Wpis z mikrobloga

Dwa lata temu przeprowadziłem się do nowego miasta i zacząłem tam studia na jakimś losowym kierunku. Nie chodziło o to, że chciałem uciec od problemów czy może zacząć od nowa. Chciałem odciąć się od przerażających wydarzeń jakich doświadczyłem podczas mieszkania w Lublinie, na pewnej nawiedzonej ulicy. Niestety, prędzej czy później sytuacja zmusiła mnie do powrotu do mojego rodzinnego miasta. No może przesadzam bo nikt tak naprawdę mnie do tego nie zmusił, zostałem najzupełniej w świecie zaproszony na imprezę do swojego starego znajomego. I z jakiegoś niewytłumaczalnego dla samego siebie powodu zgodziłem się przyjechać.
Impreza nie była w Lublinie, tylko w jednej z maleńkich wiosek dookoła niego, mianowicie w Dąbrowicy. Kursował tam tylko jeden autobus, ale to i tak nieźle patrząc na to jak wielkie zadupie to było. O dziwo mój znajomy nie wyprawił baleciku u siebie na chacie, mimo że miał dość duży dom, tylko w jakimś centrum kultury czy tam innej wiejskiej świetlicy, sam do końca nie wiem co to było. Bawiłem się nawet nie najgorzej, ale szybko znudziłem się faktem, że właściwie nikogo tam nie znam, a alkohol skończył się przerażająco szybko. Nie miałem więc zamiaru zostawać do białego rana, tylko postanowiłem się dyskretnie ewakuować. Na moje szczęście pętla autobusowa była tuż obok miejsca imprezy bo nie wiem czy bym tam dotarł. Byłem już dość mocno #!$%@?, ale przynajmniej udało mi się odczytać, że trójka, czyli jedyny autobus, który zawiózłby mnie do Lublina przyjeżdżał dopiero o 4:05, a według mojego zegarka dopiero dochodziła trzecia. Przeklnąłem pod nosem i zmulony wypitym alkoholem klapnąłem sobie na pobliskiej ławeczce.
Coś zaszeleściło w krzakach za moimi plecami. Nawet nie chciało mi się odwrócić głowy, żeby zobaczyć co to było, więc po prostu rzuciłem w przestrzeń:
Jest tam kto?
Z początku myślałem, że robię z siebie debila i drę mordę na jakąś wiewiórkę albo podmuch wiatru, ale wtedy usłyszałem ciche, rytmiczne dźwięki zbliżające się coraz bliżej. Brzmiało to... jak czyjś oddech. Podniosłem się gwałtownie z ławki i poświeciłem wokół siebie telefonem. Nikogo nie zobaczyłem, ale w powietrzu wyraźnie było czuć czyjąś obecność. Już miałem wracać z powrotem do zamulania na ławeczce, kiedy jakiś świstek papieru obił się o moje kolano, niesiony wiatrem. Z ciekawości podniosłem go do oczu i okazało się, że to jakaś stara kartka z autobusowym rozkładem. Była już chyba tak wiekowa, że numer linii całkowicie się zatarł, ale podejrzewałem, że musiało chodzić o trójkę, był to bowiem jedyny autobus, który tu kursował. Odrzuciłem kartkę na bok i usiadłem na ławeczce, zastanawiając się czy nie przerwać na chwilę rzucania fajek, zapalając sobie jednego szluga na dodanie otuchy.
Chyba na chwilę przysnąłem bo nie usłyszałem podjeżdżającego autobusu. Po prostu nagle otworzyłem oczy, a on stał na pętli z otwartymi drzwiami. Wiedząc, że następny przyjedzie dopiero za godzinę, rzuciłem się do drzwi i na szczęście zdążyłem #!$%@?ć się do środka zanim się zatrzasnęły. Wtedy dopiero dotarło do mnie, że w autobusie jest chyba jakaś awaria zasilania bo nie paliły się żadne światła na suficie, co było dość dziwne bo na dworze wciąż było w #!$%@? ciemno. Właściwie to jedyną rzeczą, która świeciła się w całym autobusie był chyba biletomat obok kabiny kierowcy. Wątpiłem, że kanary pracują o tak wczesnej porze, więc nawet nie pomyślałem o kupieniu sobie biletu.
Jechaliśmy już jakieś dziesięć minut, a ja powoli zaczynałem trzeźwieć. Ludzie wokół mnie jechali w całkowitym milczeniu, gapiąc się gdzieś w przestrzeń. Wyciągnąłem swój telefon, który o dziwo jeszcze się nie rozładował. No i wtedy mnie zmroziło. Okazało się, że jest dopiero 3:15, także według rozkładu autobus powinien przyjechać dopiero za 50 minut. A żadna inna linia nie kursowała na tej trasie, więc było to podwójnie dziwne. Zagadałem do stojącego obok kolesia.
Przepraszam najmocniej, ale jaką linią właśnie jedziemy? Chyba pomyliłem autobusy.
Mężczyzna spojrzał się na mnie z delikatnym uśmieszkiem i odpowiedział lakonicznie:
Jesteś we właściwym autobusie.
Dopiero teraz dotarło do mnie jak przerażająco wyglądał ten koleś. Miał na sobie jakieś strzępki ubrania, brodę do piersi i zęby tak czarne, że wyglądały jak kawałki węgla. Chyba nie muszę dodawać, że #!$%@?ło od niego na kilometr. Nie miałem więc wątpliwości - podbiłem do jakiegoś podpitego menela, także oczywistym było, że nic sensownego od niego nie wyciągnę. Postanowiłem więc podejść do kabiny kierowcy, żeby nie truć dupy innym pasażerom i po drodze zerknąłem na świecący się biletomat. Okazało się, że to wcale nie jest biletomat.
Zapewne kojarzycie te wyświetlacze, niegdyś bardzo powszechne w autobusach, na których wyświetlały się informacje o zaginionych osobach? W sensie wiecie, informacje o nich, zdjęcie i miejsce, w którym je ostatnio widziano? No to był właśnie tego typu wyświetlacz, ale dziwacznie duży. Miał też zastanawiająco dużo przycisków z boku, jak gdyby służył do czegoś jeszcze niż wyświetlania zaginionych osób.
Przyjrzałem się bliżej osobie, która akurat znajdowała się na wyświetlaczu. Karolina Tarczyńska, jakaś młoda dziewczyna, która zaginęła... 20 lat temu? Do systemu musiał wkraść się jakiś błąd bo data zaginięcia ewidentnie brzmiała: 20 sierpnia 2000 roku. Wszystko się już w tych mpkach #!$%@?. Już miałem odchodzić od wyświetlacza, kiedy ekran przeskoczył na kolejną osobę. Tym razem był to mężczyzna w średnim wieku. Przez chwilę gapiłem się na zdjęcie, które ukazało się przy jego nazwisku, po czym naszedł mnie moment oświecenia. To był koleś z którym przed chwilą rozmawiałem. Ten menel z węglami zamiast zębów. To był on, bez wątpienia. Według wpisu zaginął sześć lat temu, gdzieś w centrum Lublina.
Obejrzałem się za siebie. Typ wciąż tam stał, tylko tym razem nie odrywał ode mnie wzroku, a jego uśmiech był tak szeroki i przerażający, że prawie upadłem na ziemię na jego widok. Wróciłem do gapienia się w wyświetlacz, udając, że nic się nie stało. Ale była to oczywiście nieprawda, jechałem autobusem z kolesiem, który zaginął. Próbując zebrać myśli zacząłem czytać informacje o kolejnej osobie, która pojawiła się na ekranie.
Stałem przy nim jeszcze dziesięć minut i nie mogłem przestać czytać nowych wpisów. Każda pojedyncza osoba na liście zaginionych jechała ze mną autobusem. Poczekałem aż przeleci cała lista i gdy tylko znowu pokazał się na niej ten creepy typ, ja byłem już pewny. Pewny, że jestem jedyną osobą w całym autobusie, która nie zaginęła. Zacząłem przejeżdżać wzrokiem po pasażerach. Sabina Guszak, która zaginęła trzydzieści siedem lat temu stała właśnie obok mnie. W chwili zaginięcia kończyła studia, aktualnie przypominała raczej starszą babcię, która ledwo mogła ustać na nogach.
Każdy pasażer tego #!$%@? autobusu zaginął w ciągu ostatnich pięciu dekad. Każda pojedyncza osoba, którą widziałem zarówno na ekranie wyświetlacza, jak i na żywo była oficjalnie uznawana za zaginioną. Co tu się działo? Co to był za autobus i dlaczego był wypchany osobami, które zniknęły z życia? Wtedy zauważyłem też kolejną interesującą rzecz. Nie stanęliśmy jeszcze na żadnym przystanku. Jechaliśmy już pół godziny, a autobus nie zatrzymał się ani na chwilę. O #!$%@?.
Rzuciłem się do kabiny kierowcy i zacząłem walić pięściami w szybkę.
HALO? PRZEPRASZAM, ALE MUSZĘ WYSIĄŚĆ!
Nikt mi nie odpowiedział bo nie było nikogo kto mógłby to zrobić. Kabina była całkowicie pusta. Autobus... jechał sam. Usiadłem na podłodze i chyba zacząłem płakać. Nie wiem ile czasu minęło, ale kiedy wreszcie przestałem się mazgaić, do moich uszu dobiegł najbardziej przerażający dźwięk jaki słyszałem w życiu. Bardzo znajomy dźwięk. Nad fotelem kierowcy wisiały dzwonki. Kilka metalowych dzwonków, brzęczących powoli w rytm jazdy. Te same dzwonki, które brzęczały nad ulicą Kruczą, te same dzwonki, przez które #!$%@?łem z Lublina.
Rzuciłem się do drzwi i zacząłem #!$%@?ć w nie rękami. Pozostali pasażerowie obserwowali mnie w milczeniu, nikt nie odezwał się nawet słowem. Uderzałem w drzwi z całej siły, ale oczywiście nie dało to absolutnie nic. A nawet jeśli udałoby mi się #!$%@?ć w nich szybkę, to wyskoczenie z pędzącego autobusu nie brzmiało zbyt bezpiecznie. Przerażony skuliłem się więc na podłodze, nie podnosząc wzroku. Zaginieni Ludzie otoczyli mnie powoli. Grupka dwudziestu osób stanęła nade mną w ten sposób, że mogłem dostrzec ich szare, pomarszczone twarze, które przeszywały mnie tępym, pozbawionym emocji spojrzeniem. Wszyscy Zaginieni Ludzie uśmiechali się szeroko. Jeden z nich podniósł mnie delikatnie do góry.
Czas Zaginąć. - powiedział spokojnie Tomasz Kostulski, który zaginął zaledwie dwa lata temu po tym jak wyszedł do osiedlowego sklepu po małe zakupy.
Chodź. - powiedziała radośnie Agnieszka Miryt, która dekadę temu wyprowadzała na spacer swojego psa. Psa znaleziono martwego, jej nigdy.
Nie ma czego się bać. - dodał jeszcze Bartłomiej Ziakżmud, który pewnego dnia wyszedł na balkon w swoim mieszkaniu, żeby zapalić papierosa i był to ostatni moment w którym widziała go jego żona, albo ktokolwiek inny.
Zaprowadzili mnie pod ekran zaginionych i zaczęli klikać te dziwne guziki z boku. Po chwili na wyświetlaczu pojawiła się kamerka, która idealnie celowała we mnie. Wyglądało to trochę jak jedna z tych fotobudek w centrach handlowych, gdzie możesz zrobić sobie zdjęcie, nakładając jakieś dziwne filtry czy dodając ramki. Tutaj filtr był tylko jeden – jak tylko kamera skupiła się na mojej twarzy, która znalazła się idealnie w kwadratowym obiektywie, zaraz obok pokazały się wszystkie informacje o mnie - Imię i nazwisko, data urodzenia, miejsce zamieszkania i... data zaginięcia. Dzisiejsza data. Według urządzenia, zaginąłem podczas powrotu z imprezy u znajomego. Ostatni raz widziano mnie śpiącego na przystanku w Dąbrowicy.
Kątem oka spojrzałem jak jeden z Zaginionych Ludzi sięga ręką do maszyny, żeby zrobić mi zdjęcie. Błyskawicznie rzuciłem się w bok i obiektyw uchwycił zaledwie kawałek mojego ucha.
ŁAPCIE GO! - krzyknęła jakaś Zaginiona Kobieta, poklepując po plecach dwójkę Zaginionych Dzieci, które zaraz rzuciły się za mną w pościg.
Oczywiście nie miałem gdzie uciekać, autobus był okropnie mały i ostatecznie zostałem zapędzony w kozi róg, a dokładniej pod kabinę kierowcy.
Musisz Zaginąć! - wrzasnął jakiś typ. Po chwili go poznałem. O ile dobrze zapamiętałem, ponad czterdzieści lat temu bawił się na placu zabaw ze swoimi kolegami, a jego matka na chwilę odwróciła od niego wzrok. Kiedy po raz kolejny spojrzała w stronę piaskownicy, jej dziecka już tam nie było.
W akcie desperacji chwyciłem za młoteczek do rozbijania szyb wiszący na ścianie i #!$%@?ąłem nim w przednią szybę. Oczywiście nic to nie dało, na szkle nie pojawiło się nawet draśnięcie. Wtedy wpadłem na dużo lepszy pomysł i #!$%@?ąłem młotkiem w zupełnie drugą stronę. W szybkę oddzielającą wnętrze autobusu od kokpitu kierowcy.
Zaginieni Ludzi rzucili się na mnie, wiedząc już co chcę zrobić. Ale ja byłem szybszy i w momencie kiedy ich masa przycisnęła mnie do ściany, ja już zacisnąłem rękę na hamulcu ręcznym.
Ostatnie co pamiętam to bardzo gwałtowne uderzenie, krzyki i... dzwonki. Nawet kiedy leżałem gdzieś nieprzytomny i pozbawiony jakiejkolwiek świadomości, w mojej głowie wciąż słyszałem brzęczenie. Ting ting, ting ting.
Obudziłem się w szpitalu. Znaleziono mnie w rowie na jakiejś wiejskiej drodze, pięćdziesiąt kilometrów od miejsca w którym wsiadłem do autobusu. Oczywiście wcisnąłem lekarzom i policji jakąś bajeczkę o tym, że nie pamiętam zupełnie nic, a oni zapewne założyli, że jechałem stopem z jakimś sadystą, który mnie pobił i #!$%@?ł z samochodu. W sumie byłem nieźle ucieszony, że nie będę musiał za dużo się tłumaczyć, kiedy nagle policjant, który mnie przesłuchiwał przewrócił kartkę swojego notesiku.
Czy pamiętasz przynajmniej z kim jechałeś?
Słucham?
Świadkowie twierdzili, że zanim znaleźli cię leżącego na ziemi, stało nad tobą około dwudziestu osób, które na ich widok uciekły do lasu. Czy wiesz coś na ten temat?
Chyba wtedy znowu zemdlałem, albo moje serce zrobiło coś #!$%@? bo na tym skończyła się nasza rozmowa. Po paru dniach odesłano mnie do domu. W teorii bardzo się z tego cieszyłem, bo dało mi to okazję, żeby w końcu opuścić ten #!$%@? Lublin, ale z drugiej strony wiedziałem że to jeszcze nie koniec. Wypuściłem Zaginionych Ludzi na świat i nie wydaje mi się, żeby byli z tego powodu zadowoleni.
Piszę te słowa leżąc na kanapie w swoim mieszkaniu. Nie wiem jak długo przeżyję bez jedzenia, ale nie mam zamiaru opuszczać swojej kawalerki na poddaszu. Zaginieni Ludzie mnie znaleźli. W nocy chodzą po dachu nad moją głową i bardzo głośno tupią. Czasem przystawiają swoje stare, brudne twarze do okien i coś krzyczą. Boję się wyjść, a każdy dźwięk na mojej klatce schodowej sprawia, że podskakuję pod sam sufit. Czasem Zaginieni Ludzie na chwilę cichną - przestają tupać, przestają stukać swoimi długimi paznokciami w moje szyby i po prostu stoją na dachówkach. Nie wiem co wtedy robią bo jedyne co wtedy słyszę to dzwonki. Dzwonią przez kilka minut, a potem znowu cichną. Dzwonki z ulicy Kruczej.

część 2

#creepypasta