Pierwszy raz startuje na maratonie tego typu. Piękny Wschód to jedna z pierwszych możliwości uzyskania kwalifikacji do maratonu Bałtyk-Bieszczady Tour 1008 km. Wybrałem tą imprezę bo mam najbliżej i jest dość tania. Jest to trzecia edycja imprezy. Start mojej grupy jest o 8:30, pojawiam się na starcie odpowiednio wcześniej, chowam tracker w framebag i ustawiam się na starcie. Zaraz po starcie grupa traci jednego. Po kolejnych kilometrach tracimy trzech kolejnych. Dość cisnięte było mimo jazdy pod wiatr. Kolega z numerem 256 i ja ścigaliśmy grupy które wystartowały wcześniej. Mieliśmy kilka osób. Dogoniliśmy jedna mocna grupę z którą jechałem do 100km. Trafiła się górka i mi odjechali. PK1 Krasnystaw był na 108km, dojechałem do punktu i Ci się już zbierali. Tutaj orientuję się, że dalsza droga będzie solo, nie pomyliłem się :) Na PK podbijam książeczkę. Przydział jedzenia: żurek, cebularz, banan, baton, izotonik, woda 0,5l. Poprawiam siodełko, jest 2 mm za wysoko. Do PK2 Hrubieszów 172km jest dalej w niesprzyjającym wietrze. Wieje raz w czoło raz z prawej. Trafił się nawet odcinek z okropnie kiepskim asfaltem. Było tego pewnie z 10km, zaraz przed Hrubieszowem. Nie ułatwiało jazdy, łata łatała łatę która łatała innąłatę, pieknie to wygląda, okropnie się jedzie. Na PK ciepłe leczo, banan, żele, izotoniki i woda. Droga na PK3 to najgorszy odcinek. Nie żeby był kiepski asfalt, zaczęły się górki. Jakoś mi to poszło i pojawiam się na PK3 Józefów 258km. Przydział jedzenia: kanapka, baton, banan, izotonik, woda 0,5l. Na tym punkcie zrobiłem sobie z 30 minut przerwy. Po czasie stwierdzam, że to się przydało i procentowało później na trasie. Kolejny odcinek to droga do PK4 Janów Lubelski 336km. Moim zdaniem najgorszy odcinek z całej trasy. Odcinej w dużej mierze przez lasy i wsie. Ściemniało się, wsie zamierały, zostawłay jedynie skupiska pijących panów przy sklepach. w jednym miejscu nadziałem sie na dwa obudzone psy. Zaczęły mnie gonić, ja na wysokie obroty i krzyczę, nie odpuszczają. Po kilkunastu metrach musiały odpuścić, miałem juz ponad 45km/h, dobra ta adrenalina, nie trzeba łykać tabletek z kofeiną. Dobry też był odcinek przez Park Lasy Janowskie, zero oświetlenia ulicznego, tylko moja lampka. W oddali, ani z przodu, ani z tyłu żadnego światełka. Kompletna ciemność. Jade w nadziei, że żadne zwierze mi nie wybiegnie pod koła. Dojazd do PK4 to było wybawienie i zaczęła się juz dobra jazda. Na PK dostałem: filet z kurczaka kaszą pęczak i sałatką, baton, banan, izotoniki. Drogi do PK5 Żółkewka 404km nie pamiętam, jakoś za szybko przeleciało. Nie żebym jechał jakoś bardzo szybko, chyba dlatego, że było w miare płasko. Jedynie przed samym PK zaraz za rondem wyrósł podjazd 8%. Na PK spędziłem mało czasu, może z 10 minut. Złapałem banana, batona i izotonik. Napiłem się ciepłej herbaty i ruszyłem dalej. Pod koniec drogi na PK6 Dąbrowa 467km mylę trasę i kieruję się na Orlen w Łęcznej a nie kilka kilometrów dalej w Dąbrowej. Do PK6 dojechałem jako jeden z ostatnich. Zdobyłem pieczątke w książeczkę, złapałem banana i batona. Punkt stał przy budynku stacji paliw. Obsługa trzęsła się z zimna. Siedzieli przy może 5 stopniach. Było im chyba zimniej niż nam :) Widzę, że zbiera się do jazdy grupa czterech, może pięciu gości. Nie wiem co mnie tknęło żeby jechać z nimi, na PK stałem może 3 minuty. Nic jadę. I tutaj kolejna dziwna akcja z mojej strony. Nie wiem czemu, ale tempo grupy mi nie pasowało, chyba wolałem sam skończyć tej wyścig. No to dawaj, atakuję sam, 40km do mety, no debil. No i jak już się porwałem to chciałem to pojechać już do resztek sił. Starałem się cisnąć ile się dało. W pewnym miejscu grupa zaczęła mnie doganiać. To mi dawało większego powera. Dobrze ze było raczej z górki to jechało się super. Pod koniec mgły, zimno, brak wiatru, pieknie. Na PK Meta dojeżdzam o 5:37, czyli po 21 godzinach i 7 minutach. Po minucie dojeżdza pierwszy z grupy przed którą uciekałem, po kolejnych 5 dojechali pozostali. Wnioski i przemyślenia układam w głowie. Jedynie co warto zaznaczyć, to to, że najważniejsze było jedzenie, lekkostrawne, batony dało się zjeść, jedzenie podczas jazdy na rowerze w odpowiednich chwilach i dużo nawadniania. Trasa łatwa nie była ze względu na pofałdowanie, ale truda też nie. Moja forma mnie zaskoczyła, celowałem w 24h a wyszło znacznie lepiej. To tyle... Aha, no tak, mam kwalifikację na BBT 2018, w sumie po to się tak zmęczyłem.
@rdza: Psychicznie bez problemów. Wcześniej już jeździłem dłuższe trasy i jakoś sobie radzę z samotnością. Fizycznie, nic mi nie było poza bólem pod prawym kolanem. Ale to po 100km poprawiłem. Winne było za wysoko ustawione siodełko. Obniżyłem o 2mm i problem się rozwiązał.
Piękny Wschód 2018 31/101 OPEN
Pierwszy raz startuje na maratonie tego typu. Piękny Wschód to jedna z pierwszych możliwości uzyskania kwalifikacji do maratonu Bałtyk-Bieszczady Tour 1008 km. Wybrałem tą imprezę bo mam najbliżej i jest dość tania. Jest to trzecia edycja imprezy.
Start mojej grupy jest o 8:30, pojawiam się na starcie odpowiednio wcześniej, chowam tracker w framebag i ustawiam się na starcie. Zaraz po starcie grupa traci jednego. Po kolejnych kilometrach tracimy trzech kolejnych. Dość cisnięte było mimo jazdy pod wiatr. Kolega z numerem 256 i ja ścigaliśmy grupy które wystartowały wcześniej. Mieliśmy kilka osób. Dogoniliśmy jedna mocna grupę z którą jechałem do 100km. Trafiła się górka i mi odjechali.
PK1 Krasnystaw był na 108km, dojechałem do punktu i Ci się już zbierali. Tutaj orientuję się, że dalsza droga będzie solo, nie pomyliłem się :) Na PK podbijam książeczkę. Przydział jedzenia: żurek, cebularz, banan, baton, izotonik, woda 0,5l. Poprawiam siodełko, jest 2 mm za wysoko. Do PK2 Hrubieszów 172km jest dalej w niesprzyjającym wietrze. Wieje raz w czoło raz z prawej. Trafił się nawet odcinek z okropnie kiepskim asfaltem. Było tego pewnie z 10km, zaraz przed Hrubieszowem. Nie ułatwiało jazdy, łata łatała łatę która łatała innąłatę, pieknie to wygląda, okropnie się jedzie. Na PK ciepłe leczo, banan, żele, izotoniki i woda.
Droga na PK3 to najgorszy odcinek. Nie żeby był kiepski asfalt, zaczęły się górki. Jakoś mi to poszło i pojawiam się na PK3 Józefów 258km. Przydział jedzenia: kanapka, baton, banan, izotonik, woda 0,5l. Na tym punkcie zrobiłem sobie z 30 minut przerwy. Po czasie stwierdzam, że to się przydało i procentowało później na trasie.
Kolejny odcinek to droga do PK4 Janów Lubelski 336km. Moim zdaniem najgorszy odcinek z całej trasy. Odcinej w dużej mierze przez lasy i wsie. Ściemniało się, wsie zamierały, zostawłay jedynie skupiska pijących panów przy sklepach. w jednym miejscu nadziałem sie na dwa obudzone psy. Zaczęły mnie gonić, ja na wysokie obroty i krzyczę, nie odpuszczają. Po kilkunastu metrach musiały odpuścić, miałem juz ponad 45km/h, dobra ta adrenalina, nie trzeba łykać tabletek z kofeiną. Dobry też był odcinek przez Park Lasy Janowskie, zero oświetlenia ulicznego, tylko moja lampka. W oddali, ani z przodu, ani z tyłu żadnego światełka. Kompletna ciemność. Jade w nadziei, że żadne zwierze mi nie wybiegnie pod koła. Dojazd do PK4 to było wybawienie i zaczęła się juz dobra jazda. Na PK dostałem: filet z kurczaka kaszą pęczak i sałatką, baton, banan, izotoniki.
Drogi do PK5 Żółkewka 404km nie pamiętam, jakoś za szybko przeleciało. Nie żebym jechał jakoś bardzo szybko, chyba dlatego, że było w miare płasko. Jedynie przed samym PK zaraz za rondem wyrósł podjazd 8%. Na PK spędziłem mało czasu, może z 10 minut. Złapałem banana, batona i izotonik. Napiłem się ciepłej herbaty i ruszyłem dalej. Pod koniec drogi na PK6 Dąbrowa 467km mylę trasę i kieruję się na Orlen w Łęcznej a nie kilka kilometrów dalej w Dąbrowej.
Do PK6 dojechałem jako jeden z ostatnich. Zdobyłem pieczątke w książeczkę, złapałem banana i batona. Punkt stał przy budynku stacji paliw. Obsługa trzęsła się z zimna. Siedzieli przy może 5 stopniach. Było im chyba zimniej niż nam :) Widzę, że zbiera się do jazdy grupa czterech, może pięciu gości. Nie wiem co mnie tknęło żeby jechać z nimi, na PK stałem może 3 minuty. Nic jadę. I tutaj kolejna dziwna akcja z mojej strony. Nie wiem czemu, ale tempo grupy mi nie pasowało, chyba wolałem sam skończyć tej wyścig. No to dawaj, atakuję sam, 40km do mety, no debil. No i jak już się porwałem to chciałem to pojechać już do resztek sił. Starałem się cisnąć ile się dało. W pewnym miejscu grupa zaczęła mnie doganiać. To mi dawało większego powera. Dobrze ze było raczej z górki to jechało się super. Pod koniec mgły, zimno, brak wiatru, pieknie. Na PK Meta dojeżdzam o 5:37, czyli po 21 godzinach i 7 minutach. Po minucie dojeżdza pierwszy z grupy przed którą uciekałem, po kolejnych 5 dojechali pozostali.
Wnioski i przemyślenia układam w głowie. Jedynie co warto zaznaczyć, to to, że najważniejsze było jedzenie, lekkostrawne, batony dało się zjeść, jedzenie podczas jazdy na rowerze w odpowiednich chwilach i dużo nawadniania. Trasa łatwa nie była ze względu na pofałdowanie, ale truda też nie. Moja forma mnie zaskoczyła, celowałem w 24h a wyszło znacznie lepiej. To tyle... Aha, no tak, mam kwalifikację na BBT 2018, w sumie po to się tak zmęczyłem.
Więcej zdjęć na stravie.
W tym tygodniu to już 512km!
#rowerowyrownik #ruszrzeszow #100km #200km #300km #400km #500km #zaliczgmine +40
Komentarz usunięty przez autora Wpisu