Wpis z mikrobloga

Uratowałem dzisiaj chłopczyka, ale nie spotkała mnie za to wdzięczność. A było to tak: spacerowałem sobie przez jedno osiedle, gdzie wejścia do klatek są na wysokim podeście, tak z 1,5 m nad ziemią, aż tu patrzę – chłopczyk stoi samiuteńki u progu schodów (tak z 10 stopni), na ich szczycie. Przyjrzałem mu się uważniej. Na oko 2,5 roku. Wydał mi się lekko zdezorientowany i przestraszony. Ewidentnie wahał się, czy spróbować zejść, ale nie ufał swoim możliwościom. Słusznie, bo chyba dopiero co opanował sztukę chodzenia po powierzchniach horyzontalnych. Myślałem, że może zaraz ktoś wyjdzie na zewnątrz, ale kiedy po dłuższej chwili nikt się nie pojawił, uznałem, że zanadto długo mierzymy się z malcem wzrokiem i ozwałem się do niego tymi słowy: „Młody kawalerze, gdzie twoja mamusia albo tatuś?” Chłopczyk pokazał rączką w kierunku kobiet z wózkiem siedzących kilkadziesiąt metrów dalej na ławce. Mogłem do nich podejść i powiedzieć, co i jak, ale nie chciałem zostawiać brzdąca samego, toteż dalej zwróciłem się do niego w ten sposób: „Dziecko, pomóc ci zejść na dół?” (tutaj, pamiętam, spostrzegłem, że „zejść na dół” to tautologia i prawie zacząłem się z tego tłumaczyć chłopczykowi), on niepewnie przytaknął. Sprowadziłem zatem chłopczyka po schodach, zaprowadziłem do mamusi, której powiedziałem, że nie godzi się tak zostawiać chłopczyków w niebezpiecznych miejscach, na co ona z pretensją odpowiedziała, że dopiero co się tam wdrapał i sama już tam miała iść.

Zostawiam ankietę.

#zalesie #przegryw #logikarozowychpaskow #madki
Pobierz
źródło: dziecko

Co zrobiłem?

  • Uratowałem chłopczyka 62.7% (32)
  • Wykazałem się niepotrzebną nadgorliwością 37.3% (19)

Oddanych głosów: 51

  • 2