Wpis z mikrobloga

Monrovia, Liberia, listopad 2019.

Budzę się zlany potem, leżąc na pryczy w małej klitce u Metodystów w dzielnicy dyplomatycznej. Przytwierdzony do ściany wiatrak buczy jednostajnie obracając głowicą – w stolicy klimatyzacja to blichtr, na tę pozwolić sobie mogą jedynie najbogatsi z własnymi transformatorami – zachodnie ambasady, Peace Corps, UNESCO, sresko, twarze wschodnioeuropejskiej biedoty smagane są kurzem z plastikowych płatów.

- Palić mi się chce jak psu ruchać – raportuję ochroniarzowi z długą bronią przy bramie.

- Ka’mon – żołnierz wybucha śmiechem i przeciera twarz wełnianym beretem popychając żeliwną bramę ramieniem – falow’me.

Jest środek nocy, zupełnie ciemno – drogowe latarnie stoją na baczność, lecz w większości dzielnic Monrovii uliczna elektryfikacja jest zupełnie sprywatyzowana. Chcesz mieć światło przed domem – płać. Jak nietoperz z Wuhan podążam po omacku za kłapaniem buciorów żołdaka. Raz w lewo, zaraz w prawo, potem znowu na lewo za zakrętem. Po kilkuset metrach słyszę buczący generator, żarówka świeci się nad łukowatym wyłomie w murze.

- E, mama! – ochroniarz krzyczy do wnętrza – ten white man chce się napić.

Zaspana murzynka wytacza się zza zaplecza ocierając szmatą zaspaną twarz. Sięgając pod ladę wyjmuje z kraty butelkę Cluba, zdejmuje kapsel wiszącym na brudnym sznurku otwieraczem, po czym znika w sieni kołysząc biodrami.

- Jak będziesz wracał – obejmując mnie ramieniem mężczyzna w panterce wskazuje siedzącą nieopodal nad ogniskiem śmieci grupkę wyrostków – powiedz im, że jesteś ze szwedzkiej ambasady i znasz Dżejdiego – kolesie w oddali zdają się machać dłońmi.

- Dżejdi! – wołam, gdy ten odchodzi w ciemność przedmurza– A ten, tego. Szluga by mi chłopaki nie załatwili? – pytam się jak młokos przygryzając wargę.

- Ha ha, ya boss! – Dżejdi prycha tubalnym śmiechem, po czym gwiżdżąc na złożonych w obwarzanek palcach wskazuje grubym paluchem na mnie i znika w odmętach ciemności.

- Yo papi, kup mi paczkę mocnych – wręczam chłopakowi 5 dolarów, a ten oddala się do centrum Monrovii.

Zgarniam z blatu bluetkę Cluba i przechodząc przez odgradzającą plażę od miasta wyrwę w murze siadam na brudnym ogrodowym fotelu.

- Papierosy – słyszę chłopięcy głos niedługo potem, siedząc na skrawku wydzielonej drutem kolczystym plaży.

Chwytam wymiętą paczkę w dłoń.

Cienkie. Długie…. Truskawkowe.

Śmiejąc się wyciągam jednego, odpalam i spoglądam w mieniące się ponad zasiekami okna zaledwie kilku ambasad.

- Zajebiste – mówię zakłopotanemu chłopaczkowi – w Sierra Leone też takie mają?

- Nie, to lokalny wyrób.

- Przywieź mi jeszcze wagon – wyjmuję z kieszonki na piersi 50 dolarów i wręczam doręczycielowi.

Zaciągam się przymykając powieki. Zielonkawe światełka nielicznych kontenerowców na horyzoncie rozpierzchają się po rzęsach, słodkawy owocowy dym przenika pęcherzyki płuc.

Ciekawe co mnie czeka w Sierra Leone.

#wanderlust – tag z mojej ostatniej tułaczki po Afryce Zachodniej (oś Wybrzeże Kości Słoniowej – Liberia – Sierra Leone), oraz innych opowiadanek i podróży.

PS zdjęcie papierosów w komentarzu :)

Blog | Insta

#ciekawostki #pozdroze #podrozujzwykopem #tworczoscwlasna #afryka #swiat #liberia #gruparatowaniapoziomu #piwo
Dwadziesciajeden - Monrovia, Liberia, listopad 2019.

Budzę się zlany potem, leżąc ...

źródło: comment_1588522396UFDpfEmrogeoHknzZ4PXcz.jpg

Pobierz
  • 17