Wpis z mikrobloga

Jako że moja dzisiejsza wizyta w Mozaice przelała czarę goryczy, to naszła mnie taka myśl apropo skamlenia biednego januszgastro;

Koneserem nie jestem, ale czy to z racji braku czasu, czy w pracy czy po prostu dla przyjemności wyskoczę sobie czasami na jakiś lunch. Może blogów kulinarnych nie śledzę, ale zawsze są to raczej rozpoznawalne, polecane knajpy, o których ktoś pisał albo mówił dobrze, gwiazdek online mają zwykle komplet i funkcjonują dość długo.
Gdyby podliczyć ostatnie dwa lata, to w kwestii lunchy za 20-35 zł na 10 restauracji w 6 obsługa, jedzenie albo jedno i drugie było fatalne, dwie ujdą, jedna jest spoko a do jednej chętnie wrócę.

No i tak się zastanawiam, skoro te lokale istnieją i prosperują – czy "normalnym ludziom" jest wszystko jedno, są tak znieczuleni przez garmażerię z żabki i lata komuny, że nie mają z tym problemu czy może wyznają filozofię niektórych tutejszych ofiar życiowych pt. "ciesz się, że jesz biedaku, bo dobru lunch to co najmniej 200 zł i stówa napiwku, wiem bo jestem ŚWIATOWY".
Czy może serio w całej stolicy warto chodzić tylko do pięciu hajopwanych w internecie lokali, z czego dwa to i tak jakiś żużel? Albo faktycznie sensowne restauracje zaczynają się z dala od Śródmieścia? Help, xD.

I żeby nie było, to nie mam wymagań z kosmosu – chciałbym, żeby za te 25 czy 30 zł jedzenie było lepsze, niż z Biedronki, żebym nie żałował, że nie zrobiłem go sam za ułamek tej kwoty lepiej i żebym nie musiał użerać się z niekumatą obsługą zza Buga, czekając 15 minut na obsługę i kolejne 15 na rachunek, gdy w knajpie jest 6 gości i 8 osób z obsługi, xD

#warszawa #gastronomia
  • 3