Wpis z mikrobloga

Hej Mirki & MIrabelki,

Dziś będzie o tym kim jest DDA, czyli o mnie, zgodnie z zapowiedzią w pierwszej części tej serii.
Przyznam, że ten wpis jest o wiele trudniejszy, niż pierwszy. Dlaczego? Bo uważam, że przyjęliście pierwszy post bardzo ciepło i nie chcę zawieść waszych oczekiwań, a może dlatego, że będzie o mnie. Ot typowe rozterki – zanim cokolwiek się stanie, już analizuję co będzie i czuję się skrępowana postawieniem siebie w centrum, a jeszcze bardziej niespełnieniem oczekiwań. A przecież nawet jeszcze nie zaczęłam pisać, czyż nie jest to przewrotne myślenie?
Ale teraz do sedna. Urodziłam się jako najstarsze dziecko. Pamiętam z pierwszych lat dzieciństwa szczęśliwe chwile, gdy ojciec uczył mnie jazdy na rowerze, nosił na barana czy zbierał ze mną kwiatki. Mniej więcej od mojego piątego roku życia było coraz gorzej. Jako dziecko nie kojarzyłam tych faktów, ale cezurą od, której zaczęło się dziać coraz gorzej były narodziny mojego brata i depresja mojej matki, spowodowana śmiercią mojej babci (z mamy strony). O tym będzie więcej w następnych postach.

Moi rodzice byli “prywaciarzami”, i wydaje mi się, że na tamte warunki zarabiali w miarę dobrze lub nawet ponadprzeciętnie. Nie odczuwałam innych braków, niż te które wszyscy wtedy odczuwali. Pomimo to, z domu wyniosłam wpojone przez matkę przeświadczenie, że jest u nas bieda. Piszę o tym, bo jest to jedna z rzeczy nękająca mnie do dziś, a mianowicie ciągły brak poczucia bezpieczeństwa finansowego. Nawet posiadając własne mieszkanie, mając na koncie zabezpieczenie na lata i brak jakichkolwiek kredytów, ja nadal nie czuję finansowego bezpieczeństwa i wiem, że nawet gdybym miała miliony na koncie, dalej tak będzie.
Podczas gdy alkoholizm ojca postępował, nikt nie powiedziałby o nas “patologia”. Mieszkaliśmy w bloku (jak wszyscy moi znajomi), chodziliśmy czyści i najedzeni, a nawet mieliśmy poloneza, video Panasonic i telewizor Sony ( na ówczesne czasy to były symbole wielkiego statusu). Moja matka robiła na zewnątrz dobrą minę do złej gry i kontynuowała małżeństwo “bo dzieci muszą mieć ojca”.

Tymczasem za zamkniętymi drzwiami byliśmy rodziną alkoholika, który pił wszystko a z czasem coraz grubsze alko. Zaproszenie do domu koleżanek nie było możliwe, bo każdego po otwarciu drzwi witał smród trawionego alkoholu. Wieczorami, gdy zbliżał się powrót ojca z pracy, każdy chował się (dosłownie) w jakimś kącie, nie wiedząc co wieczór przyniesie – pójdzie od razu spać czy będzie awantura? Jeśli zasypialiśmy gdy nie było go jeszcze w domu, nie było to zbytnią pociechą, bo oznaczało, że w środku nocy będziemy zrywani z łóżek trzaskaniem (w najlepszym przypadku) a sytą awanturą z rękoczynami (w najgorszym przypadku). Pamiętam pojedyncze nocne ucieczki do rodziny ojca, nie tyle jednak by faktycznie szukać schronienia, a raczej by pokazać rodzinie jakim to mój ojciec jest “oprawcą”. Najgorszym chyba momentem z dzieciństwa jest wspomnienie z sądu, w którym miałam zeznawać przeciwko ojcu. Zmuszenie dziecka do opowiedzenia się po jednej stronie konfliktu i wykorzystanie do walki małżeńskiej to jedno z najgorszych doświadczeń, jakie można dziecku zafundować. Tym bardziej, że nie chodziło w tej sprawie o rozwód a alimenty.
Szybko zauważyłam, że jedyne co mnie chroni przed byciem wciąganą w awantury i bezproduktywne utyskiwanie mojej matki na ojca, to nauka. Zresztą tego ode mnie oczekiwano – że będę niesprawiającym problemów, dobrze uczącym się dzieckiem. Jeśli spełniałam te normy, okazywano mi od czasu do czasu jakąś namiastkę zainteresowania.

Finansowo wiodło nam się z czasem coraz gorzej. Ojciec w końcu stał się bezrobotny i teraz już oficjalnie i bez skrupułów nie musiał dokładać nic do budżetu domowego. Gdy dostałam się na studia, wstawałam codziennie o 4:00 rano by dojechać 60 km na uczelnię. Nie tylko dlatego, że nie miałam kasy na stancję, ale też dlatego, że nie potrafiłabym mieszkać z innymi ludźmi. Jakaś magiczna siła uzależnienia emocjonalnego od mojej matki i poczucie totalnej bezradności w tworzeniu jakichkolwiek relacji z ludźmi w moim wieku skazywały mnie na ciągłe powroty do domu. Długo czułam, że nie mam prawa do bycia szczęśliwą, bo to sprawiłoby przykrość mojej matce.

Jednocześnie powoli stawałam się coraz bardziej świadoma, że jeśli zostanę w domu to zwariuję. Na studiach udało mi się dzięki stypendium wyjechać na semestr za granicę i wiedziałam, że jeśli tylko będę miała kolejną okazję to wyjadę na stałe. Tak też się stało, gdy tylko skończyłam studia otrzymałam stypendium, dzięki któremu mogłam wyjechać do Niemiec. Zadbałam o to, by z niego już nigdy do domu rodzinnego nie wrócić.

Do mniej więcej trzydziestego roku życia szłam przez nie jak burza nie oglądając się za siebie. Jedynym moim celem było uciec jak najdalej od domu. Dosłownie i w przenośni. Nie wyprowadziłam się wprawdzie na drugi koniec świata, ale wystarczająco daleko by odciąć się od rodziny. Potrzeba spełniania oczekiwań wszystkich w koło okazała się świetną predyspozycją do szybkiego pięcie się po szczeblach kariery, a związki, w które wchodziłam, były wprawdzie toksyczne, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy, będąc przekonana, że nie powtarzam błędów matki, bo przecież moi partnerzy nie są alkoholikami. Byli za to narcyzami, jeden po drugim, a ich uwielbienie siebie i instrumentalizacja mnie nie różniły się wiele od zależności między moją matką, a ojcem.

Na pysk padłam, jak dla mnie, znienacka. Dzisiaj wiem, że była to naturalna konsekwencja mojej ucieczki na ślepo, byle tylko odseparować, odciąć się od rodziny. Co nastąpiło potem? 3-letnia terapia i dopuszczanie do siebie żalu, że moje dzieciństwo było jakie było. Zrozumienie, że tym, co mnie faktycznie dręczy nie jest tylko alkoholizm ojca, ale przede wszystkim współuzależnienie mojej matki raczej tego konsekwencje. Potrzeba mojej matki do kontroli wszystkiego i każdego wkoło doprowadziła do tego, że nikt z nas nie miał najmniejszej szansy być sobą. Dzięki terapii zrozumiałam, że nie potrafię stawiać żadnych granic, a za odrobinę zainteresowania ze strony faceta, jestem w stanie iść na bardzo dalekie ustępstwa w związku. Terapia dała mi też pewien dystans do siebie. W trakcie terapii strasznie się buntowałam, że jak to ja nie potrafię przeżywać. Dlaczego ktoś mi mówi, że ja analizuję i analizuje, a nie przeżywam emocji? Teraz potrafię lepiej przeżywać emocje, ale i tak nie jestem mistrzynią w przeżywaniu. Jak się czasem złapie na racjonalizowaniu emocji to potrafię się z siebie śmiać, że znowu opisuję emocje jak z podręcznika. Czego mi terapia nie dała? Nie dała mi spokoju ducha. Miałam wrażenie, że terapeutka podprogowo przekazuje mi, że wejście na wyższy poziom rozwoju wiedzie przez konfrontacje i wybaczenie, a ja w #!$%@? nie zamierzam się konfrontować z moimi rodzicami ani im wybaczać. Wiem, że się nie zmienia, a ja nie mam ochoty na przeżywanie w kółko tych samych traum. Spokój przyniosło mi dopiero zrozumienie tego i kompletne odcięcie się od nich.

Kim jestem dziś? Jestem DDA z trzema tytułami magistra, która pracowała w największych korporacjach na świecie. Nie pisze o tym, by się chwalić – to raczej ilustracja tego, o czym wspomniałam wcześniej. Jedyne co mnie ratowało przed chaosem to nauka i posłuszeństwo, nic więc dziwnego, że trzymałam się tej ścieżki. Jeśli rozmawiam o DDA, spotykam się z opinia, że DDA to idealny materiał na korpo-menadżera. Coś w tym jest i dlatego do tego tematu też powrócę. Mój niebieski pasek też jest DDA i świetnie siebie nawzajem rozumiemy. Nasi przyjaciele patrząc na nas z boku, widzą w nas dobre partnerstwo i tacy faktycznie jesteśmy. Nie mamy dzieci. Świat korpo opuściłam zrezygnowana, widząc jak wokół mnie ludzie o mniej inteligentni i kreatywni pięli się po szczeblach kariery. Nie, nie dlatego, że byli lizusami czy korpo-psycholami. Nie byli DDA i posiadali coś, czego ja nie mam, a mianowicie gruba skore. Do wszystkich tych wątków będę wracać w kolejnych wpisach i po kolei je rozwijać.

Pomimo że dostałam na start życia nie najlepszy pakiet, i oczywiście pojawia się od czasu do czasu (coraz rzadziej) smutek, że nie miałam lepszych opcji, uświadomiłam sobie, że bycie DDA wyposażyło mnie w talenty, z których chętnie czerpię. Na pewno należy do nich samodzielność, odpowiedzialność (wręcz ekstremalna, ale cóż każda zaleta jest też wadą), dar obserwacji i gotowość do szybkiej adaptacji. To tylko kilka z nich, które mogłabym wymienić. Dar obserwacji uważam w ogóle za taką tajemną super-moc. Jako DDA od dziecka musiałam skanować otoczenie w poszukiwaniu potencjalnych źródeł niebezpieczeństwa (rozsierdzony ojciec, zmienne nastroje matki). Dziś wiem, że zauważam mikroekspresje, nic nieznaczące dla innych gesty, które pomagają mi świetnie czytać otoczenie i ludzi. Czytałam, że to jedna z cech wysoko wrażliwych ludzi. Czasami ten dar postrzegania rzeczy, których inni nie widzą jest męczący, ale uświadomiony jest autentycznie super - mocą.

Opowiedziałam wam o sobie niemało i nadal mam wrażenie, że w sumie jest to jakiś ułamek mojej historii. Jak moja historia może wam służyć?

Jeśli jesteś DDA, oto zadanie dla Ciebie:

1. Przypomnij sobie lub zastanów się, jakie “talenty” wy otrzymałaś/łeś w prezencie od swoich rodziców? Jakie są twoje supermoce i za co możesz być im wdzięczna/y?
2. Czy wybaczyła/eś rodzicom? Jeśli nie, czy męczy cię konieczność wybaczenia nawet jeśli nie masz na to ochoty? Czy brałeś/łaś pod uwagę że wcale nie musisz wybaczać?
3. Czy przytuliłaś/les swoje wewnętrzne dziecko? Jeśli jesteś na to gotowy/a i masz ochotę napisz do niego krótki list lub obejmij się ramionami i mocno przytul tego słodkiego dzieciaka w tobie. Może nawet mu coś powiesz.
4. Jeśli masz uwagi, pytania, chcesz podzielić się uwagami w sposób anonimowy, oto link do formularza. Z chęcią uwzględnię wasze głosy w moich kolejnych wpisach lub stworzę osobny wpis z odpowiedzią na wasze pytania.
5. Jaki aspekt twojego dorosłego życia, sprawia ci największe trudności?

Zapraszam do obserwowania: #podgorke

#dda #podgorke #psychologia #gruparatowaniapoziomu #alkoholizm #ankieta

Największe wyzwanie stanowi dla mnie:

  • Związek 25.0% (22)
  • Relacje z rodzicami 6.8% (6)
  • Relacje z rodzeństwem 0% (0)
  • Praca/ kariera 15.9% (14)
  • Relacje z kolegami/ koleżankami z pracy 4.5% (4)
  • Relacje lub ich brak z przyjaciółmi 11.4% (10)
  • Samoakceptacja 33.0% (29)
  • Rodzicielstwo 3.4% (3)

Oddanych głosów: 88

  • 10
Dzięki za kontynuację. Ciekawie się czyta, mając wrażenie że czyta się też troszkę o sobie samym.
Dzięki za końcówkę o tych "talentach" czy supermocach jak bym ja powiedział. Po tych traumach DDA każdy z nas jest na swój sposób X-menem
@panimanager, dzięki za wołanie. Do następnego też poproszę. Powiem ci, że to zajebiste, że im nie wybaczasz, bo, #!$%@?, co to ma dać? Pewnie nawet nie wiedzieliby, że jest co wybaczać. Fajnie, że dobrze ci się wiedzie. I że uświadomiłaś sobie ogrom syfu. Uważam, że posiadanie świadomości tego, że starzy dali dupy i przez to ma się jakieś deficyty jest ważniejsza niż wybaczenie. #!$%@?ć ich prądem. Wszystkich toksycznych rodziców. Jakże fajnie
@gdziemieztym: Znasz film „Kafarnaum“? Polecam. Historia mocna, nie ma nic do rzeczy z DDA. Główny bohater, dzieciak, stawia rodziców przed sądem, chcąc im zakazać posiadania dalszych dzieci ponieważ nie wywiązują się z obowiązku opieki nad dziećmi ( i nie mówimy tu o jakichś fanaberiach ale o braku podstawowego bezpieczeństwa).
@panimanager: jak masz jakieś traumy czy lęki nie do przepracowania mimo długiej terapii, to Ci gorąco polecam poszukanie terapeuty stosującego EMDR. Moja terapeutka nazywa metodę, którą zastosowała BLAST, i przyznać muszę, ze „panie, co za czary?”. nie wiem, czy placebo, czy faktycznie ma jakieś podłoże naukowe, ale byłam w szoku.
@E_li_mi_nator: Przeczytałam teraz krótko o EMDR i bardzo mnie zaciekawił temat. A jak jeszcze piszesz, że te czary działają w twoim przypadku, to rozejrzę się kto działa w tym temacie w mojej okolicy ( ͡° ͜ʖ ͡°) Dzięki za polecenie.
@panimanager: Bardzo fajny wpis, ale trochę mnie zdołował. Bo jesteś kolejną osobą której powoli udaje się wychodzić na prostą i jak zwykle porównuje to do siebie i swojego życia, które jest beznadziejne, choć innym wydaje się całkiem spoko, i znów wypadam blado. A wszystko to, wydaje mi się, przez strach przed samodzielnością i ogólnie przed życiem. Zresztą boję się chyba wszystkiego, boję się wyprowadzić z domu, boję się rozmawiać z obcymi
@Golibroda: Nie wiem kto z nas dwojga wygrałby konkurs w porównywaniu się z innymi. Ja też jestem w tym cholernie dobra ( ͡° ͜ʖ ͡°) Oczywiście męczy mnie to. Gdy łapię się na tym, zadaję sobie pytanie “co mi to daje?” a potem przypominam sobie historie znajomych, o których myślałam, że wiodą idealne życie, a potem okazywało się, że tak nie jest. Ktoś powiedział, że odwaga to