Wpis z mikrobloga

W dzisiejszym wpisie przenosimy się do Warszawy w latach 50. XX wieku - a dokładnie w roku 1955. Stolica Polski Ludowej w owym czasie w dużej mierze podniosła się po zniszczeniach II Wojny Światowej. Pomimo uprzątnięcia gruzu i odnowie miasta, niewielu mieszkańców mogło się czuć bezpiecznie. Praktycznie co nocy dochodziło w różnych miejscach Warszawy do napadów, rozbojów, bijatyk czy morderstw. Życie przestępcze Warszawy, opisane przez Leopolda Tyrmanda w powieści Zły kwitło, pomimo starań władzy ludowej. Z pewnością pomagał w tym fakt, iż stan wyposażenia milicji w Warszawie był tragiczny. Na całe miasto milicjanci mieli do dyspozycji jedynie 10 radiowozów i 40 rowerów. Brakowało środków łączności czy też narzędzi do zabezpieczania śladów na miejscach zbrodni. Stan uzbrojenia milicjantów również przedstawiał się fatalnie - w większości za broń osobistą stróżów prawa służyły przestarzałe rewolwery Nagant wz. 1895. Nowocześniejsze pistolety TT-33 pozostawały dla większości milicjantów jedynie marzeniem. To właśnie w tych warunkach miała narodzić się bandycka legenda Jerzego Paramonowa.

Jerzy Paramonow urodził się 5 kwietnia 1931 roku w Skierniewicach. O jego życiu przed i w trakcie trwania II Wojny Światowej wiadomo bardzo niewiele - z pewnością ukończył on 6 klas szkoły podstawowej - jednakże po tym nie kontynuował nauki. Kilkakrotnie również zmieniał miejsca zatrudnienia i zamieszkania - pracował jako tokarz, w Fabryce Płyt Gramofonowych czy też w Domu Książki w Warszawie jako magazynier. Prace te nie odwiedziły go jednak od przestępstw. Po raz pierwszy podał on w konflikt z prawem w roku 1948 - wtedy to trafił on pod dozór rodziców za kradzież skórzanej kurtki we Wrocławiu. W roku 1951 trafił na sześć lat do więzienia - za rozboje, kradzież i gwałt z użyciem niebezpiecznego narzędzia (sztyletu). Na mocy amnestii po śmierci Stalina więzienie opuścił w roku 1953 - wtedy to też przeniósł się do Warszawy. Tam ponownie został aresztowany za rozboje i skazany na 8 miesięcy pozbawienia wolności - zwolniono go jednak warunkowo przed upływem kary 7 kwietnia 1955 roku. Paramonow powrócił do starego trybu życia - większość czasu spędzał grając w karty i biorąc udział w alkoholowych libacjach w różnych melinach i spelunach Warszawy. To prawdopodobnie w trakcie jednej z takich popijaw zrodził się w nim pomysł na dokonywanie napadów na sklepy. Do jego wykonania potrzebna mu była jednak broń palna.

Był 18 sierpnia 1955 roku. Nocą, ulicą Syreny spacerował milicjant - starszy sierżant Stanisław Lesiński. Wcześniej został on wezwany do Fabryki Płyt Gramofonowych, celem dokonania oględzin miejsca włamania. Wracając do domu, został nagle zaatakowany. Sprawcą ataku był właśnie Jerzy Paramonow. Uzbrojony w łom, powalił milicjanta na ziemię i zadał mu kilka silnych ciosów w głowę - rany okazały się na tyle poważne, iż Lesiński stracił na stałe wzrok w lewym oku. Po tym, jak milicjant stracił przytomność, Paramonow obrabował go - łupem padł pistolet TT-33 oraz dwa zapasowe magazynki.

Do pierwszego napadu doszło 20 sierpnia 1955 roku w Międzyborowie w okolicach Grodziska Mazowieckiego. Paramonow napadł tam na sklep GS - jego łupem padło 9 tysięcy złotych. Uciekając z miejscowości, napadł również na idącego drogą rolnika, kradnąc mu rower i 300 złotych. Kolejnego napadu Paramonow dopuścił się 26 sierpnia w Warszawie - ze sklepu przy ulicy Powązkowskiej 14 zrabował tysiąc złotych. Tego samego dnia napadł również na restaurację “Goplana” we Włochach - tam zrabował z kasy 1120 złotych, zaś jego łupem padły również drobne kwoty znalezione w torebkach pracownic restauracji.

Do następnego napadu doszło 1 września 1955 roku. Tym razem Paramonow nie działał sam - tego samego dnia poznał w kolejce do Urzędu Zatrudnienia 20-letniego Kazimierza Gaszczyńskiego. Obaj mężczyźni szybko zaprzyjaźnili się, a po wypiciu kilku kolejek wódki ruszyli do akcji. Tym razem za cel obrali sklep WSS “Społem” w Alei Waszyngtona. Ich łupem padł tam utarg w wysokości 11 tysięcy złotych oraz 500 złotych zrabowane ekspedientkom z torebek. Za kolejne cele Paramonow i Gaszczyński obrali sklepy Miejskiego Handlu Detalicznego przy ulicach Kościelnej i Kościuszki - z obu miejsc udało im się zrabować 5 tysięcy złotych. Ostatniego napadu w tej serii przestępcy dokonali na sklep WSS w Aninie, znajdujący się przy ulicy 27 Grudnia. Wtedy jednak, nie wszystko poszło według planu. Jednym z klientów sklepu był Piotr Szymczyk - poruszający się o wózku inwalida. Gdy Paramonow i Gaszczyński sterroryzowali ekspedientkę, Szymczyk rzucił w Paramonowa pustą butelką po oranżadzie. Za namową Gaszczyńskiego, krzyczącego “Strzelaj!”, Paramonow pociągnął za spust. Wystrzelił dwa razy, ciężko raniąc Szymczyka w głowę - na skutek obrażeń Szymczyk został całkowicie sparaliżowany. Łupem złodziei padło 150 złotych.

Pieniądze z rozbojów Paramonow w dużej mierze przeznaczał na hulanki - głównie w jego ulubionym miejscu - hotelu Polonia. 22 września 1955 roku Paramonow wyszedł na miasto ze szwagrem - Zdzisławem Gadajem. Początkowo bawili się w barze “Stolica” przy placu Powstańców. Wkrótce jednak zdecydowali się na zmianę lokalu - oboje wsiedli do taksówki kierowanej przez Antoniego Masztalerza i kazali się zawieźć do lokalu “Pigalak” przy ulicy Poznańskiej. Tam do obu mężczyzn dołączyła prostytutka. Paramonow następnie kazał taksówkarzowi pojechać na ulicę Pankiewicza, gdzie w sklepie nocnym kupił wódkę i czekoladę. Po tym samochód zatrzymał się na rogu ulic Marszałkowskiej i Wspólnej, gdzie cała trójka pasażerów zaczęła pić wódkę. Wkrótce, zabawa w samochodzie przykuła uwagę przejeżdżającego obok na rowerze milicjanta - sierżanta Zdzisława Łęckiego. Po wylegitymowaniu towarzystwa i puszczeniu prostytutki wolno, kazał on taksówkarzowi jechać na ulicę Wilczą, gdzie znajdował się najbliższy komisariat milicji. Wysiadając z samochodu przed komisariatem, Łęcki usłyszał dziwny dźwięk - gdy spojrzał na chodnik zobaczył nagle leżący na nim magazynek z pistoletu TT-33, który, jak się później okazało, wypadł Paramonowowi z kieszeni. Gdy podniósł wzrok, zobaczył już tylko wycelowaną w niego lufę broni. Paramonow pociągnął za spust dwukrotnie, raniąc Łęckiego w pierś. Ranny milicjant upadł na ziemię, gdzie Paramonow dobił go strzałem w głowę. Strzały zaalarmowały obsadę posterunku i zmusiły Paramonowa i Gadaja do ucieczki. W trakcie pościgu doszło do wymiany ognia, w której ranny został kapral milicji Zenon Misztal. Pomimo tego, przestępcy uciekli. W kieszeni zabitego milicjanta znaleziono jednak dowody osobiste Paramonowa i Gadaja, z zapisanym adresem zamieszkania - ulicą Tylżycką 7. Pod tym adresem milicjanci zastali jedynie Gadaja, którego aresztowano - Paramonow wymknął się im ponownie.

Milicjanci szybko skojarzyli, iż Paramonow był głównym sprawcą serii napadów z sierpnia i września - jego wizerunek pokrywał się z rysopisem podanymi przez ofiary napadów. Już następnego dnia po śmierci Łęckiego gazety takie jak Trybuna Ludu czy Życie Warszawy opublikowały wizerunek Paramonowa. Rozpoczęła się ogólnokrajowa obława - Paramonow i Gaszczyński zaś uciekli z Warszawy, starając się zmylić ścigających. 25 września w Bobrownikach nieopodal Łowicza napadli na mężczyznę, kradnąc mu rower. W kolejnej wsi napadli na rolnika Stanisława Kromskiego, jadącego z czteroletnim synem, również chcąc ukraść rower. Kromski stawiał opór, za co Gaszczyński czterokrotnie uderzył go uchwytem pistoletu w głowę - obrażenia te sprawiły, iż Kromski stracił słuch w lewym uchu. Szarpanina zmusiła jednak przestępców do ucieczki, gdyż szybko na pomoc Kromskiemu pospieszyli inni mieszkańcy wsi. 26 września bandyci dotarli do Skierniewic - tam napadli na sklep, skąd zrabowali 2,5 tysiąca złotych, wódkę, papierosy i czekoladę. Paramonow wszedł również w posiadanie młotka - w pistolecie skończyła się amunicja, a Paramonow uznał, że młotek przyda mu się do “cichego mordowania”.

Ostatecznie dwójka zbiegów wróciła do Warszawy nocą z 1 na 2 października. Zmęczeni pościgiem, głodni i zmarznięci, zasnęli w stogach siana w okolicach Dworca Wschodniego, na tyłach ówczesnej Warszawskiej Fabryki Motocykli. Wkrótce jednak na teren ten dotarł patrol milicji - miejsce to było znane jako nieformalna “noclegownia” dla różnej maści przestępców. Milicjanci - sierżant Henryk Skiba i starszy strzelec Józef Ostrowski nagle zauważyli, iż jedna ze stert siana wyglądała na poruszoną. Gdy weszli na jej szczyt zauważyli dwie sylwetki śpiących mężczyzn. Korzystając z elementu zaskoczenia szybko obezwładnili ich, związując im ręce paskami od płaszczy. Przy Paramonowie znaleźli pistolet i młotek. Podejrzanych następnie odeskortowano do portierni Zakładów Mięsnych przy ulicy Owsianej, skąd potem taksówką całą grupę zawieziono do Komendy Miejskiej.

Proces Jerzego Paramonowa i Kazimierza Gaszczyńskiego, oskarżonych o szesnaście napadów rabunkowych i morderstwo, rozpoczął się 8 listopada 1955 roku przed Sądem Wojewódzkim w Warszawie. Oskarżeni przyznali się do winy. Wyrok ogłoszono już 11 listopada - Paramonow i Gaszczyński skazani zostali na karę śmierci. Wyrok na Jerzym Paramonowie wykonano przez powieszenie 21 listopada 1955 roku w areszcie śledczym przy ulicy Rakowieckiej 37 w Warszawie. W wypadku Kazimierza Gaszczyńskiego Rada Państwa skorzystała z prawa łaski - karę śmierci zmieniono na karę dożywotniego pozbawienia wolności.

#kronikakryminalnafranka #historia #historiajednejfotografii #gruparatowaniapoziomu #prl #polska

Przy pisaniu opierałem się na książcze Przemysława Semczuka Czarna wołga. Kryminalna Historia PRL, którą z resztą bardzo polecam.
FrankJUnderwood - W dzisiejszym wpisie przenosimy się do Warszawy w latach 50. XX wie...

źródło: comment_eITcmiKK6ZGh0eEdhxJOFTZKde27vmg7.jpg

Pobierz
  • 35
  • Odpowiedz
@Maciek5000:

Lecz nasza władza się-się-się skapowała

I dwóch gliniarzy nań-nań-nań wytasłała

Oni złapali Pa-Pa-Paramonowa

Szafa dla niego jest już gotowa

Już Paramonow ze-ze-zęby zaciska

Bo mu ładują lu-lu-lufę do pyska

Cała Warszawa cho-cho-chodzi w żałobie

Bo Paramonow leży już w grobie


#!$%@? co xD czy oni są jacyś porąbani?
  • Odpowiedz