Wpis z mikrobloga

Miałem niedawno okazję jechać autem z Wrocławia do Wiednia, co ważne, trasą bezpłatną (z powodów podyktowanych osiągami mojego prywatnego automobilu). Cała ta podróż pozwoliła mi na ogarnięcie tego jak wygląda sytuacja komunikacyjna u nas, w Polsce. Nie jeżdżę ani szczególnie często, ani na szczególnie długie dystanse, i pewnie pewnie nic co napiszę nie będzie żadnym odkryciem, a poza tym "to ja dzwonię", ale aż muszę się wygadać, bo nie wiem czy to tylko jakieś moje prywatne i skrzywione spostrzeżenia, czy jednak wszystko jest prawdą.

Przede wszystkim ta słynna znakoza. Odnoszę wrażenie, że u nas nie ma odcinków trasy bez znaków. Chyba zawsze znak zakazu wyprzedzania jest parowany z ograniczeniem do 70. Zaraz potem jest jeden znak odwołujący zakaz wyprzedzania, potem odwoływany jest limit i wszystko tylko po to, żeby za 300 metrów albo dorzucić kolejny zakaz wyprzedzania z ograniczeniem, albo znak informujący o terenie zabudowanym (naturalnie kilometr przed pierwszym budynkiem i bonusowo z ograniczeniem do 40). W ogóle co chwila jest jakieś ograniczenie prędkości do 70, na prostym odcinku drogi, w szczerym polu. Cała dynamika jazdy jest konsekwentnie zaburzana, przez co przepisowa jazda jest niezwykle frustrująca.

Jak to wygląda w Czechach czy w Austrii? Wydaje mi się, że tam po prostu jest większe zaufanie do kierowców. Znaków jest mniej, a jeśli już się pojawiają, to znacznie częściej mają konkretne uzasadnienie.

W ogóle za granicą kierowcy stosują się do ograniczeń, bo teren zabudowany jest tam gdzie są budynki i trwa krócej - nie ma sytuacji, że znak stoi chory dystans od zabudowań, bo będziemy przejeżdżać obok opuszczonej stodoły za wsią. W Polsce jazda 50 w zabudowanym (i to w środku miasta, przy szkołach czy osiedlach) wiąże się z siedzeniem jakiegoś buca na zderzaku przez całą trasę. Sam nie jestem święty i czasem depnie mi się do 55-60 jak skupię się na otoczeniu, ale dociskanie do 80 gdy tylko zniknie podwójna ciągła albo w zasięgu, hen hen kilometr dalej, pojawi się znak odwołania terenu zabudowania to jakaś plaga. Szczytem był typ w niesławnym białym dostawczaku, który wyprzedzał mnie w zabudowanym, na podwójnej ciągłej, na zakręcie (!), jadąc na moje oko grubo ponad 70-80. To jest combo, w które sam bym nie uwierzył, gdybym tego dzikusa nie zobaczył na własne oczy. W ogóle kierowcy dostawczaków i drogich aut, nie tylko BMW czy Audi, to są jakieś drogowe ameby i strach obok nich jechać.

Jak to jest, że u nas ta kultura jazdy jest tak beznadziejna? Przecież jesteśmy w Europie i na tak bliskim dystansie od innych krajów kierowcy powinni być porównywalni w swoich umiejętnościach i w kulturze. Zamiast tego to właśnie u nas nigdy nie widzę przed sobą kogoś, kto na dowolnej trasie, w terenie zabudowanym lub nie, jechałby przepisowo. Małe miasta, miasteczka i drogi krajowe to u nas absolutna dzicz.

Żeby nie było, że tylko smrodzę na nasze drogi - muszę przyznać, że nasze znaki drogowe są najprzejrzystsze i najczytelniejsze. Widać je z daleka, są łatwe do rozróżnienia, teksty są dobrze dobrane do szybkiego przeczytania. Może właśnie kosztem tej czytelności jest ta bardziej zauważalna znakoza?

TLDR: Polska znakoza jest bardziej zauważalna niż w Czechach i Austrii i jest tych znaków więcej prawdopodobnie dlatego, że Polacy to dzicz na drogach i bicz nad ich głową jest chyba niezbędny. Ale z pozytywów nasze znaki są, moim nieistotnym zdaniem, czytelniejsze niż za granicą. Zwłaszcza ostrzegawcze.

#motoryzacja #auto #podroze #zalesie #polska
  • 6
@Losek13: Sam sobie odpowiedziałeś. W Polsce organizacja ruchu jest z dupy i wszystkich to irytuję. Nie pomaga fakt, że jak kretyni budowaliśmy się na wsiach wzdłuż drogi, bo widocznie nasi przodkowie lubi wąchąć gówno z drogi i być podglądani przez przechodniów
via Android
  • 0
@utede miałem na myśli budowę samego znaku, z łatwym do odróżnienia podziałem na znaki zakazu, nakazu i ostrzegawcze. W taką słoneczną pogodę jaką mamy teraz, znak drogi podporządkowanej w Czechach (biały trójkąt z cienką, czerwoną obwódką) był moim zdaniem znacznie cięższy do zauważenia, niż nasz żółto-czerwony odpowiednik.
@PiotrFr nie wnikam, czy znaków jest za dużo czy za mało ale jeździłem w zeszłym roku sporo po Bośni i trzeba przyznać, że tak znaków jest 1/4 tego co u nas a jeździło się lepiej. Jak był znak ograniczenie do 40 to znaczy, że będzie naprawdę ostry zakręt, jak do 30 to zakręt o 90 stopni a nie jak u nas, że ledwo łuk drogi i już 40.
@Losek13 infrastruktura i oznakowanie jest u nas dobre, problem leży tylko i wyłącznie w ludziach. Polski kierowca musi #!$%@?ć, musi wyprzedzić, a "lewy pas to nie kółko różańcowe". Sam zobaczyłeś przykład. Mnie ostatnio typ bezczelnie poganiał światłami bo śmiałem jechać dokładnie 50 km/h na ograniczeniu do 50 km/h. Potem wyprzedził mnie na przejsciu dla pieszych trąbiąc jak debil.

Ja jeżdżę w 95% przepisowo, nie spinam się na drodze o pierdoły i jeździ