Wpis z mikrobloga

Byłem kiedyś na wyjeździe, gdzie zarzuciliśmy wszyscy razem kwasa. Wędrowaliśmy więc srogo porobieni przez niewielkie, malowniczo położone miasto w południowej Polsce i zachciało nam się pić. Pomyśleliśmy, że przydałoby się ogarnąć jakiś sok i - cud! - okazało się, że stoimy pod wejściem do jakiegoś spożywczaka. No to wchodzimy do środka.

Sklep tego typu, że trzeba prosić ekspedientkę o towar. Mały, ciasny i słabo zaopatrzony, głównie w gównopiwo dla autochtonów i niewiele ponadto. Stoimy przy drzwiach - przypominam, czterech typów na kwasowym peaku - i rozkminiamy.

- Weź multiwitaminę.

- Nie, pomarańczowy.

- Ja nic nie biorę, to kradzież.

- A jak się zorientuje, że chcemy ją okraść?

- A chcemy?

- Ja chcę multiwitaminę.

- Dobra, idź do pani, ukradnij jej multiwitaminę.

Ponieważ dyskusja toczyła się głośno, pani chrząknęła znacząco i spytała:

- Co podać?

Spojrzeliśmy po sobie. Każdy oczy jak pięć złotych, fraktale #!$%@?ą po każdej płaszczyźnie, pod powiekami dyskoteka, a w głowie jeden wielki burdel. Wyglądaliśmy i zachowywaliśmy się prawdopodobnie jak uciekinierzy z ośrodka dla niepełnosprawnych umysłowo.

- Ty idź.

- Nie, ty.

- Ja nie idę, to kradzież.

- Anon, ty chciałeś multiwitaminę, więc idź ukradnij multiwitaminę.

Postanowiłem, że będę odważny. Poszedłem. Zrobiłem dwa kroki ku ladzie. Reszta stała za mną i trzymała kciuki. Słyszałem te wstrzymane oddechy, czułem się jak bohater. Jak Bruce Willis w Armageddonie. Jak Leonardo Di Caprio w Titanicu. Jak Adam Małysz na Turnieju Czterech Skoczni. Tak się zaplątałem, że stałem przy ladzie z zamkniętymi oczami i oglądałem specjalne wydanie Teleexpresu ze sobą w roli głównej.

- Co podać?

Otworzyłem oczy. Gdzie ja jestem?

- Eeee, poproszę multiwitaminę - powiedziały moje usta.

Pani popatrzyła na mnie jak na debila, zapewne całkiem słusznie, ale jednak podała mi sok.

- Trzy złote.

Co #!$%@?.

- Przepraszam?

- Trzy złote.

Pomyślałem, że to jest jak w Milionerach i że najwyższy czas na pytanie do przyjaciela.

- Chłopaki, o co tu chodzi? - zawołałem.

- Ukradnij jej trzy złote!

- Nie, daj jej trzy złote!

- Weź pomarańczowy!

Odwróciłem się do pani, zapewne z mocno przepraszającym wyrazem twarzy i wzruszyłem ramionami. Sprzedawczyni chyba ogarnęła, że jesteśmy wszyscy bardzo mocno nie halo, bo powiedziała:

- Niech mi pan zapłaci, pieniądze ma pan w portfelu.

Portfel. To grube w kieszeni. Jasne.

Wyjąłem portfel, zaglądam do środka, a tam zonk. Jakieś papierki, blaszki, w ogóle nie wiem o co chodzi, co to w ogóle jest.

- Trzy złote...?

- Tak, niech pan mi da coś, to wydam.

Zajrzałem jeszcze raz do portfela, a tam dalej jakieś papierki, blaszki... W dodatku żaden nie był pomarańczowy. Po chwili namysłu wyciągnąłem pierwszy papierek. Był tam namalowany profil jakiegoś brodatego faceta w kasku. Multpilikował się i wyginał na wszystkie możliwe strony, jeden papierek, drugi trzeci, no jeden wielki fraktal. Szukałem jakiejś wskazówki, że to to czego mi trzeba, ale nic nie znalazłem. Nawet nie był pomarańczowy. W ogóle nie miałem pomysłu do czego to coś może służyć. Do jedzenia?

Ugryzłem banknot, ale nie był dobry i nie dało się go oderwać.

- Zapłaci mi pan, czy nie?

A może to nie chodzi o papierki? I nagle mnie olśniło. Barter! To chodzi o barter, handel wymienny! Ona da mi sok, a ja jej dam portfel. Takie proste!

Schowałem papierek ze zmultiplikowanym facetem w kasku do kieszeni, wziąłem sok, dałem jej portfel do ręki i czym prędzej wyszedłem ze sklepu, żeby tylko nie musieć dalej użerać się z problemem pieniędzy.

- Zapłaciłeś?

- Tak. Chodźmy stąd jak najszybciej, na jakąś łąkę albo co, bo nie zdzierże tu ani, #!$%@?, minuty dłużej.

Poszliśmy w dal, przed siebie.

O tym jak szukaliśmy później tego sklepu, żeby odzyskać mój portfel, w którym miałem wszystkie pieniądze na resztę pobytu i podróż powrotną do domu, kartę do bankomatu, dokumenty itp. itd. pisał nie będę, bo ile się wtedy wstydu najadłem to moje. Ale trip był całkiem udany, bo jednak odzyskałem portfel. I sok też był całkiem smaczny.

#narkotykizawszespoko #perelkizhyperreala #pasta
  • 32
@czendor:
Przypomniało mi się jak kiedyś byłem ze znajomymi, którzy też zarzucili coś kwasopochodnego. Kwas to nie był, a jakieś dropsy, po których niewiele dzieliło ich od jagód. Ja jedyny trzeźwy, bo nigdy nie byłem koneserem używek, środek ciepłego dnia, środek miasta - plac zabaw dla dzieci. Pół godziny po tablecie wkręciło im się, że są zwierzętami, chyba małpami i jednocześnie psami. Pięć dorosłych facetów zaczęło biegać na czterech łapach i