Wpis z mikrobloga

Znalazłem stałą pracę. Co prawda ciągle przez agencję, ale kontrakt za kontraktem. Wyjeżdżałem we wtorek około południa i wracałem w piątek po południu. W sumie to był fajny układ, pół tygodnia w trasie, pół w domu. Dzięki temu nawet rozłąka nie była straszna, bo na dobrą sprawę miałem więcej czasu dla rodziny, niż pracując w normalnych godzinach od poniedziałku do piątku.
Na czym polegała? Dostarczanie mebli do sklepów. Koszmar większości kierowców, lecz dla mnie idealne, bo dużo się dzieje, a ja z tych, co długo na dupie nie usiedzą. Jazda 9h autostradą? W życiu!
Przez te 3 dni 30-40 punktów, same miasta, często ścisłe centra. Trzeba się wykazać, a muszę nieskromnie przyznać, ze mam jakiś talent do prowadzenia wszystkiego, co ma silnik.
Jakoś na początku przyjechałem do sklepu, który był przy samym rondzie. Trzeba było cofnąć z tego ronda na prawą rękę do garażu, gdzie nie było za dużo zapasu. Wjechałem tam, jak to się mówi, „od strzała” i właściciel sklepu pyta się mnie, jak to zrobiłem, bo każdy wjeżdża na parę razy.

„Bo jeżdżę dopiero 3 miesiące” – odpowiedziałem xD

Z drugiej strony miałem problem, gdy było to jakieś centrum logistyczne czy inne miejsce przewidziane dla ciężarówek z dużą ilością miejsca. Dla odmiany to tam wyglądałem śmiesznie cofając na 3 razy pod rampę przyzwyczajony, że zestaw musi mieć 90 stopni przy cofaniu xD
Miałem 2 dyspozytorów, z którymi pracowałem, Davida i Stefana.
David to był mój stały dyspozytor. Koleś wyluzowany jak ja, wiecznie „zen”. Lubiłem w nim pracować, on z resztą też, bo nigdy nie dzwoniłem do niego z trasy tylko rozwiązywałem problemy samodzielnie. A to nie jest takie częste, nawet u kierowców pracujących tam od lat. Gdy klient był niemiły (a czasem tak jest) informowałem go tylko, ze czegoś nie dostarczyłem, bo klient miał pretensje przez telefon, wiec sobie poczeka 2 tygodnie. „I dobrze zrobiłeś” – zawsze słyszałem.

Stefan. „Szef”. Totalne przeciwieństwo. Bardzo sympatyczny, ale wiecznie #!$%@?. Nie wiem jak często mu zmieniali telefony, klawiatury i myszki. Mówiłem do niego, że jak kiedyś zobaczę karetkę przed firmą, to będę wiedział po kogo to. Z nim nie bardzo lubiłem pracować, bo nigdy nie odbierał telefonu, a organizacja pracy u niego polegała na tym, że „jedź tam czy tam, jak dojedziesz to zadzwoń” albo „na miejscu będzie ktoś czekać”. I z reguły nikogo nie było. W dodatku praca u niego wiązała się z moim (nie)ulubionym miastem – Paryżem.

Zorientowałem się, że trasy są układane po najmniejszej linii oporu i mogę je sobie ułożyć samodzielnie, czyli lepiej. Zwłaszcza znając region i klientów, a z reguły każdy miał mniej więcej swoje rejony. Mi najczęściej przypadała centralna Francja. Wiedząc kto kiedy jest otwarty, kto jest spoko a kto ch… można było skrócić trasę o kilka/kilkanaście godzin i zacząć weekend w piątek rano albo w czwartek wieczorem. Zwłaszcza, że powroty były na pusto i nikt nie przejmował się kilometrami (zdarzało mi się robić np. 80 km w jedną stronę do restauracji, bo trafiłem na „pustynię”).

Praca była tak aktywna (ale nie ciężka), że gdy zacząłem jeździć zrzuciłem 8 kg po budowlance.
Co mnie w tej firmie denerwowało? Brak aktualizacji. Jak wspominałem, z reguły każdy kierowca miał swój rejon, ale dość często się zmienialiśmy, bo było więcej pracy w danym regionie lub zahaczało się częściowo o jakiś inny. I wtedy przyjeżdżasz z dostawą do klienta, którego nie znasz, zgodnie z adresem w dokumentach, okazuje się, że nikogo tam nie ma. Pół biedy jeśli był podany numer kontaktowy to można było zadzwonić i usłyszeć: „to nie tam tylko 30 km dalej. Przecież kierowca wie”. No tak, ten co tam jeździ co tydzień to wie, ale nowy niekoniecznie. Wszystkie zmiany zgłaszałem przełożonym. Oczywiście na próżno.

Wielkim plusem wożenia mebli było to, że nie musiałem rano wstawać. Większość sklepów otwiera się o 10, wiec można się wyspać.

Jak na kierowcę agencyjnego przystało, nie miałem swojej ciężarówki tylko jechałem tym, co akurat było pod ręką. Do czasu. Któregoś tygodnia przyszedłem do pracy i David pyta, czy nie mam problemu, żeby jechać tandemem zamiast naczepy. („Pytasz się dopiero teraz jak trzeba wyjeżdżać?”) Pojechałem wtedy do Normandii. Po powrocie powiedziałem, że nie ma szans, żebym wrócił do ciągnika. „To mamy dla ciebie ciężarówkę”. Nie musiałem już za każdym razem zabierać wszystkich swoich gratów.
A w życiu prywatnym? Syn rósł jak na drożdżach. Byłem dumny, tak długo pragnąłem mieć dzieci (nie, to nie presja społeczna).
Stałem gdzieś na parkingu i zadzwoniła różowa:
- „Zrobiłam test, dwie kreski”
Trochę szok. Co prawda w naszym życiu wszystko działo się zawsze bardziej spontanicznie niż w wyniku długiego planowania, ale dalej zdziwienie. Przecież Rémi ma dopiero 9 miesięcy. Ale może to i dobrze, i tak miało być więcej a w ten sposób szybciej się „odchowają”.

Teraz już nie tylko ja chodziłem na wszystkie wizyty do szpitala, ale był tez z nami syn, gdyż nie zawsze było go z kim zostawić.
Podczas pierwszego USG lekarz (z którego wcześniej się nabijałem, za co byłem ganiony przez partnerkę) bez pytania powiedział, że to będzie chłopak. Żadne zaskoczenie, przecież u mnie same chłopaki i skoro powiedział to po 3 miesiącach to pewnik.
Z pierwszym imieniem był problem a tu jeszcze jedno trzeba wymyślić. Na szczęście problem rozwiązał się w trakcie kolejnego USG (5. miesiąc). O ile dobrze pamiętam, wykonywała je położna. Nie byłem przy tym, bo ganiałem syna, uciekającego po szpitalnych korytarzach.
„Córka” - słyszę od różowej.
Jak to? Przecież miał być na 100% chłopak? Super, będzie parka.
Problemu z imieniem już nie było, bo czekało już na wszelki wypadek imię polsko-francuskiej noblistki.

UWAGA
Zmieniła się trochę koncepcja moich wpisów, nie piszę tylko o samej Francji, ale też moją historię, więc robię nową listę do wołania dla zainteresowanych. Jeśli chcesz być wołany/wołana zaplusuj pierwszy komentarz pod wpisem. Jesli nie to:

tag do obserwowania #francjadasielubic

A i pozdrowienia dla koleżanki mojej żony, która podobno lubi moje wpisy i dobrze łączy kropki. Tylko nie siedź tyle na głównej ( ͡° ͜ʖ ͡°)

#francja #emigracja #emigrujzwykopem
PiotrFr - Znalazłem stałą pracę. Co prawda ciągle przez agencję, ale kontrakt za kont...

źródło: comment_1662141804B1wKagDQqG4rb7mW66IjJg.jpg

Pobierz
  • 50
  • Odpowiedz
@meres: mam.
Ciężko powiedzieć czy trudno. Masz podstawowe wymogi typu czas pobytu, język, powiązanie z krajem itp

Skladasz dokumenty i czekasz na decyzję. Ja miałem np francuski dyplom, przez co nie miałem testu językowego i akty urodzenia dzieci. Nie wiem czy bez tego trudniej
  • Odpowiedz
@PiotrFr: dobry dziennik życia, dzięki za to
Kierowca, 7lat w UK i Irlandii, zjezdzona Europa wszesz i wzdłuż, psioczę trochę na tą rozłąkę i minusy tego zawodu a dalej mnie rwie przed siebie. Ale już mam swój zakątek i wiem co to dom.
Pozdrawiam serdecznie.
  • Odpowiedz
@jakistamten:

psioczę trochę na tą rozłąkę i minusy tego zawodu a dalej mnie rwie przed siebie

Bo jest tak, że aby to robić i lubić trzeba mieć coś trochę z głową ( ͡° ͜ʖ ͡°) też mam xD

Dzięki i pozdro
  • Odpowiedz
via Wykop Mobilny (Android)
  • 5
@jakistamten:


psioczę trochę na tą rozłąkę i minusy tego zawodu a dalej mnie rwie przed siebie

Bo jest tak, że aby to robić i lubić trzeba mieć coś trochę z głową ( ͡° ͜ʖ ͡°) też mam xD


Dzięki i pozdro

@PiotrFr: i tak ciekawym zjawiskiem jest to, że jak wyjeżdżasz w trasę, to po tygodniu chcesz wracać do domu i już nie wyjeżdżać. Posiedzisz tydzień
  • Odpowiedz
via Wykop Mobilny (Android)
  • 0
@PiotrFr: ja też uważam że jeżdżę w zrównoważonym systemie - 2/2. Ale tak czytam, 30 punktów. Mordęga dla mnie by to była, ja teraz przez 2tyg robię 4-7 zleceń ( ͡° ͜ʖ ͡°)
  • Odpowiedz
@kipowrot: fajna bo rodzaj mi odpowiadał i pracowałem 3.5 dnia w tygodniu. Nie pamiętam ile wtedy zarabiałem przez agencję. Jakieś 2600-2800 może. Już prawie 3 lata nie jeżdżę
  • Odpowiedz