Wpis z mikrobloga

Przewinęło się tu sporo wpisów o tym, jak to lekarze, pielęgniarki i reszta personelu medycznego w dobie koronawirusa ma ciężko i zasługuje na uznanie i wyższe wynagrodzenie.

To teraz jak to wygląda w rzeczywistości:

TL;DR


Dziadek został przyjęty do szpitala w #wroclaw (Marciniak) na początku grudnia - z powodu problemów najprawdopodobniej z sercem. Oczywiście najpierw test na covid, prawdopodobnie zanim w ogóle ktoś go zbadał, nie mówiąc nawet o leczeniu. Wyszedł negatywny. Według informacji uzyskanych telefonicznie, był w kontakcie, leżał na sali sam. Na samym początku odbierał swój telefon, nie mówił zbyt wiele, bo był bardzo osłabiony. Po kilku dniach przestał odbierać telefon i od tamtej pory możemy polegać wyłącznie na telefonach do szpitali.

Warto w tym miejscu wspomnieć, jak wygląda komunikacja ze szpitalem (a nawet szpitalami, bo, uprzedzając opowieść, dziadek został przewieziony, ale komunikacja z drugim szpitalem wygląda identycznie).

Standardem są dziesiątki nieodebranych połączeń. Zaliczyliśmy historię typu "nie wiem, gdzie jest lekarz", "nie jestem uprawniony/a do podoawania informacji" czy "lekarz jest teraz na obchodzie, proszę zadzwonić po 14". Ten ostatni przypadek oczywiście skończył się tak, że od 14 do 15:10 wykonaliśmy kilka połączeń, żeby w końcu dowiedzieć się, że "lekarz skończył pracę 10 minut temu, proszę dzwonić jutro". Jeszcze z takich ciekawszych informacji ze szpitala, to całkiem niedawno (chyba) lekarka stwierdziła, że w ogóle się dziwi, bo dziadek to już nie powinien żyć. A w innym przypadku, gdy chcieliśmy się dowiedzieć, z kim rozmawiamy, w odpowiedzi usłyszeliśmy "a co to panią obchodzi?".

Mała uwaga: zdarza się osoba miła, od której można wyciągnąć więcej informacji i porozmawiać w miły sposób. Przez ponad miesiąc pobytu w dwóch szpitalach, trafiliśmy na jedną taką osobę.

Na informacje z inicjatywy szpitala można liczyć chyba wyłącznie w przypadku zgonu lub zachorowania na covida. A to ostatnie się zdarzyło dziadkowi po ok. 2 tygodniach pobytu w - rzekomo - pojedynczej sali. I dziadek został przetransportowany. Przy tej okazji prawie zaalarmowaliśmy policję, bo miał być transportowany o 12 (albo o 13, pamięć już zawodzi). Do 20. nie dało się uzyskać żadnych informacji, a w drugim szpitalu - przy Grabiszyńskiej - nikt nic nie wiedział o takim pacjencie.

Po pierwszym pozytywnym teście, 2 tygodnie później został wykonany drugi, według osoby ze szpitala. Dzień później dowiedzieliśmy się, że jest pozytywny. Dwa dni później - że żadnego testu nie było. Trzy dni później test znowu był. Przynajmniej tyle, że po trzech dniach test był nadal pozytywny.

Przez cały ten paranoiczny covid, niezbędne rzeczy można dostarczać pacjentom w paczkach. Tyle, że trzeba je robić "na ślepo", bo nie mamy pojęcia, co jest potrzebne. Dłuższy pobyt jest o tyle problematyczny, że ciężko otrzymać cokolwiek z powrotem ze szpitala. Gdy raz udało się doprosić o brudne ubrania, było z tym wiele zamieszania - ubrań nie było o wyznaczonej przez szpital godzinie, trzeba się było prosić i słuchać, jak personel z wielką łaską robi coś, co już było ustalone. W zwróconym nam worku na śmieci (nasze paczki były w kartonach lub reklamówkach), wśród ciuchów starszego, niewysokiego mężczyzny znalazła się rozwleczona, wielka damska tunika. Wielu rzeczy brakuje i nie mamy pojęcia, czy zostały w pierwszym szpitalu, czy nie zostały jeszcze wykorzystane, czy zwyczajnie zostały zagubione, co już nam się kiedyś zdarzyło.

Z tymi paczkami to w ogóle ciekawa historia. Pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że dziadek ma ochotę na ogórka. Niby śmiesznie to brzmi, ale wtedy, po ok. 3 tygodniach braku wiarygodnych informacji o stanie zdrowia, pomyśleliśmy, że może coś się poprawia. Po dostarczeniu ogórka, usłyszeliśmy, że dziadkowi się zmieniło i miały być kiszone. Też dostarczyliśmy, razem z ciuchami. Następnego dnia przez telefon usłyszeliśmy, że dziadek podobno domagał się, a "wręcz krzyczał" o bigos. Dzień później z dziadkiem podobno nie było kontaktu.

Kontaktu nie było też, według personelu, gdy poprosiliśmy o dostarczenie dziadkowi do podpisania istotnego pisma w sprawie jego ubezpieczenia na życie. Pani przez telefon oznajmiła, że przeczytała dziadkowi pismo, ale tylko zamrugał oczami i nie był w stanie podpisać i mamy zabrać niepdpisane pismo. I tu kolejna ciekawostka - gdy w końcu udało się je zabrać (oczywiście za pierwszym razem portier nic nie wiedział), "paczka" z pismem i czekoladkami "za fatygę" była nienaruszona, zamknięta bez śladów otwierania i ponownego zamykania. Fizycznie niemożliwe było, aby odczytać pismo a tym bardziej dać je do podpisania bez otwierania paczki.

I tak to się ciągnie. Jednego dnia dziadek nie ma kontaktu ze światem, gdy ma podpisać pismo. Dzień później oburmuszona pani informuje, że pacjent jest w kontakcie logicznym. Po udzieleniu informacji przed świętami kazano nam dzwonić tydzień później. Dziś, w trzech króli, poinformowano nas, by dzwonić dopiero w poniedziałek. Przypominam, że rozmawiamy o człowieku, o którym domyślamy się, że może umrzeć w każdej chwili. Domyślamy się, bo poza covidem i czasami informacji o saturacji, nic więcej nie wiemy. A nawet nie mamy pewności, że ta osoba żyje, bo przez te wszystkie sprzeczne, zmieniające się wiadomości zaczynamy się zastanawiać, czy ciągle rozmawiamy o tym samym człowieku.

#szpital #koronawirus #trudnesprawy #lekarz #pielegniarstwo #polska #sluzbazdrowia #wroclaw
  • 23
O, jeszcze mi się przypomniało, jak to sanepid dzwonił do najbliższej rodziny dziadka z informacją, że muszą odbyć kwarantannę, bo dziadek ma covid (nabyty po 2 tyg. leżenia w szpitalu). Szpital potem zdementował te informacje.

Kilka dni później #policja szukała dziadka, żeby sprawdzić, czy jest w domu. A państwo wysłało dziadkowi pulsoksymetr. Przypomnę, że dziadek od ponad miesiąca przebywa w szpitalu ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Współczuje, a tym bardziej bo sam z dziadkami od lat się szlajam po szpitalach, przychodniach i lekarzach. 9 na 10 osób ma pretensje że coś od niego chcemy, lub w najlepszym przypadku robi wszystko aby jak najszybciej się nas pozbyć a nie pomóc, potrafią ci kłamać w żywe oczy z uśmiechem na ustach, a kiedy im udowodnisz kłamstwo to są oburzeni. Załatwianie czegoś według reguł czasami przypomina odbijająca się piłkę, nikt nic
@sasik520: A później i tak ktoś powie, że w polskim szpitalu można coś załatwić bez darcia mordy na wszystkich, zastraszania albo łapówki. Co ja mogę polecić z bardziej dyplomatycznych sposobów to dostać się prywatnie do lekarza, który pracuje też na oddziale i pogadać z nim.
@sasik520: #!$%@? polskie umieralnie. Moja babcia także trafiła do szpitala, o ile na początku był z nią kontakt to później przestała odbierać telefony. Oczywiście jakiekolwiek wizyty kategorycznie zabronione. O zachowaniu personelu szpitalnego nie chce mi się nawet pisać. Ze szpitala już nie wyszła.

Trzymam kciuki za Twojego dziadka, dużo zdrowia! ()
konto usunięte via Wykop Mobilny (Android)
  • 4
@sasik520: polskie umieralnie zwane dla zmyłki szpitalami słyną ze wspaniałej opieki. Serdecznie współczuję wszystkim, których bliscy znajdują się w szpitalach, bo z doświadczenia wiem, że opieka jest dramatyczna. A w obecnej sytuacji do szpitala nie wpuszczą i opieka we własnym zakresie jest niemożliwa.
Te wszystkie zbiórki, akcje dla medyka, bicie brawo to dla mnie jeden wielki niewypał. Nigdy nie wydam choćby złotówki z moich prywatnych pieniędzy na ten cyrk.
  • 4
@sasik520: bardzo mi przykro, że tak jesteś traktowany i nie masz w sumie żadnej konkretnej informacji o Dziadku:( Chodzę aktualnie na praktyki do szpitali i faktycznie no jest różnie. Zauważyłam, że część personelu ma totalnie #!$%@? na pacjentów, bo przecież rodziny nie ma na miejscu to i nie skontrolują. Ale też część chaosu naprawdę może być spowodowana cyrkiem i wewnętrzną dezorganizacją, bo przez pandemię dzieją się naprawdę różne rzeczy, praktycznie na
@sasik520 mojego tatę w podobnych okolicznościach zaprowadzili na cmentarz. Karetka zabrała go z domu, bo miał lekkie duszności, dwa negatywne testy na covid, leżał jakiś czas na wewnętrznym, potem z dupy kolejny test już pozytywny i niedługo potem jak go przenieśli na zakaźny zmarł. Potem jeszcze przez kilka dni jakiś szeregowy Dziurawdupie przychodził do domu sprawdził czy na pewno siedzi w domu bo ma kwarantannę.

Lekarki z oddziału jakieś ściery bez skończonej
@sasik520: trzymaj się cumplu i szacunek za opisanie tego wszystkiego. Ja spędziłem większą część ostatniego roku z dziadkiem w szpitalach i furia jaka wzbiera w człowieku na zachowanie lekarzy i pielęgniarek jest ciężka do opisania. Doświadczyłem takiego olewania i braku szacunku zarówno dla pacjenta jak i jego rodziny, że 90% osób z którymi miałem w tym czasie kontakt wyrzuciłbym na zbity pysk, uprzednio im ten pysk obiwszy. Pielęgniarki oczywiście nigdy nic
@sasik520 Miałem z żoną podobną przeprawę, choć byli nieco bardziej kontaktowi. Tzn. ja dowiadywałem się wszystkiego a ona nie wiedziała nic bo jak lekarz zajrzał raz dziennie tylko do niej (nie liczę wizyt) to było święto.

Rozmawiałem z chirurgiem który mnie leczy od dłuższego czasu bo ociągali się z przeniesieniem jej na oddział gdzie faktycznie mogli jej pomóc (poszukaj moich wpisów). Wówczas chirurg zalecił taki algorytm: skarga do dyrektora szpitala a jeśli
Trochę szybszą opcją jest umówienie się z ordynatorem oddziału na prywatną wizytę i omówienie o co tu #!$%@? chodzi.

Idąc na tę wizytę przygotuj się na łapówkę w razie czego


@ludzik: rzekomo ordynator oddziału covidowego przy Grabiszyńskiej ma covida ( ͡° ͜ʖ ͡°)
via Wykop Mobilny (Android)
  • 3
@sasik520: standardowe zderzenie z polską służbą zdrowia.

Osoby powyżej 65. roku życia są w tym chorym kraju traktowane jak śmieci w takich placówkach. Śmierć nie robi na nikim wrażenia, a mam powody by sądzić, że obecnie sytuacja jest gorsza przez brak kontroli przez odwiedzające rodziny.
@Nadaje_z_piwnicy u mnie też było wesoło:
Babcia trafiła do szpitala z pozytywnym wynikiem na covid. Jakieś 2 tygodnie później zmarła i tu zaczyna się imba. 3 dni po pogrzebie dzwoni sanepid zapytać jak czuję się babcia(XD) - bo szpital wysłał im dziś informacje ze test pozytywny. Po czym po 2 dniach policja przyjechała spytać gdzie przebywa babcia--dostali odpowiedź, że 2m pod ziemią.
Konktakt z szpitalem bardzo utrudniony, mieli informować jak stan się