Wpis z mikrobloga

Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy od otwartej bramy Mili. Szedł pieszo, a objuczoną bazarowymi torbami Kobrę prowadził za sobą . Było późne popołudnie i sklepy Społem i Żabki były już zamknięte, a uliczka pusta.
Było ciepło, a człowiek ten miał na sobie czopkę dżokejkę i koszulkę z napisem Łobaben. Miał rysy gangstera, a jego sylwetka sugerowała że na jest w stanie podnieść ciężary o wadze 300- 400 kilo. Zwracał uwagę.
Zatrzymał się przed lokalną Meliną gdzie sprzedawano Dziką Wódkę. Postał chwilę, posłuchał gwaru głosów. Melina, jak
zwykle o tej porze, była pełna ludzi.
Nieznajomy nie wszedł do "Gulkowni". Pociągnął Kobrę dalej, w dół uliczki. Tam była druga Melina, mniejsza, nazywała się- "Truskawki u Maślaka". Tu było pusto. Karczma nie miała najlepszej sławy.
Maślak uniósł głowę znad palety odrzuconych przez sklep, nadgniłych truskawek i zmierzył gościa wzrokiem. Obcy, ciągle w
czopce, stał przed szynkwasem lekko się zataczając, bełkotał.
- Co podać?
- Harnasiu - rzekł nieznajomy. Głos miał nieprzyjemny. Maślak wytarł ręce o płócienny fartuch i podał puszkę. Puszka była już napoczęta.
Nieznajomy był niedomyty, włosy miał kompletnie przetłuszczone, podobnie jak brodę która skrywała pod ustami odbyt.
Kiedy ściągnął swoją koszulkę, wszyscy zauważyli, że na
pasie za plecami miał spinner. Nie było w tym nic dziwnego, w tu prawie wszyscy chodzili z bronią,
ale nikt nie nosił spinnera na plecach niby łuku czy kołczana… #bonzo #pasta #wiedzmin
Pobierz
źródło: comment_1626279871tc0n1ZJYpUV96QhI3CxfKv.jpg
  • 5