Wpis z mikrobloga

Biedaszyby.

Z Wałbrzycha wyjechałem ponad pięćdziesiąt lat temu. Górniczo, miasto miało się zupełnie dobrze. Nikt na tym nie zarabiał, (może oprócz górników), ale przecież nie o to szło.
75 procent mężczyzn w mieście, pracowało w górnictwie lub w branżach z nim związanych. Pozostałe 25 procent to:
- Fryzjerzy 8 %.
- Kelnerzy 6%.
- Kierowcy tramwajów i trolejbusów 6%.
- I niezrzeszeni - reszta.
Kobiety były żonami górników, czasami nawet dwóch. Statystyki, nic jednak o tym nie mówią.
Pamiętam, że chodziłem do Szkoły Muzycznej, która mieściła się przy ulicy Moniuszki, ( tak jest zresztą do dzisiaj ), i po drodze mijałem przychodnię dla górników z pylicą płuc. Najładniejszy budynek w mieście.
Jak ja im wtedy zazdrościłem.
W latach dziewięćdziesiątych, rozpoczęła się likwidacja kopalń. Górnicy szybko tracili pracę, a żony górników wyjeżdżały do Bełchatowa, bo lubiły górników. Zmieniła się struktura zatrudnienia:
- Fryzjerzy 17 %.
- Kelnerzy 21 %.
- Kierowcy autobusów 26 % - bo zlikwidowano tramwaje i trolejbusy. Podobno były uzależnione od węgla.
Opuszczone szyby, zasypywano kamieniem popłuciennym lub melafirem. Ich wyloty, zabezpieczano płytami żelbetonowymi. Szyb "Pokój" w Jedlinie Zdroju, nie został zasypany, bo okazało się, że jest tam woda zdatna do picia, którą sprzedawano odtąd wodociągom.
Biedaszyby, zaczęły się pojawiać tuż po zamknięciu kopalń. Dużo nieszczęść, ale też kilka szczęść mogliśmy zaobserwować w przeciągu kilkunastu lat. Zmieniła się też struktura zatrudnienia. Straż Miejska i Policja, zanotowały wzrost zatrudnienia do 34 %. Często kosztem fryzjerów.
O Marianie, który dalej żyje z wydobycia węgla, po raz pierwszy usłyszałem jakieś trzydzieści pięć lat temu. Ponoć miał pałac niedaleko Wałbrzycha, ponoć jego dziadek znał Księżną Daisy z Książa i miał sokoła, który łowił króliki. Przez te wszystkie lata, próbowałem dotrzeć do Mariana, uruchamiając wszystkie możliwe sposoby. W końcu uznałem, że to tylko legenda.
Aż w grudniu zeszłego roku, zadzwonił do mnie telefon z nieznanego numeru i usłyszałem:
- Cześć mówi Marian, Marian Legenda. Jeżeli chcesz się ze mną spotkać i obejrzeć moją kopalnię, to wysiądź jutro na stacji Wałbrzych Miasto, tym pociągiem o 16.33. Tylko się nie spóźnij. Łatwo powiedzieć. Widać, że Marian rzadko jeździ PKP.
Na szczęście pociąg przyjechał punktualnie. Podeszło do mnie dwóch zawoalowanych mężczyzn i założyli mi kapelusz pszczelarski na głowę, z tym że zamiast siatki była czarna podszewka. Jechaliśmy około trzech godzin i cały czas w lewą stronę.
Nie wiem, może już otworzyli obwodnicę Wałbrzycha?
Wysiadłem raczej zrelaksowany, bo w samochodzie leciała Hania Rani, na zmianę z Leszkiem Możdżerem. Polubiłem Mariana i jego ochroniarzy.
Wprowadzili mnie do salonu, zdjęli kapelusz pszczelarski i poczęstowali lampką proseco. - Proszę się rozgościć, Pan Marian zaraz do Pana przyjdzie. Salon urządzony był bardzo nowocześnie. Czuć było zapach piżma, leciutko buczała klimatyzacja w takcie walca, a najbardziej mnie zdziwił kominek wykonany z węgla. Ciekawe z czego ma wannę - pomyślałem - gdy za plecami rozległ się przyjemny głos. - Też z węgla. Proszę o nic nie pytać.
Ja będę mówił, Pan będzie słuchał.

Spowiedź Mariana.
Z kopalni zwolnili mnie zaraz na początku restrukturyzacji. Miałem dwadzieścia siedem lat i wykształcenie zasadnicze rolnicze. Próbowałem trochę handlować węglem wykopanym z biedaszybów, oprowadzałem wycieczki bogatych Niemców po okolicznych hałdach i już miałem wyjechać do Szwecji, bo akurat miałem kajak, ale właśnie wtedy urodził mi się syn, a nie było jeszcze takich małych kapoków. I wtedy przybiegła moja żona, i mówi: Marian, dostałeś spadek od wujka z Toronto. Jakiś zrujnowany pałac i trzydzieści hektarów ziemi. Jako, że miałem innego wujka w Holandii i wykształcenie rolnicze, postanowiłem hodować brukselkę. Naturalne nawozy spowodowały, że moja brukselka, miała dłuższe korzenie, a na tych korzeniach widać było drobinki węgla, z fragmentami diamentów i płatkami złota. Brukselkę wysłałem do Holandii, a za zarobione pieniądze, zatrudniłem inżyniera Wacława. Minęło trzy lata, zanim wydobyliśmy pierwszą bryłkę węgla. Politechnika Wrocławska, potwierdziła, że taki rodzaj węgla, istnieje tylko w dwóch miejscach na świecie. Z tym, że nikt nie wie gdzie. Wacław misternie budował korytarze, zresztą klimatyzowane, i tak sobie dłubaliśmy. Z wydobytych bryłek, robiliśmy rzeźby różnych wielkości. To znaczy, nie my, tylko artyści wyłonieni w lokalnym konkursie. Wacław przekazuje powoli swoje obowiązki, mojemu synowi, dzięki któremu nie wyjechałem do Szwecji. Ukończył AGH z wyróżnieniem. Temat jego pracy magisterskiej: "Nie wszystko złoto co się święci, w aspekcie węgla". Dwa lata temu, zatrudniliśmy trzeciego górnika, do obsługi kombajnu Bolter Mainer 12CM30. Są tylko dwa takie w Polsce. Drugi jest w kopalni Budryk w Ornontowicach. Pewnie chce Pan wiedzieć, gdzie sprzedajemy nasze rzeźby. Różnie proszę Pana, różnie. Najczęściej: Katar, Arabia Saudyjska, Stany Zjednoczone.
Ostatni wysłaliśmy pracę do Meksyku. Nomen omen Czarną Madonnę. Największa - 133 centymetry wysokości. Nie znamy naszych odbiorców. Znamy tylko numery ich kont. Z tym że niewyraźnie. Pewnie Pan się zastanawia, czemu spotkałem Się akurat z Panem. Niech się Pan zapyta córki, co robi jej chłopak. I na końcu,
Niech Pan napisze, że lubię ciszę.

Przepraszam, musiałem zrymować.

pierwszy z cyklu:
reportaże z moich marzeń

(nie moje)

#pasta #heheszki #humor #walbrzych #gornictwo #biedaszyby