Wpis z mikrobloga

Odkąd sięgam pamięcią bałam się życia, upływającego czasu, bo każda sekunda bezpowrotnie prowadzi do śmierci. Przez wiele lat ten lęk, że moje życie jest skończone był dla mnie motywacja by codziennie coś robić, starać się nie marnować żadnego dnia i unikać lenistwa. Miałam zawsze duże wyrzuty sumienia, gdy dzień mijał i się okazywało, że np nic się nie uczyłam, nie że do szkoły, ale rzeczy dla siebie.
Od wielu lat, minimum pięciu mój sposób myślenia się zmienił. Tak, życie jest czymś o określonej długości, dalej panicznie boję się go i śmierci. Ale to, że umrę nie jest powodem dla którego miałabym stawiać sobie cele i starać się jakoś.
To co robię w ramach tego krótkiego momentu w którym istnieje nie ma najmniejszego znaczenia. Ja umrę, umieram w każdej chwili, a za mrugnięcie okiem będę w agonii twarzą w twarz ze śmiercią.
Psycholog i psychiatra mówią mi, że ludzie powinni coś robić, że to ważne by mieć w życiu cel. Nie potrafię go mieć, nie potrafię na poważnie zainteresować się moim życiem. Czasem mówię siostrze o tym co myślę, ona wtedy kpi i orzeka, że równie dobrze mogę się położyć na ziemi i czekać na śmierć. To nie jest głupi pomysł.
Leżę obecnie na łóżku i odliczam jak sekunda po sekundzie kończy się moje życie, jak mimowolnie pożera je czas. I co? I nic.
  • 5
@poorepsilon: Każdy skończy tak samo, nieżywy. Różnica polega na tym, że niektórzy o tym w ogóle nie myślą i żyją sobie bez żadnych niepewności. Są i tacy którzy myślą o tym i zdają sobie z tego sprawę ale starają się też robić cokolwiek innego w życiu mieć jakiś cel i zająć się czymś. No i są tacy co tylko tym się martwią i zaprzątają sobie głowę.
Ja staram się dbać o