Wpis z mikrobloga

Dawno temu zapisałem tę historie ze strony, która już nie istnieje. Sylwester roku 2000.
Jest to relacja napisana 2 stycznia 2001. Może ta osoba tutaj z nami jest? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
#truestory #internet #archiwuminternetu

Postanowiliśm w tym 2000 roku dużą grupą gdzieś pojechać na sylwestra. Byłby to pierwszy wyjazd zimowy tej pięknej naszej grupy. (Zeszłoroczny sylwester został spędzony na placu Piłsudskiego...) W tym roku ofycyalny bal sylwestrowy dla warszawskiej chołoty odbywał sie pod pałacem im. Kultury i Nauki Józefa Stalina. Nowy Świecicki miał oficjalnie odsłonić zegar im. Piskorskiego. Impreza wydała się nieciekawa... Postanowiliśmy pojechać w góry. Przygotowania zaczęły się koło listopada. Oczywiśćie wszelkie miejsca w schroniskach były już pozajmowane... Został wykombinowany nocleg w schronisku studenckim w okolicach Łupkowa - niby straszna dziura, ale nie szkodziło spróbować. Miejsce było ustalone. Czas było zebrać ekipe... Po przepytaniu uczestników wsześcniejszych imprez grupowych chęć uczestnictwa w wyprawie (nie)zadeklarowało ok 12 osób. Skład byłby potężny, ale z dnia na dzień topniał. W końcu okazało się, że jedzie 5 osób... 3 z Wa-wy. Dwójka miała dołaczyć w Sandomierzu.
Zbiórka zwyczajowo odbyła się na wschodnim. Planowe zebranie było o 20:10, grupa zebrała sie o 20:15, na nieszczęście pociąg podstawili już o 20:00 i wolne miejsca były tylko na korytarzu. Trza było skorzystać. Ale za to jechaliśmy w pierwszej klasie !!! W przedzale obok jechali harcerze. Było miło. Przylazł tylko głupek w mundurze zwany przez harcerzy "śmiesznym panem". Podróż się dłużyła, a placaki ciążyły. Zaczęliśmy opróżniać ich zawartość. Szczególnie intensywnie opróżnialiśmy zawartość pojemników aluminiowych, szklanych i papierowo-plastikowych. W miedzyczasie odbyła się utarczka słowna z pracownikiem kolei, chóralne wykoanie "pożegnania liverpoolu" (na głosy, gitare i sufit wagonu) oraz to czego szczególnie nie moge sobie darować, a mianowicie naklejenie kaledarzyka LOTTO na szybie przedziału...

Gdy tylko się obudziłem, usłyszalem głos szefowej harcerzy "Główka boli ?". Siedziałem w przedziale.

Po podliczeniu wyszło mi, że smietnik został uzupełniony o 11 puszek, flaszke i karton po soku pomidorowym. Jazda była ostra... Oczywiście z parą, która miała dosiąść się w Sandomierzu kontakt był tylko telefoniczny, ni mogli siębiedaki przecisnąć przez tłum w pociągu. Nad rankiem dojechaliśmy do Zagórza. Tam ich spotkaliśmy bardzo szybko. Do odjazdu pociągu do naszego celu (Łupkowa) było kilka godzin, poszliśmy więc obejrzeć pobliskie ruiny klasztoru. Później do Trzynastki na tradycyjne szaszłyki. Mają tam też fajne hamburgery. W Zagórzu okazało się, że mój durny plecak rozwalił mi poszycie kurtałki. Szęściem można ją było założyć na "lewą" stronę - poloropobobną, szarą. Przez jednego z uczestników zostałem ochrzczony "młodą foką"... (słyszysz mnie stary ? - NIE ZAPOMNE CI TEGO :))) Rozwałona kurta wenerwiła mnie porządnie...Pociąg wreszcie podjechał.

Na stacji Łupków byliśmy póóóźno - było już ciemno. Ludzi na stacji raczej mało. Tylko jeden z żołnierzy zainteresował się nami. Za stacji tej mieścił się też posterunek słowackiej staży granicznej. Ze stacji zabrał nas brodaty koleś i doporwadził łaskawie do schroniska. Leźliśmy błotnista drogą, wśród "bagien". Przewodnik orientował sie świetnie bez latarki, choć pora była całkiem ceimna. Nie obyło sie bez strat wśród odzieży uczestników po bliskim kontakcie z błotem. Śniegu było jak na lektarstwo. Na miejscu okazało się że chałupka jest całkiem mała, ludu za to sporo. Zrobiliśmy posiłek (Opycha meksykańska jest paskudna) i poszliśmy spać. Dwóch zostało na dole i (ponoć) w stylu muppetowych "dziadków" komentowali pozostałych mieszkańców schroniska... W końcu i oni udali się na spoczyn. Klimatyzacja działała w sypialni raczej dziwnie. Było okno (przez które widać było Światła Wielkiego Miasta), którego otwarcie dawało ochłode. Niestety w połączeniu z otwarciem drzwi wejśćiowych srchoniska robiło przeciąg i falę zimna... Postanowiliśmy zwiewać. Następnego dnia pobudka o 6, śniadanko i wyście na pociąg o 7:15. Para z Sandomierza została. Poszliśmy tylka we trzech. Świat wyglądał calkiem ładniej niż poprzedniego dnia - w nocy spadl śnieg i gdy szliśmy skrzypiał pod butami. Było fajnie. Mam nadzieje na relację pozostałej dwójki. Szef mówił o "baranie z ogniska, piwie, szampanie, jedzeniu ,piwie... " i to wszystko za 60 zł. (btw. na ten jeden nocleg wydaliśmy po 10 zł i był to jedyny wydatek na nacleg w czasie tego wyjazdu)

Doszliśmy do Łupkowa. Pociąg już na nas czekał. Przechodził właśnie inspekcję celników. Pociąg był fajny bo był słowacki (ŽSR - ile mnie kosztowało wstawienie tego "Ž"...). Miał 3 wagony, jechało nim jakieś 10 osób. Po chwili (godznie) byliśmy w Zagórzu.

Dokąd dalej ? - to było pytanie. M.in. propozycjami był nocleg u harcerzy lub Kraków. Padło na Kraków. Kupiliśmy bilety. Czasu do odjazdu było dużo, na dworzu zimno, choć śnieg powoli topniał. Poszliśmy na zakupy. Później wsiedliśmy do pociągu (właściwie były to tylko 3 wagony) stojącego na bocznicy. Zjedliśmy tam co było do zjedzenia. Podstawili w końcu pociąg do Krakowa. Umieściliśmy się wewnątrz. Podróż była spokojna - czytaliśmy gazetki. Na miejscu byliśmy około 18. Do rozpoczęcia imprezy były 3 godziny, do północy 6... Bagaże zostawiliśmy w poczekalni. Poszliśmy w miasto.

Złaziliśmy się niesamowicie w poszukiwaniu jakiejś taniej knajpy. W miedzyczesie odpaliliśmy fajerwerski na Wisłą (nie bez problemów - kto mógł przyposzczać że trzeba mieć źródło ognia...). W końcu wybór padł na mc'donalds (wsyd...ale nic innego nie było w rozsądnych cenach). Kupiłem se kawe i fryty. Dało się zjeść i wypić. W lokalu zasiedzieliśmy się do zamknięcia - to jest do 22. Impreza na rynku już trwała. Jak doszliśmy na mejsce akcji kończył się koncert zespołu o nazwie, której nie pamiętam. Zabawe prowadził Pospieszalski. Później zaśpiewała Reni Jusis, po niej Perfect. Ludzi było sporo. W końcu zostało odliczone, szmpan otwarty a sztuczne ognie odpalone (chałowe...) Ogólnie było całkiem miło. Około 1 ruszyliśmy w kierunku dworca.

Wykombinowane zostało, że jedziemy do Warszawy porannym Intercity. Przy kasie okazało się ze bilery kosztowały ponad 4x10zl - to zrezygnowaliśmy, zdecydowaliśmy pojechać nocnym pośpiechem. Wzięliśmy bagaże i udaliśmy sie na peron. Okazało się że jadą dwa pośpiechy - z Zakopa i z Krynicy w odstępie czasowym około 15 minut. Ten pierwszy przyjechał spóźniony. Caly peron się do niego napchał. Dla nas nie było już miejsca, wysiedliśmy i poczekaliśmy na Krynicki. Był puściutki. Wzięliśmy cały jeden przedział dla siebie. Droge do Wa-wy spedziliśmy śpiąc. na miejscu byliśmy około godz. 7. Krótkei pożegnanie i po chwili byłem w domciu. Rodzicieli nie było. Byli za to śpiacy goście po imprezie urządzonej przez siostre. POstanowiłem się umyć (pierwszy raz od 3 dni). Ależ była to ulga. Nie posiedziałem w łazience długo, bo towarzystwo zaczęło się budzić, a i rodzice wrócili. Wyszedłem z łazienki i poszedłem spać...

Teraz - gdy pisze te słowa jest godz. 13 dnia 2.1.2k1, pije sobie Martini Bianco (zostało z impresy siostry :))) i jest bardzo miło. Właśnie mi się szklaneczka kończy - kończe zatem relacje z sylwestra 2k...

Stefan