Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Mam 31 lat, urodziłem się w małej miejscowości, w zwykłej polskiej rodzinie. Mam starszego brata. Tata pracował fizycznie i zarabiał prawie najniższą krajową, a mama była nauczycielką, więc też nie dużo więcej, ale przez to, że żyliśmy skromnie, a rodzice umieli oszczędzać, to niczego nam w domu nie brakowało. Jedzenia nigdy nie brakowało. Ubrań też, chociaż metek nie miały. Nie mieliśmy luksusowego domu - raczej skromne 2 pokoje. Super samochodów też nie mieliśmy - raczej budżetowe, ale dwa, bo taka była potrzeba, a i mały motocykl się znalazł. W wakacje jeździliśmy na wycieczki - nie żadne all inclusive w Egipcie, tylko Łeba lub Zakopane i spanie u cioci na tapczanie. Ot typowa polska rodzina lat 90-tych.

Tata był cholerykiem, szybko się denerwował, więc nie raz dostałem klapsa. Dzisiaj byłoby to nazwane przemocą, ale ja nazwałbym to wychowaniem surową ręką. Mama nie miała odwagi się mu postawić, zwykle trzymała jego stronę. Byliśmy rodziną bardzo religijną - każda niedziela i święta w kościele, a przed snem pacierz. Alkohol w naszym domu nie istniał, nawet na imprezach rodzinnych. Chyba, że ktoś przyniósł, ale wtedy rodzice nie pili, albo pili niewiele. Dopóki nie ukończyłem 18 roku życia, zawsze musiałem wracać do domu o wyznaczonej godzinie, zwykle 22-23, gdzie moi koledzy spokojnie zostawali dłużej. To rodziło mnóstwo kłótni. Rodzice bardzo o nas dbali, nie pozwalali pracować w wakacje, chcieli żebyśmy skupili się na nauce, żeby w przyszłości nie musieć pracować tak ciężko jak oni.

Przez całe życie byłem przeciętny we wszystkich dziedzinach. Uczyłem się średnio, w piłkę grałem średnio, powodzenie u dziewczyn miałem średnie, popularność wśród znajomych średnia. Nie byłem przystojny, nie miałem wyrzeźbionego ciała, nie miałem fajnego charakteru, nie byłem zabawny. Nie było żadnej dziedziny, w której się wyróżniałem. Na domiar złego moi koledzy zawsze byli ode mnie lepsi - lepiej się uczyli, lepiej grali w piłkę, podobali się dziewczynom, byli zabawni, lepiej się ubierali, mieli lepszy telefon, komputer... Więc widziałem, że się da, tylko ja tego nie potrafię... Próbowałem zwrócić na siebie uwage w każdy możliwy sposób, byle być bardziej fajnym - pyskowanie, nieśmieszne żarty, zaczepianie słabszych, itp... to ja 15 lat temu. Nie mam też żadnych zainteresowań poza zawodowymi. Kocham motoryzację i to wszystko. Nie lubię czytać książek bo szybko się rozpraszam. Nie lubię podróżować - byłem w kilku krajach, ale nie ciekawi mnie to. W wolnych chwilach gram na konsoli, ale bardziej dla zabicia czasu. Brat uważa mnie za nieudacznika, więc rozmawiam z nim tylko jak się spotkamy u rodziców.

W szkole nauczyciele zawsze mówili, że jestem zdolny, ale leniwy. W podstawówce uczyłem się dobrze, zawsze był pasek na świadectwie, ale też mama bardzo pilnowała, żebym się dobrze uczył. W gimnazjum też nie było źle, ale wiadomo zaczynał się już pierwszy alkohol, pierwsze dziewczyny, okres dojrzewania i nauka schodziła na dalszy plan. Potem technikum, praktycznie tak samo jak gimnazjum, tylko bardziej. Ale nie miałem problemów z ukończeniem, dobrze zdałem maturę, egzamin, i poszedłem na studia...

Po ukończeniu technikum zdiagnozowano u mnie epilepsję. Początkowo uważałem, że to pomyłka, jednak ataki z czasem się powtarzały. Nie często, bo średnio raz do roku, ale i tak mocno odbiło się to na mojej psychice - spadła mi samoocena, przestałem wierzyć w Boga, moje życie i zdrowie przestało być dla mnie cenne. Często rozmyślam dlaczego mnie to spotkało, boję się prowadzić samochód, ale robię to choć wiem, że nie powinienem. Zacząłem zamykać się w sobie.

Studentem też nie byłem wybitnym, ale radziłem sobie - zarówno z nauką jak i z licznymi imprezami. Po ukończeniu licencjatu znalazłem pierwszą pracę w zawodzie, i kontynuowałem studia magisterskie. Rozwijałem się zawodowo, zmieniałem pracę, zarabiałem co raz więcej, kupiłem samochód, uniezależniłem się.

To był ten okres kiedy jeszcze masz czas i siłę imprezować, ale w końcu cię na to stać. W każdy weekend impreza na mieście, jakiś koncert, a w tygodniu ruchanie dupeczek z tindera, zacząłem też chodzić na siłownię. Wtedy czułem się spełniony i szczęśliwy - w końcu miałem pieniądze, których nie miałem za dzieciaka, mogłem wracać do domu o której chciałem, miałem znajomych do picia i dziewczyny, którym się podobałem.

Pewnego dnia poznałem dziewczynę - była taka jak ja. Pochodziliśmy z podobnych rodzin, mieliśmy takie same zainteresowania (czyli żadne), tak samo lubiliśmy spędzać czas. Była ambitna, studiowała, pracowała, a jeszcze dorabiała sobie w weekendy. Świetnie się dopełnialiśmy - ona lubiła sprzątać, a ja gotować. Jej rodzice lubili mnie, moi lubili ją. Słuchaliśmy tej samej muzyki, lubiliśmy te same filmy, to samo jedzenie, nie ważne czy sushi czy chleb z pasztetem. Też interesowała się motoryzacją. Seks był świetny. Praktycznie się nie kłóciliśmy. Mimo, że oboje niechcieliśmy brać ślubu (bo to niepotrzebny wydatek) ani mieć dzieci (bo nie lubimy), to traktowaliśmy siebie zupełnie poważnie. Po 2 latach zamieszkaliśmy razem, przygarnęliśmy kota.

Jej największą wadą okazał się brak pewności siebie, na niewyobrażalnym dla mnie poziomie. Wciąż narzekała, że jest gruba (chociaż nie była), że jest brzydka (chociaż była ładniejsza od swoich koleżanek), że nie ma dla niej lepszej pracy (chociaż znajdywałem dziesiątki ogłoszeń, które wpisywały się w jej kompetencje). Ten brak pewności siebie powodował wahania nastrojów, płacz z byle powodu... To z kolei odbijało się na mnie - nie miałem ochoty spędzać z nią czasu, nie miałem ochoty uprawiać seksu, wszystko mnie w niej denerwowało - to jak układa naczynia w zmywarce, to jak śpi, to jak je... Chciałem, żeby czasem założyła szpilki, ale ona narzekała, że są niewygodne. Chciałem pojechać nad jezioro, ale ona chciała siedzieć w cieniu, bo słońce niszczy skórę.

Po jakiś dwóch latach związku zacząłem odczuwać brak satysfakcji ze swojego życia... Najpierw zmieniłem pracę na ciekawszą, potem zmieniłem samochód na szybszy, potem zmieniłem mieszkanie na większe, potem telefon, komputer, kolejny samochód, kolejna praca. Kupiłem wszystko, co dało się kupić, ale nie dało się kupić szczęścia... Dziewczyna żartowała, że teraz tylko ona została do zmiany, ale wiem, że to nie były żarty. Mimo, że nadal byłem w związku, to tęskniłem za dawnym życiem, czułem że się starzeje... Czułem jak ulatuje ze mnie życie. Wstawałem rano #!$%@?, oddawałem się pracy na 100%, po pracy pracowałem dalej, albo szedłem spać, albo grałem na konsoli. Nie miałem ochoty sprzątać, gotować, wychodzić z domu, wyjezdzać na urlop. Od rana do wieczora rozmyślałem jak bardzo jestem nieszczęśliwy, jak mogłoby wyglądać moje życie bez niej. Chciałem zakończyć ten związek, ale nie potrafiłem jej tego powiedzieć, bałem się.

Poszedłem do psychologa. Tylko, że ja nie uznaję i nie szanuję tego zawodu, uważam go za niepotrzebny, o czym poinformowałem go na pierwszych zajęciach. Byłem na kilku sesjach, upewniłem się w swoich przekonaniach, powiedziałem że jest #!$%@? i zakończyłem współpracę.

Dziś mam 31 lat. Przede mną dalsze perspektywy rozwoju zawodowego. Mam mieszkanie, które urządziłem tak jak sobie wymarzyłem. Mam samochód, za którym oglądają się ludzie na ulicach, a średnią krajową zarabiam w mniej niż tydzień. Ale nie mogę mieć tego co dla mnie najważniejsze.

Zacząłem się izolować, odsuwać od niej, spędzać coraz mniej czasu, ochładzać relację, chciałem sprowokować, żeby to ona zostawiła mnie.

No i stało się, od miesiąca nie jesteśmy już razem, wyprowadziła się. A ja wcale nie poczułem się lepiej... Od miesiąca każdy dzień spędzam sam. Sam chodze na spacery, nikt mnie nie odwiedza, nikt nie zaprasza do siebie, nikt do mnie nie pisze. Po pracy wciąż gram na konsoli albo śpie. Nie mam się do kogo odezwać, nawet do kasjerki w biedronce bo chodzę na samoobsługowe. Moi koledzy nie mają ochoty spędzać ze mną czasu. Jedni mają swoje rodziny i nie mają czasu, inni akurat na siłowni, inni się już umówili, innym nie pasuje. Zapraszałem kilka razy, żaden nie oddzwonił. Koleżanki mówią, że musimy się kiedyś zgadać. Chciałbym komuś ugotować obiad, ale nie mam komu. Nie potrafie sobie przypomnieć kiedy ostatnio poznałem nową osobę... Nie mam nikogo poza nią, codziennie ryczę jak bóbr. Święta spędzę z rodzicami, a sylwestra sam, bo wstydzę się powiedzieć, że nie mam dokąd pójść. Nawet nie mam komu tego wszystkiego powiedzieć, dlatego piszę tutaj...

Każda moja decyzja sprawia, że ktoś jest przeze mnie nieszczęśliwy, a żadna nie sprawia, że ja czuje się lepiej. Jestem bezradny, nie wiem co powinienem zrobić, boję się podjąć kolejną decyzję, żeby znów kogoś nie skrzywdzić. Nie mam ochoty tak żyć, ale nic sobie nie zrobię, bo mam za dużo zobowiązań, a za mało odwagi. Nie wiem co mam robić. Nic nie wiem... Chciałbym, żeby ktoś mi pomógł

Nie umiem okazywać uczuć, nie umiem o nich opowiadać, nie umiem kochać, nawet nie wiem co to znaczy. Rodzice nie nauczyli mnie kochać, nie mówili mi tego nigdy. Z każdym problemem zamykam się w sobie i tłumię. Płaczę gdy nikt nie widzi. Nie opowiadam o swoich problemach, bo mam przeczucie, że nikogo one nie interesują. Nie mam przyjaciół, nigdy nie miałem. Nie umiem nazywać emocji, ani ich rozpoznawać. Całe życie udawałem kogoś kim nie jestem, kogoś fajniejszego niż jestem w rzeczywistości. Czuję, że jestem pusty w środku. Dużo śpię, bo w śnie moje życie jest lepsze.

Marzę, żeby pewnego dnia obudzić się z uśmiechem na twarzy, z pustą głową, poczuć szczęście, być pewnym, że kogoś kocham.
Pieniądze szczęścia nie dają...

#zycie #przegryw #depresja #zwiazki

---
Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #63a23fac6259d699cec14957
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Eugeniusz_Zua
Doceń mój czas włożony w projekt i przekaż darowiznę
  • 12
Ja też nie lubię psychologów. Jest wiele książek "self help" ja bardzo lubie Potęga teraźniejszości - Eckhart Tolle.
Są też bardziej hardcorowe np. Kurs Cudów.
baza: Bardzo ciekawe. Pod kilkoma względami podobne do mnie, z tym że ja nie mam tyle kasy więc i poziom życia niższy. Znajomych jeszcze kilku, ale widzę, że dość szybko się te relacje chłodzą i nie zdziwię się gdy za kilka lat z tych kilku nie zostanie nikt. Nie poznaję nowych ludzi już od lat. Nie liczę kontaktów zawodowych, które nie nadają się do niczego innego niż praca.
Myślę, że takich
PlujacyNiebieskipasek: > Nie umiem okazywać uczuć, nie umiem o nich opowiadać, nie umiem kochać, nawet nie wiem co to znaczy. Rodzice nie nauczyli mnie kochać, nie mówili mi tego nigdy. Z każdym problemem zamykam się w sobie i tłumię. Płaczę gdy nikt nie widzi. Nie opowiadam o swoich problemach, bo mam przeczucie, że nikogo one nie interesują. Nie mam przyjaciół, nigdy nie miałem. Nie umiem nazywać emocji, ani ich rozpoznawać. Całe
Jak masz nadmiar gotówki i nie czujesz radości z jej wydawania to ja chętnie przyjmę i pociesze się za Ciebie! ( ͡º ͜ʖ͡º) Mówisz że nie umiesz mówić o uczuciach a wyszło Ci całkiem nieźle. Jeśli nie kochałeś tej dziewczyny to lepiej że nie wyszło. Zastanawia mnie ta irytacja względem jej braku pewności siebie. Z reguły w innych ludziach drażnią nas własne cechy, inni działają tu jak
@AnonimoweMirkoWyznania:
1. Szukaj wiary w Boga.
2. Wróć do dziewczyny.
3. Jeśli ona nie wierzy, głoś Słowo w jak najbardziej przystępny dla niej sposób.
4. Weźcie ŚLUB KOŚCIELNY.
5. Pomyśl o potomstwie (prawdopodobnie masz instynkt tacierzyński).

Nie goń za tym, co będzie. Zostań tu. Zostań teraz. Bądź gotowy na przyszłość, planuj przyszłość, ale czuj grunt, czuj to, co jest teraz. Masz 31 lat. Tylko 31 lat. Nie będziesz miał 31 lat