Wpis z mikrobloga

Jeżeli w depresji miałbym wskazać jakiś jeden pozytyw, to byłaby to sensytywność, która czasem pozwala muzyce bić prosto po odsłoniętym nerwie duszy. Obojętność i pustka usuwa w kąt wszystko to, co życiowe - całą tę codzienność ludzi normalnych, i chyba dzięki temu muzyka może tak wprost razić swym promieniem, jakby nie było już nic poza.

W takich momentach po prostu zalewam się łzami, ale nie jest to płacz, ale dziwne, głębokie wzruszenie nad całym tym światem, zupełnie jakby muzyka prowadziła mnie w stronę jakiejś wielkiej tajemnicy. Ten dziwny stan porażenia sprowadza się pewnie do objawów psychotycznych, ale czy to odbiera mu uroku?
  • 5