Wpis z mikrobloga

Z tej strony anon, lvl 24. Ogólnie przegryw z depresją, miejsce zamieszkania: Białystok. Właśnie, Białystok, Podlasie. #!$%@? dziura zabita dechami przez Truskolaskiego. Nie mam pracy, bo wykształcenie średnie i mi się nie chce na magazynach zapieprzać, ale pracuje w redakcji internetowej za gówniane pieniądze. Głównie utrzymuje mnie matka, siedze w domu i surfuje po youtube, mirko i czanach w poszukiwaniu czegoś, co poprawi mi samopoczucie w stanach depresyjnych. Doprowadziło mnie to do zguby, ale od początku...

Pewnego razu, gdy latałem po tubie jak Małysz w Willingen natrafiłem na film, który zmienił moje życie diametralnie i sprowadził je na całkowite dno. Produkcja o dyslektycznej nazwie „Kononowicz Major chce wyrzucici mnie zdomu 8 zas” po prostu wdarła się do mojego mózgu. W tym dziele dwóch dorosłych mężczyzn wyniszczonych przez życie kłóciło się o to, który z nich zaprezentował większy kunszt artystyczny w formowaniu najprostszej rzeźby z gnoju. Zaintrygowało mnie to do brutalnego gwałtu na przycisku „powtórz”. Za każdym powtórzonym razem wiłem się ze śmiechu jak wąż boa. Czyste złoto. Codzienny seans tego wyśmienitego wytworu podlasko-warmiańskiej szkoły filmowej stał się dla mnie niczym rytuał, zaś kultura wykonania i dbałość o szczegóły zaskakiwały mnie pieczołowitością. Zacząłem interesować się twórczością dwójki ociężałych pensjonariuszy senatorium w Choroszfsy i historią Kononowicza, którego kojarzyłem sięgając pamięcią z wyborów w 2006 roku – w końcu niemałym echem odbiła się kandydatura Krzysztofa na prezydenta bandyckiego Białegostoku.

Wkrótce do mojej codziennej listy odtwarzania doszły także inne filmy z kanałów Kononowicza i Majora. Byłem pod wrażeniem tej całej starosielskiej kinematografii i wręcz nie mogłem uwierzyć, że ja w ogóle coś tak obrzydliwego oglądam i jestem w stanie prawić w kierunku tych produkcji pochwalne epitety. Przez wyczerpujące wielogodzinne nocne seanse czułem, że moje lenistwo i incelstwo się pogłębia. Ale było już za późno – szkolna wciągnęła mnie jak wir wodny krakena Czarną Perłę w Piratach z Karaibów. Nie było odwrotu. Zostałem pojmany w sidła absurdu i odmiennego stanu świadomości Szkolnej 17.

Od momentu mojego pierwszego kontaktu z uniwersum minęły około dwa lata. Szkolna stała się już częścią mnie – próbowałem się od niej uwolnić, walczyć z nałogiem oglądania dwójki niepełnosprawnych umysłowo kryptogejów (#!$%@? wie co oni tam robią poza kamerą btw). Ni #!$%@?, od tego się uwolnić nie da! Depresyjne jazdy Kśka w geometryku były moją dobranocką, a jedzenia nie wyobrażałem sobie bez codziennego odpalenia mlaskania J00ra, który psznie spożywa zupkę kińskq. Stałem się Kononologiem, zacząłem już nie tylko oglądać fimy perwersyjnego duetu, ale też dociekać, badać i nawet zadzwoniłem kilka razy do Wojtka. Moje życie nie miało sensu bez tej dwójki! (I tak to be honest anonki, to była moja jedyna prawdziwa pasja). Ogólnie po obfitych 2 latach uniwersum zaczęło się sypać, doszło do wielu konfliktów, ingerencji różnej maści debili z Bielska i Wawy, a jakość contentu zaczęła spadać. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, bo i tak lubiłem oglądać poranne gnioty majora z psznego jedzenia i jechaniu po knurze, które dla wielu stały się już nudne.

Po długich namysłach i preturbacjach postanowiłem, że w końcu odbędę pielgrzymkę do pałacu prezydenckiego do dwóch potężnych samowzwańczych gwiazdorów. W końcu z Białego do do dzielnicy Starosielc rzut kamieniem, a jako, że w tamtym okresie byłem świeżo po nauce jazdy na rowerze połączyłem wysiłek i rekreację z osobistym spełnieniem i nasyceniem mojego pustego jak czaszka Pawłowicz życia. Pamiętam, że w okresie kiedy się tam wybierałem, bardzo popularna stała się sprawa poddasza w domu Konona, co i mnie w #!$%@? ciekawiło również. Wtedy pomyślałem sobie – a może spróbuję się tam dostać, jak będę u nich? Ale tu nie było #!$%@?, przecie potężny warmianin nie spuści mnie z oka nawet jak pójdę na dwójkę do kibla w jego domu. Tu potrzebny był plan. Postanowiłem skontaktować się z bratnimi duszami, którym było już dane przekroczyć świętą bramę kaplicy szkolnej. Dowiedziałem się kilku ciekawych i arcyważnych rzeczy o warunkach odwiedzin SZ17 + udało mi się zwerbować dwie osoby do mojego misternego planu z poddaszem. Przez kolejne trzy dni przygotowywałem się do tej przełomowej w moim życiu chwili – zrobiłem sowitą paczkę dla moich ulubienców i przygotowałem 50 zł „na bilet”. Naładowałem telefon, którym chciałem uwiecznić moją wizytę i przeprowadzić transmisję na żywo z nagrywania poddasza, gdybym jakmiś cudem nie wyszedł z tego żywy. Odpukać... Wyjechałem punkt 12 z mojej piwnicznej kwatery. Na rowerze czułem się podniecony jak dżor na widok Zuzi, to i zaiwaniałem niczym zawodowy kolarz. Emocje buzowały w moim od wieków nie przenikniętym żadnymi doznaniami, martwym i zastałym organizmie.

Po około 35 minutach byłem na miejscu. Zszedłem z wypożyczonego roweru i zadzwoniłem do bramki. Po dłuższej chwili wyszedł ON. Wielka kupa bulgoczącego tłuszczu z mózgiem na wierzchu. Jego stąpnięcia wydawały się na tyle potężne, że jakby zostawiały ślady na twardej bądź co bądź płycie chodnika. Warmianin we własnej osobie otworzył mi bramkę (oczywiście, zgodnie z radą poprzednich gości na Szkolnej, w ręce miałem już banknot o nominale 50 zł i całkiem sporą paczkę pod pachą, aby Knur zbytnio nie mitrężył). Po przejściu przez wrota uniwersum, poczułem jakbym za zgrzytem zamykanej bramki zagięła się czasoprzestrzeń wokół mnie. Ten dziwny swąd, który unosił się wokół posesji szybko wywołał u mnie lekką migrenę. Poczułem się jak Armstrong na Księżycu, jak Tommy Lee Jones w „Ściganym” i jak po joincie jednocześnie. Knur był ubrany w szary sweter, znany z legendarnego filmu o płocie nieludzkim. Całkiem ochoczo przywitał mnie za bramką, oczywiście najpierw wyszarpując mi 50 zł z ręki, jakby miało za chwilę jakimś magicznym sposobem się zdematerializować. Po chwili byłem już we wejściu perwersyjnego cyrku. Uderzył mnie silny podmuch nagrzanego powietrza atmosferycznego płynący z wewnątrz tej nieruchomości, a gdy przeszedłem w głąb głównej sali codziennych zmagań bohaterów uniwersum (salonu) poczułem okropny zaduch kiszących się mebli, ubrań i samego dziąślaka. To jednak była prawda co mi mówili – tam panuje zupełnie inny klimat niż na Ziemi.

Suchy akurat siedział przy laptopie i coś grzebał przy kamerze, ale jak mnie zobaczył to bardzo szybko wyłączył komputer i przywitał się ze mną podaniem ręki. Warto odnotować, że miał na sobie mityczną czerwoną kononobijkę, a to zwiastowało jakąś #!$%@?ę. Chciałem za wszelką cenę nie dopuścić do wybuchu temperamentu Majora, aby mój plan się powiódł, dlatego kupiłem mu w paczce kilka fajnych rzeczy (m.in. klej, rozpuszczalnik nitro sławetnej firmy „Anser”, czipsy, papieroski, mirindę bożą i kilkanaście zupek kińskich Amino). Struś bardzo się ucieszył z tych zacnych datków, co wzbudziło we mnie dumę. W końcu nic bardziej Cię nie motywuje do dalszego działania, niż uśmiech twojego idola na twarzy. Była to dla mnie iście magiczna chwila, którą niestety w mig zniszczył Niżarłakens, który zwyczajnie zazdrościł Majorowi paczki. Dałem mu drugie 5 dych wyżebranych od matuli na uspokojenie – to było kluczowe dla mojego planu, poza tym nie chciałem nastawać na odcisk potężnemu warmianinowi w jego własnym chlewiku. Po kilkunastu minutach, spokojnej rozmowie i przysłuchiwaniu się mozolnej składni zdań generowanej z ubogiego zbioru zakodowanych słów przez Wojciecha, a także mitomańskiego biadolenia Knuropotama, postanowiłem, że nie ma na co czekać i zacząłem realizację planu o kryptonimie „Leonarda” – raz kozie śmierć, musiałem zaryzykować, aby chociaż takie osiągnięcie wpisać sobie do nieformalnego, osobistego życiorysu.

W #!$%@? się stresowałem, serducho zaczęło mi lekutko dygotać, a łapy poczęły się nieco pocić. Ale nie mogłem nic #!$%@?ć – od tego zależały losy Szkolnej i moje zresztą! Głęboki wdech i ... Poszło!Włożyłem łapę do kieszeni i dałem cynk dwójce moich pomagierów przez telefon. Teraz pozostało odliczać sekundy do mojej szansy na przekroczenie progu mojej mitycznek Valhalli.

JEBUT!!!

Petarda huknęła tuż obok szyby w salonie. 00jor o mało nie spadł z wersalki, a Konon autentycznie schował się do kuchni i nakrył swój świński łeb czarnymi ręcami. Obaj byli przerażeni, Major z drżącą fizjonomią jednak postanowił niedługo po wybuchu zareagować i po namowie wylazł z posesji z plastikową strzelbą, niczym Strażnik Teksasu. Knura też ostatecznie udało się wypchać z fekalnej fortecy, głównie dzięki moim pomagierom, którzy zaczęli skakać przed oknem niczym zmutowane kangury czym #!$%@? nibębena. Wyprowadziłem warmianina i strusia z domu. Gdy już odeszli na bezpieczną odległość, chwyciłem za pęk kluczy od domostwa, które to knur trzymał w przedsionku, na cympelku. Połapałem się w olbrzymim natłoku kompletu otwieraczy wrót wszelakich i drżącymi jak galareta dłońmi zabarykadowałem za sobą drzwi wejściowe. Wiedziałem, że mam mało czasu, bo konfident zawsze nosił przy sobie zapasowe klucze, o czym zasygnalizowało mi brzęczenie w jego kieszeni gdy chodził po przedmieściach tego Pekinu. Czym prędzej otworzyłem poddasze jednym z mosiężnych kluczy, odpaliłem światło i zamknąłem za sobą drzwi. To była sytuacja bez wyjścia, miałem tylko nadzieję, że dwóm towarzyszom uda się odciągnąć starosielecki duet na tyle długo, abym mógł zrealizować najbardziej wyczekiwany materiał domumentalny w historii Szkolnej. Poddasze było dość spore jak na taki domek, z dużą, drewnianą czarną szafą z lewej, a dalej z jednym wielkim sajgonem. Wszędzie były porozrzucane sterty ubrań, a z szuflad i szafek wystawały dokumenty. Czym prędzej zabrałem się za eksplorację z włączonym telefonem do nagrywania. W mig przekopałem się i odgarnąłem stertę ciuchów. Okazało się, że plotki o możliwości zawalenia się stropu mogą być prawdziwe, bo podłoga skrzypiała jak po niej stąpałem (ale też najlżejszy nie jestem, 90 kilo here). Udało mi się jednak sprawnie przeszukać szafki i dokumenty. Wśród znalezisk odkryłem kilkanaście teczek z donosami z różnych lat, teczki z charakterystykami sąsiadów, a nawet najbliższych dla konona osób. Mimo usilnych starań nie udało mi się znaleźć i sfilmować teki komunistycznej tajnego współpracownika ps. „Knur”, zapewne mitoman spalił ją dawno temu. Po 10 minutach poszukiwań dostałem cynk, że akcja się wysypała, bo knur musi wrócić do domu po telefon i użyć abilitki o nazwie „telefon na trójkę”.

I #!$%@? bombki strzelił, znalazłem się w potrzasku! Już słyszałem to dyszenie knurzyska, gdy otwierał drzwi frontowe. Na szczęście nie mógł wykoncypować, że okazałem się tak odważny by skryć się na poddaszu, a poza tym zostawiłem otwarte okno na oścież w salonie, żeby myśleli że przez okno #!$%@?łem, powtarzając znamienity wyczyn szczudlatego cyrkowca napędzanego rozpuchem. Poza tym odyniec wyekwipowany był w kartę pojemności 207 kilobajtów + był zbyt zajęty wyjaśnianiem prowokatorów. Było pewne natomiast jedno – musiałem stamtąd #!$%@?ć i to prędko.

Cichuteńko eksplorowałem więc teren fekalnego Edenu, aby przypadkiem profesor od spraw badania zawartości cukru w cukrze mnie nie usłyszał. Wiedziałem jednak, że Konon może jakimś cudem objawić nadludzkie zmysły i podejrzliwość po ugryzieniu świni w Kętrzynie i wpaść na pomyśl sprawdzenia mojej lokalizacji, więc w razie gdyby zaczął się dobijać do poddasza to postanowiłem szybki schować się w szafie, do której malutki kluczyk był akurat na dużym stole po prawej stronie. Z wnętrza szafy czuć było stęchlizną i zepsuciem, a za starym meblem była całkiem duża luka, w której mogłem się ukryć po lekkim odsunięciu i wciągnięciu bebzuna – w sumie wydało mi się to to bezpieczniejsze, bo knur mógłby ją otworzyć, niczym psychol z Outlasta.
Nasłuchiwałem. Nibęben krzątał się po mieszkaniu, klął pod nosem, wyszczał się i do kogoś zadzwonił – byłem pod takim stresem, że już nie zwracałem uwagi z kim gada, ale chyba dzwonił na te psy z donosem na tych co rzucili petardę. Pomalutku przekręciłem kluczyk do szafy, aby po pierwsze zobaczyć co tam jest, a po drugie aby ją szybko opróżnić i lekko odsunąć, zachowując ciszę. Niestety wszystko wysypało się w momencie jak prochy z urny...

JEBUT!!!

W jednym momencie zwaliły się na mnie trzy #!$%@? czarne wory!!! Były ciężkie i śmierdziały niemożebnie. Po chwili ciszy usłyszałem majorowe „ksiek, słyszałeś to?”. Game Over! Postanowiłem szybko zapakować te wory, z których gdzieniegdzie wystawały bandaże z powrotem do szafy. Śmierdziały jak kocie gówno, a w jednym brzęczała chyba butla po alkoholu. Starosiuk? Nie to #!$%@? jakiś horror! Udało mi się to dość szybko, oczywiście przed tym odsunąłem szafę, aby schować się za wnęką. Starczyło czasu na zgaszenie światła i wgramolenie się za szczelinę. Uciskało mi jajca (oba) w #!$%@?, ale w tamtym momencie byłem tak zesrany, że nawet jakby mnie nabijali na pal to bym nic nie czuł. Wtem wparował on - potężny warmianin. Z niepasującą do niego gracją otworzył drzwi. Ledwo widziałem, bo byłem we wnęce za szafą. Ale za to słyszałem wszystko. I #!$%@? sobie przypomniałem, że nie odłożyłem klucza do szafy na stół!!! Prawnuk Piłsudskiego – chwała Buddzie! – miał jednak zapasowy klucz do szafy i nie skapnął się niczego. Od razu po otworzeniu drzwiczek wyjął worki i rozszarpał plastikową folię ( z tego co słyszałem), po czym wleciał u niego płacz i wyjąkał zapłakanym, traumatycznym głosem:

„Mamusiu! Ja Ci codziennie tu do Ciebie przychodze, i do Ciebie Bronku tesz. Nikt wam spokoju nie zakłócił? Jeśli tak to nie daruje! Zamorduje! Powiesze! Nikt mi was z tego domu bożego nie zabierze, na cmentasz! Tam duchy są, złe ludzie, źle tam się dzieje się! Bede Was tu bronił i nikt Was stąd nie weźmie! Wy tu sie pewnie... krzątacie po tym strychu, biedne duchy, prosze przebaczcie wy mi!!!”

Tyle zrozumiałem z tego miszmaszu jąkań, łkania i psychodelicznego tonu. Byłem wstrząśnięty wewnętrznie i nawet nie miałem odwagi o niczym pomyśleć. Telefon nadal był w trybie nagrywania, wszystko miałem zarejestrowane, choć bateria na moim sajszungu była już słaba.. Bestia zaczęła się krzątać po poddaszu, sprawdzać teczki i porządek. Zgarnięta na bok sterta ciuchów pewnie da mu do myślenia, #!$%@?... Czułem się autentycznie jakbym stanął oko w oko z Buką z Muminków. Każde bliższe podejście niżarłaka pod szafę wywoływało u mnie zimne poty i #!$%@? dreszcze. A na jajca nadal mnie uciskało, ponadto zachciało mi się sikać. Nie teraz #!$%@?, przetrzymam!

10 minut zajęły Kononowi oględziny upiornego miejsca sacrum. Pewnie zajęłyby więcej, ale wparował Suchodolski. Rozpoczęła się dyskusja:
-A, ooo, a co ty #!$%@? na poddasz siedzisz? Czy ty jesteś ogółem normalną osobom?

-Wojtek, prosze idźże stąd, tu nic sie nie dzieje sie.

-Błooo, jak nie #!$%@?... A kto petarde rzucił? No kto całe te? Mario zasrany z Jareczkiem ogółem na na sie jakby to powiedzieć zasadzili!

-Wynocha mi stąd, tu nie wolno ci być!

-Ooo a jak to #!$%@? nie wolno? Ja ci dam nie wolno! Tu ja nie nagrywam teraz, ale ja ci zara pokaże ogółem, żebyś ty mi rozkazy wydawał? JA ZA INTERNET I ŚWIATŁO PŁACE! Chcesz zobaczyć jak kamera idzie na ściane?
-WON, POWIEDZIANO!!!!

Wywiązała się szamotanina. Knur wypchnął swym pokaźnym bębnem jora na drugi koniec pomieszczenia. Gdy ten się podniósł i poszedł na niego w szarżę, stało się coś, co stało się miać...

JEBULUBU BUM JEB TRZASK PRASK KWIIK JEB #!$%@?

Strop jak nie #!$%@?ął, jak nie jebnął to aż mury elewacji się zatrzęsły! Jor (miał w #!$%@? szczęścia) wpadł wprost na wersalkę do salonu i się rozpłakał jak ostatnia #!$%@?. Konon w trymiga do niego zszedł w histerii krzycząc „WOOOOJTEK PRZEPRASZAM WOJTUSIU!! ŻEBY ŻYŁ, ŻEBY ŻYŁ!!!.

Nie mogłem uwierzyć w splot nieprawdopodobnych wydarzeń. Mozolnie rzuciłem się do ucieczki gdyż, że moje jądra (oba) wybuchną od nacisku, poza tym cały byłem obolały. Wyszedłem z szafy i z zasikanymi portkami zeskoczyłem do dziury po zawaleniu poddasza, odbijając się od zagruzowanej wersalki, robiąc ekwilibrystyczny skok w bok, odpychając fekalnego Yeti udzielającego pierwszej pomocy typu usta-usta dziąślakowi i wyskoczyłem ekwilibrystycznie przez otwarte szeroko okno. Odpaliłem sprint (btw takiego doładowania nie dostałem po żadnym narkotyku czy energolu!), otworzyłem bramkę, wskoczyłem na rower i zacząłem pedałować ile fabryka dała, aby uciec stąd raz na zawsze. Słyszałem tylko za plecami krzyki knura „Coś ty narobił Ty #!$%@? #!$%@? ty! Zniszczyłeś wszystko! Ja nie daruje za to Tobie! Tak sie nie robi sie gnoju śmierdzący!!!!”.

Po tym całym rollercoasterze nie wróciłem od razu do domu. Matka chyba by mnie rozdarła na strzępy, zresztą moja psycha została zniszczona doszczętnie po tej akcji. Już widzę wszystkich widzów, kononologow, wykop pod tagiem #kononowicz, a nawet media z Podlasia i całej Polski, jak huczą o trupach na poddaszu. Tel na 3% baterii, wideo zapisane na karcie, zapis streama zarejestrowany na kanale – dowody są, wszystko działa. Pojechałem do galerii handlowej po nowe spodnie i do pubu jebnąć kilka kolejek (choć normalnie nie pije). Po powrocie do domu o 2 w nocy dostalem zjebe od matki, wiadomka. Całą noc nie mogłem zasnąć i zadawałem sobie wiele pytań. Czy jor przeżył ten upadek? Jacy ludzie byli w tych workach oprócz Leonardy? Co się dalej stanie ze Szkolną? Czy knur wyląduje na dożywocie w Choroszczy? Dumałem i dumałem, aż wtem do drzwi ktoś zapukał. Otworzyła matka. Były psy przez szmatę? Otóż nie tym razem. Nic nawet nie usłyszałem, nic nie czułem, to się działo tak szybko.... Do mojego pokoju wtargnęło dwóch mężczyzn w białych kitlach (sylwetki podobne do konona i majora) i dwóch #!$%@? jakichś antyterrorystów. Gruby dzierżył w ręce jakiś przyrząd. Szybko przystawił mi go do oczu, blask oślepiającego światła przeszył mi mózg.
Poznałeś tajemnicę. Musisz zostać zamknięty. Witamy w Choroszczy!!!

I tak trafiłem do Choroszczy z której już nigdy nie wyjdę.
#kononowicz #pastaszkolna17 #pasta #creepypasta
Pobierz mirekzwirek8 - Z tej strony anon, lvl 24. Ogólnie przegryw z depresją, miejsce zamies...
źródło: comment_16503449772TXBTtR69Dyaw3oZFL6KKy.jpg
  • 5