Wpis z mikrobloga

via Wykop Mobilny (Android)
  • 12
#przygodyjulki
#piracifabularnie

Wprowadzenie postaci
George Vuitton "Młody":

Zaburczało mu w brzuchu.

Mijał tydzień od kiedy St.Anne przybiło do portu. Schodząc z trapu George dziękował Bogu za stały ląd, teraz wiedział już że rejs na statku był luksusem w porównaniu z tułaniem się po Hawanie.
Marynarze na statku śmierdzieli, zachowywali się grubiańsko i porozumiewali sie między sobą słownictwem dla którego nie było by miejsca na francuskich salonach jego ojca, w zamian za pracę dostawał jednak jeść.

Ojciec. Na samo wspomnienie rodzica młodzieniec mimowolnie zacisnął zęby, jego obecne położenie w dużej mierze było jego winą- Luis Vuitton, francuski przedsiębiorca, wzbogacił się sprzedając kufry i walizki . George miał z nim złe relacje, próba mariażu z Bernadettą, córką niemieckiego przedsiębiorcy przelała czarę goryczy. Bernadetta była gruba, miała krzywe zęby i lekkiego zeza, nie miał wątpliwości że senior Vuitton wybrał ja specjalnie - połączenie spółek handlowych było tylko przykrywką. Luis był zawiedziony swoim synem, kiedyś próbował jeszcze przyuczyć go handlu ale od śmierci żony, matki Georga, widział w nim przyczynę każdego swojego niepowodzenia. Podczas jednego z bankietów, urządzanych regularnie, obwieścił zgromadzonym zawarcie nowego kontraktu o dużej wadze, mającego wprowadzić spółkę na zagraniczne rynki a którego zwieńczeniem ma być związek małżeński jego jedynego spadkobiercy. Jeszcze tej samej nocy George zdecydował że nie śpieszy mu się do ożenku.

Ucieczka poszła gładko, konno do Le Hawr. W mieście portowym zaciągnął się na St.Anne, statek towarowy płynący na Karaiby, przekupienie bosmana kosztowało go całą gotówkę która wyniósł z domu, sygnet i 3 pozłacane guziki z jego płaszcza.

Jego płaszcz nie miał już zresztą żadnych guzików, część wydał na jedzenie w pierwszym dniu pobytu, resztę przegrał w kości grając z marynarzami St.Anne.

Znowu zaburzało mu w brzuchu.

Ostatnim wartościową rzeczą był złoty zegarek który George ukradł ojcu uciekając nocą z Paryskiej rezydencji. Nawet głód nie popchnął go do zastawienia pamiątki, była to jedyna estetyczna rzecz w tym przeklętym mieście, jego łącznik z dawnym życiem i być może, co chłopiec na razie odrzucał, bilet do domu.

Zaburzało ponownie, głośniej niż poprzednio. Przechyliło to szalę.

-La vache! - podjął decyzje, przekleństwo podłapane podczas rejsu w jego ustach zabrzmiało słabo, bez mocy.

Kierowany wskazówkami przechodniów dotarł w końcu do portu, nie musiał szukać długo. "Rozczochrana Julka" okręt o którym było tak głośno w mieście zdecydowanie rzucał się w oczy. Z pokładu dobiegały odgłosy zabawy, a na długim molo kurtyzany nawoływały nowych klientów.

Wszedł po trapie. Na pokładzie oparty o burtę stał czarnoskóry marynarz.

-Czego tu szukasz? - głos kapra był cholernie głęboki.

George zacisnął rękę na złotym zegarku schowanym w kieszeni płaszcza. Słowa z trudem przechodziły mu przez gardło...

-Chci.. chciałbym się zaciągnąć.