Wpis z mikrobloga

Wołam wszystkich plusujących mój wczorajszy wpis.

Ale daliście czadu z plusami, ale chyba tak popieprzona akcja zasługiwała na taką uwagę.

Ktoś w komentarzach zapytał "Kim Ty w ogóle jesteś, payatzu". No może nie dosłownie tak napisał, ale tak mi się skojarzyło.
Co w ogóle robię w Kambodży, czy mam równo pod sufitem i sporo odpowiedzi na inne pytania znajdziecie na moim Facebooku - Kręcę się po świecie.
www.facebook.pl/krecesie
https://www.youtube.com/channel/UCBMNy8r_haVAkSoYbijZvXw

Uczę się pisać, uczę się kręcić i montować filmy, podróżuję. Jakby było jakieś zainteresowanie, może ktoś chciałby robić coś podobnego to możemy strzelić jakieś AMA.

Będzie mi niezmiernie miło jak chociaż część z Was się zainteresuje moim szwędaniem, zostawi suba, lajka. Nawet jak mnie nie lubisz to zalajkuj i z zawiścią licz, że moja wyprawa przerwie się w połowie:>

A co do wczoraj - na Facebooku jeszcze tego nie ma, więc tutaj napiszę prapremierę, która potem trafi na Facebooka.

Dotarłem do Kampon Svay około 12. Hoteli niewiele, trochę przekraczają zakładany budżet. Udaję się do Lokalnego ośrodka pomocy dzieciakom. W końcu mają słowo LOVE w nazwie, więc na pewno mi pomogą. Spotykam się z dyrektorem, 35 letnim Borą, świetnie mówiącym po angielsku. Od razu zainteresował się moją wyprawą, skuterkiem i wyraził podziw, że dotarłem nim z Hanoi tak daleko. Wsiadł na swój motocykl i polecił jechać za sobą. Szutrową drogą, 500 metrów dalej zatrzymaliśmy się pod typowym kambodżańskim domem na wsi. Dom na palach, na górze pokoje, na dole otwarta przestrzeń. Gospodarz, lat 50, trochę zna angielski i od razu zaprosił mnie do środka, powiedział, mi że w żadnym namiocie ani hamaku nie będę spał. Tu jest twoje łóżko, moskitiera, a to jest twój obiad. Jego żona już wszystko szykowała. Smażona suszona ryba, ryż i sałatka z mango, która smakowała niemal tak samo jak kapusta kiszona. A na deser puszka Fanty. Przepyszne. To teraz prysznic, bo cały w kurzu jesteś. zaprowadził mnie do murowanego budyneczku za domem i dał czysty ręcznik. Wszedłem do środka, czysto, ale trochę nie po naszemu. Po ścianie biegają gekony, na lekkim podeście kucana toaleta, a prysznic, no cóż. Wymurowany zbiornik o pojemności tak na oko 300l w rogu budyneczku, cały zalany świeżą wodą i do tego czerpak do polewania - klimatycznie.

Gospodarz pokazał mi na mapie, oddalone od domu około 30km 1300-letnie ruiny świątyń. Od razu spakowałem kamerę, wodę i wsiadłem na Yamahę, ale HOLA! Właściciel domu od razu mnie zastopował, sprawdził ciśnienie w moich kołach i stwierdził znaczny luz w tylnym łożysku. "Broken" - rzekł. Rzeczywiście już wcześniej zwróciłem uwagę na to, że koło lekko lata na boki, ale teraz awaria znacznie się pogłębiła. "Follow me" - rzucił, włożył słomiany kapelusz i dosiadł swoją Hondę. Zabrał mnie do swojego przyjaciela, który usterkę zlikwidował w 20 minut. Zapytałem o koszt. Gospodarz zbliżył się do mnie, poprawił okulary i wskał na mnie swoim palcem

- Ty tutaj za nic nie płacisz i zostajesz tyle czasu ile chcesz.

Zamurowało mnie. To chyba ta słynna kambodżańska gościnność. Powiedziałem Aokun, bo tylko tyle po znam po khmersku, po prostu dziękuję.

- Tylko wróć przed 17 bo ja mam wesele!

Myślę, że okej, mam 4 godziny luzu. Zrobi się. Po dojechaniu napotykam piękną scenerię, resztki bogato zdobionych świątyń zatopionych w tropikalnym lesie, tak rzadkim ekosystemie na południu kraju. W wyniku wycinki w latach 70-80 lasy w tym rejonie praktycznie zanikły. Stąd ta pustynia dookoła.

Kręcę materiał wideo, kilka fotek i za dolara kupuję od dziewczynki na parkinu woreczek przepysznych nasion drzewa o nazwie Dżamba. Kształt bardzo zbliżony do migdała, a w środku coś o smaku trochę orzecha brazylijskiego z lekkim posmakiem masła. Bardzo, bardzo dobre. Nigdy się z tym nigdzie nie spotkałem. 16, czas wracać. Do domu docieram chwilę przed 17, gospodarz już ubrany w koszulę, spodnie w kancik i skórzane sandały.

- You, and I, go wedding, now!

What the fuck. On z tym weselem to miał na myśli, że idę z nim. Na początku myślę, że tak sobie, miałem montować film, tylko, że taka sytuacja zdarza się może raz w życiu. Zmieniam podkoszulek, poprawiam włosy i wsiadam jako pasażer na skuterek Hondy. Wesele odbywa się 500 metrów dalej. Od razu czuję na sobie wzrok gości, wiem, że będę tu tematem numer jeden. Rodzina wita mnie i mojego gospodarza. Siadamy przy okrągłym stole na wolnym powietrzu, na środku wielka obrotowa taca, która w mig zapełniła się pysznościami. Smażona ryba jeszcze skwierczy w metalowym naczyniu. Obok coś w rodzaju gulaszu z wołowiny, biały ryż, noodle z warzywami i masa sosów. Do picia Fanta, piwo i woda, obowiązkowo worek z lodem na stole. Zaczynam delikatnie z Fantą, kosztuję każdej z potraw i zajadam się białym ryżem, który uwielbiam. Gości około setka, z głośników lecą kambodżańskie hity, raczej wpadające w ucho. Żeby bardziej podkreślić fakt niezwykłości mojej osoby na tym weselu - gdyby nie liczyć wizyty w Phnom Penh, nie spotkałem na trasie ani jednego turysty przez niemal 450 km. Chłopaki podbijają do mnie z toastami, każdy chce się ze mną stuknąć pucharkiem, ale to, że piję Fantę nie bardzo im się podoba. Jeden z gości, brat mojego gospodarza, zabiera mój pucharek, wylewa na ziemię zawartość, wrzuca do środka wielką kostkę lodu i zalewa piwem o nazwie jakże nieoczywistej, Cambodia. Podaje mi go do dłoni i od razu uderza swoim naczyniem w moje, przykłada je do ust i palcem wskazującym drugiej ręki wskazuje na denko. Zrozumiałem w locie. Do dna. No i to był toast z bratem, a potem jak się chłopaki rozkręcili, to przychodził każdy, wujki, kuzyni, kumple, dziadkowie. Mój gospodarz wyciągnął z kieszeni na piersi kopertę wraz z plikiem pieniędzy, który wsadził do środka. Opisał ją swoim imieniem i kwotą. Szturchnął mnie w ramię. Dopisał na kopercie "Michal - 25$". Pomyślałem, że w sumie spoko, chwyciłem za kieszeń, żeby dobyć mój portfel.

- Halo, Ty za nic nie płacisz. Czegoś nie zrozumiałeś? Rzucił z poważną miną, a zaraz potem się roześmiał.

Dołożył 25 dolców do środka, wręczył mi kopertę i kazał zanieść do wielkiego kartonowego serca z wycięciem na górze.

A potem znów toasty, na ziemi bałagan, puszki, bo taki zwyczaj, że rzuca się śmieci pod stół. Między stołami biegają psy i zbierają jedzenie. Co chwila trafiam też na dzieciaka w wieku około 4 lata, młody przedsiębiorca, zbiera puszki po piwie i Fancie do kartonu. Stoły na bok i zaczęły się tańce, muzyka głośniejsza niż we Wrocławskim Cherry. Jeden z gości wypycha mnie na parkiet i uczy tańca dookoła stołu. I znów toasty, i znów jedzenie. O godzinie 21 goście są już nieźle porobieni, a ja świeży jak szczypiorek. O 22 mój gospodarz mówi, że musimy się zbierać, bo ma jutro pracę. Idziemy do motorku, dogania nas dwóch gości weselnych, braci mojego towarzysza i pytają czy mam jakieś plany na jutro, bo jeśli nie to porobimy coś razem i że zapraszają mnie na obiad. Nie mogłem odmówić, byli przesympatyczni. Wróciłem razem z nimi do gospodarstwa. Usiedliśmy pod domem na palach na drewnianym podeście, obok stał drugi podest już zaścielony i z założoną moskitierą. Żona gospodarza jest przesympatyczna, ale nic nie mówi po angielsku. Jeden z braci na chwilę gdzieś znikł, ale dopatrzyłem się go, jak bambusową tyczką strąca ogromnego kokosa z palmy, a następnie tasakiem ścina górę i dół, robi otwór, wkłada do niego rurkę. Największy kokos jakiego w życiu trzymałem w ręce. Przez godzinę jeszcze gadamy i się śmiejemy, pokazujemy sobie zdjęcia. Co to był za dzień. Chciałem posłuchać audiobooka, ale głowa spada mi na poduszkę. Kolejny dzień z rzędu zasypiam niemal od razu po zamknięciu oczu. Fantastyczna rodzina. Masa bezinteresownych gestów, które na zawsze zapadną mi w pamięci.
Pobierz terrarek - Wołam wszystkich plusujących mój wczorajszy wpis.

Ale daliście czadu z ...
źródło: comment_c4eXtFDJv1slgQVSBQbKCmPjCjb8MacN.jpg
  • 83
@terrarek: Fajna historia, ale zawsze mam mieszane uczucia jak czytam coś takiego:

Dotarłem do Kampon Svay około 12. Hoteli niewiele, trochę przekraczają zakładany budżet. Udaję się do Lokalnego ośrodka pomocy dzieciakom. W końcu mają słowo LOVE w nazwie, więc na pewno mi pomogą.


ogólnie takie podróżowanie na zasadzie...żebrania jest moim zdaniem słabe. Od razu kojarzą mi sie "begpackersi", którzy wymyslili sobie taki sposób na podróże i często mając kase stoją gdzieś
@max1983 wiem.co masz na mysli. Na cala wyprawe mam przeznaczone 20 koła, w wietnamie spalem w hotelach hostelach, w kambodzy chcialem sprobowac czegos innego i pierwszy raz postanowilem poszukac noclegow za free, serio. I polecam, cos pieknego, nawet ciul w ta kase. #!$%@?ć. Ale to czego doznałem przez ostatnie dwa dni, coś niesamowitego.
Pobierz terrarek - @max1983 wiem.co masz na mysli. Na cala wyprawe mam przeznaczone 20 koła, ...
źródło: comment_1580817281ZH6QeAWkqmANMV8pmbBrD3.jpg
@terrarek: >Hoteli niewiele, trochę przekraczają zakładany budżet. Udaję się do Lokalnego ośrodka pomocy dzieciakom. W końcu mają słowo LOVE w nazwie, więc na pewno mi pomogą.

Na tym przestałem czytać, nie wiem jakim trzeba być człowiekiem żeby dla własnej frajdy i podróżowanie za grosze jako człowiek z Europy żerować na ośrodku pomocy dla dzieci w kraju trzeciego świata ()