jakąkolwiek motywację do życia. Kontakty międzyludzkie też niewiele mi dają, zawsze byłem z boku, nauczyłem się żyć wśród ludzi i pewnie nikt nie pomyśli że jestem odludkiem, ale najlepiej siedziałbym sam i żeby nikt mi nie zawracał gitary w większości wypadków. Tak wiem, nie doceniam tego co mam, inni mają gorzej, ale jakoś totalnie nic to dla mnie teraz nie znaczy, nic nie poradzę.
#filozofia #depresja #jakzyc
  • 3
  • Odpowiedz
@Elektryk_Bez_Pradu: świat/bóg/natura/ludzkość/cywilizacja to projekty większe od ciebie, których człowiek samodzielnie nie jest w stanie nawet pojąć, a tym bardziej ich sensu, więc nie ma się co zastanawiać, tylko pchać swój własny wózek do przodu.
  • Odpowiedz