Wpis z mikrobloga

Étienne Balibar — Co to jest polityka praw człowieka?

Od dłuższego już czasu słyszymy w polityce o prawach człowieka, możemy wręcz powiedzieć, że polityka i jej różnorodne „podmioty” zostały ponownie przywołane do praw człowieka, ich uniwersalnych wartości i bezwarunkowej konieczności. Prawa człowieka stały się na powrót absolutem politycznego dyskursu.

Jednak niewiele albo praktycznie nic nie słyszy się o polityce praw człowieka, brakuje jakiegokolwiek namysłu nad jej stanem, formami i trudnościami [2] . Skąd taka dysproporcja? Otóż, albo takie pojęcie uznaje się za oczywiste samo przez się i w związku z tym za niestwarzające żadnych specyficznych problemów: polityka praw człowieka jest, tautologicznie, niczym innym jak polityką, która po prostu czerpie inspiracje z praw człowieka i stara się je z mniejszym lub większym skutkiem wszędzie efektywnie zastosować. Albo też uważa się politykę praw człowieka za pojęcie wewnętrznie sprzeczne: ponieważ prawa człowieka są jej absolutem czy też jej podstawą, to pozostają zawsze, w technicznym czy też pragmatycznym znaczeniu tego słowa, poza czy ponad polityką. Polityka [politics] (la politique) – ujmijmy to w sposób charakterystyczny dla części współczesnych filozofów – w sensie prowadzenia polityki czy też podporządkowania [subject], włączania nas w politykę nie może być mylona z polityką [political] (le politique) jako czymś zinstytucjonalizowanym czy teoretycznym. W rezultacie nie jest ważne, czy będziemy nad tym faktem ubolewać, czy też będziemy go sobie gratulować, ale musi zostać to powiedziane wyraźnie na głos: „nie ma polityki praw człowieka”, „prawa człowieka nie są sprawą polityki” [3].

A jednak podejrzewam, że sprawy są mniej niewinne, niż może się zdawać i jeśli tak mało słyszy się o polityce praw człowieka, to jest tak dlatego, że w bardzo określonej koniunkturze takie pojęcie musi stwarzać ambaras. Mogłoby ono całkiem po prostu wydobyć na jaw sprzeczności i zasadniczą słabość zarówno samego pojęcia, jak i faktycznego stanu praw człowieka dzisiaj. Czy dyskurs rozpoznania jest rzeczywiście tym, czego im brakuje? Co utrzymuje sceptycyzm co do ich niezbędności, a nawet prowadzi do ich odrzucenia jako iluzji?

I czy tym, czego brakuje, nie jest raczej sama ta właśnie polityka [politics], oczywiście nie po prostu polityka z pamięcią swoich własnych proklamacji, lecz rzeczywista polityka ich realizacji i wprowadzania?


Możliwe, że istnieją koniunkturalne przyczyny takiego stanu rzeczy. Jeśli tak, to sytuację, w której zostaje postawiony ten problem, i przeszkody, jakie wyrastają przed nami, należy poddać dokładnej analizie z takiego właśnie punk-tu widzenia, a historię samego problemu napisać od nowa. Czy polityka praw człowieka kiedykolwiek istniała? Czyż nie jest ona, jak się powiada, po prostu utopijna? Czy też raczej mamy okazję obserwować ją w działaniu, w mniej lub bardziej czystej postaci, mniej lub bardziej efektywną, w formie – w pewnym czasie w pewnych miejscach – mniej lub bardziej represjonowanej i skrępowanej? Jednak jest również możliwe (i dodam na marginesie, że takie jest i moje stanowisko), że poza tymi koniunkturalnymi przyczynami istnieją zasadnicze czy, jak niektórzy wolą, logiczne przyczyny. Możliwe, że sama idea polityki praw człowieka jest tak silnie obarczona wewnętrznymi trudnościami, że jej sformułowanie, i co za tym idzie, konsekwentne, przemyślane wprowadzanie permanentnie napotyka trudne do przezwyciężenia aporie. Tak więc pierwszym z naszych zadań, typowo filozoficznym, będzie troska o to, żeby nie tracąc z oczu koniunkturalnych trudności, a nawet w celu lepszego stawienia im czoła, być w stanie wyjaśnić i przezwyciężyć wszystkie niejasności, zagadki i aporie polityki praw człowieka.

#lewackikacikczytelniczy