Wpis z mikrobloga

Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy od bramy przy ulicy Władysława Raginisa 8. Szedł pieszo, a włączony smartfon prowadził na gimbalu. Było południe i kramy sprzedawców kwiatów i zniczy były pełne, a uliczka gwarna od frajerów spod bramki i nowoszkolniaków. Było ciepło, a człowiek ten miał na sobie przepoconą koszulę. Zwracał uwagę.
Zatrzymał się przed kościołem im. NMP w Guadalupe na ulicy Wrocławskiej 8 postał chwilę, posłuchał gwaru głosów. Kościół , jak zwykle o tej porze, w czasie uroczystości był pełny ludzi.
Nieznajomy nie wszedł do świątyni. Przeciągnął kamerą dalej, w dół świątyni. Tam była mniejsza grupa ludzi . Tu było pusto. Ukrywali się. Nie mieli najlepszej sławy.
Zniewieściały bydlak w kobiecych okularach uniósł głowę znad starych znoszonych mokasynów i zmierzył gościa wzrokiem. Obcy, ciągle spokojny, stał przed Parodią Człowieka sztywno, nieruchomo, milczał.
- Czego Ty tu szukasz?
- Sprawiedliwości - rzekł nieznajomy. Głos miał nieprzyjemny, przepity. Słychać w nim było setki odbytych awantur i starć ze strażą miejską. Kosno wytarł ręce o koszulę Krzysztofa i nabrał powietrza w usta. Bał się.
Nieznajomy był stary, włosy miał prawie zupełnie białe. Sumiaste wąsy opadały mu figlarnie na ramiona w akompaniamencie refleksów promieni słońca. Pod pasem nosił wytartą starą saszetę na eliksiry, małpki i drobne. Wszyscy zauważyli, że na pasie z saszetką za plecami miał miecz. Nie było w tym nic dziwnego, w Stolicy prawie wszyscy chodzili z bronią, ale nikt nie nosił miecza na plecach niby łuku czy kołczana.
- Sławka szukam.
- Nie ma – burknął Ekoludek , patrząc na buty gościa, zakurzone i brudne. - W Krzyżowej pytajcie.
- Tu bym wolał.
- Nie ma - Zielony rozpoznał wreszcie akcent nieznajomego. To był Piotr WSW.
- Poczekam - rzekł obcy cicho, ale stanowczo i pewnie. Wtedy właśnie zaczęła się ta cała paskudna historia. Zapijaczony chudy menel, który od chwili wejścia obcego nie spuszczał z niego ponurego wzroku, wstał i podszedł do Piotra. Dwójka jego towarzyszy stanęła z tyłu, nie dalej niż dwa kroki.
- Na nie swój pogrzeb przychodzisz – charknęła Parówa, stając tuż obok nieznajomego. – Nie trzeba nam takich jak ty tu, w Białymstoku. To porządne miasto!
Nieznajomy wziął swój gimabal i odsunął się. Spojrzał na Kosno, ale ten unikał jego wzroku.
- Pomagasz czy hejtujesz - ciągnął Kosno, zionąc klapą od śmietnika, czosnkiem i złością. - Słyszysz, co mówię, To ja zorganizowałem uroczystość!
- Nie słyszy. Łajno ma w uszach - rzekł jeden z tych z tyłu, a Konon zarechotał i zrobił głośne łeeech.
- Nie hejtuj i wynoś się! - wrzasnął EkoDzban. Nieznajomy dopiero teraz spojrzał na niego.
- Niechże film nagrywać skończę.
- Pomożemy ci - syknął pijany menel. Wytrącił Piotrowi telefon z ręki i jednocześnie chwytając go za ramię, wpił palce w rzemień przecinający skosem pas obcego. Jeden z tych z tyłu wzniósł pięść do uderzenia. Obcy zwinął się w miejscu, wytrącając z równowagi. Zakotłowało się. Krzyk. Ktoś z pozostałych frajerów spod bramki runął ku wyjściu. Z trzaskiem upadło krzesło, głucho mlasnęły o chodnik zakupione znicze. Kosno - usta mu dygotały -patrzył na okropnie opuchniętą twarz menela, który wczepiwszy palce w kark Kononowicza, osuwał się, niknął z oczu, jak gdyby tonął. Tamci dwaj leżeli na chodniku. Jeden nieruchomo, drugi wił się i drgał w rosnącej szybko ciemnej kałuży moczu. W powietrzu wibrował, świdrując uszy, cienki, histeryczny krzyk kobiecy. To był Kosno.
Nieznajomy cofnął się pod drzwi auta. Skurczony, spięty, czujny. Jego nabrzmiałe wąsy uniosły się do góry, niczym anteny fotoradaru ukrytego gdzieś przy rowie. Gimbal trzymał oburącz, wodząc jego końcem w powietrzu. Nikt się nie ruszał. Zgroza, jak zimne błoto, oblepiła twarze, skrępowała członki, zatkała gardła;
Grabarze wpadli przed kościół z hukiem i szczękiem, we trzech. Musieli być w pobliżu. Pięści mieli w pogotowiu, ale na widok leżących lateksów natychmiast dobyli szpadle do grzebania. Piotr przylgnął plecami do ściany, lewą ręką wyciągnął gaz pieprzowy z cholewy.
- Rzuć to! - wrzasnął jeden z grabarzy rozdygotanym głosem. - Rzuć to, zbóju! Pójdziesz z nami!
Drugi grabarz kopnął gimbusa, nie pozwalającego mu obejść Piotra z boku.
- Leć po ludzi Jacka! - krzyknął do trzeciego, trzymającego się bliżej drzwi.
- Nie trzeba - rzekł nieznajomy, opuszczając gimbal. - Sam pójdę.
- Pójdziesz, psie nasienie, ale na powrozie! - rozdarł się ten rozdygotany. - Rzuć telefon, bo ci łeb rozwalę!
Piotr wyprostował się. Szybko chwycił telefon pod lewą pachę, a prawą, uniesioną do góry, w stronę grabarzy, nakreślił w powietrzu skomplikowany, szybki znak. Błysnęły guziki białych koszul, którymi gęsto ozdobione były długie aż do łokci mankiety uroczystego odzienia.
Grabarze momentalnie cofnęli się, zasłaniając twarze przedramionami. Któryś z gimbusów zerwał się, inny znowu pomknął ku drzwiom kaplicy. Kosno znów zakrzyczał, dziko, przeraźliwie.
- Sam pójdę - powtórzył nieznajomy dźwięcznym, przepitym głosem. - A wy trzej przodem. Prowadźcie do miejsca pochówku. Drogi nie znam.
- Tak, panie - wymamrotał grabarz, opuszczając głowę. Ruszył ku karawanowi, oglądając się niepewnie. Dwaj pozostali poszli za nim, tyłem, pospiesznie. Nieznajomy poszedł w ślad, kierując się do auta…

#kononowicz #pasta #wiedzmin #patostreamy #heheszki
PonuryBatyskaf - Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy od bramy przy u...

źródło: Wiedzmin

Pobierz
  • 7
  • Odpowiedz