Wpis z mikrobloga

My, urodzeni w latach 1300-1340, wszyscy byliśmy wychowywani przez rodziców patologicznych.
Na szczęście nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wszyscy pracowaliśmy od najmłodszych lat, większość z nas na roli albo uczyliśmy się rzemiosła od ojca. Nie chodziliśmy do przedszkola czy szkoły. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że grunt to znać pacierz. Jeden z naszych kolegów poszedł do szkółki parafialnej, gdzie nauczyli go alfabetu łacińskiego. Ale na co mu to, jak w domu nie miał żadnej książki?
Nikt nie latał za nami z okryciem i nie sprawdzał czy się spociliśmy. Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, miód, piwo i siennik. Dzięki temu nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą guślarka u nas nie bywała, zatem nie miała szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za odczynianie uroków. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jak mieliśmy szczęście, udało się zjeść owoce, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy.
Latem chodziliśmy nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nawet jak ktoś utonął, to co z tego? Rodzice zrobili sobie kolejne dziecko.
Gdy starsi uczyli nas modlitw a my ich nie mogliśmy zapamiętać dostawaliśmy chłostę. Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem.
Największą atrakcją było gdy w sąsiedniej miejscowości skazali jakiegoś mordercę i akurat obwozili od wsi do wsi po łamaniu kołem. Starsi pozwalali nam być w pierwszym rzędzie żebyśmy lepiej widzieli jak śmiesznie wiszą mu połamane kikuty. Najmniejsi musieli zadowolić się tylko słuchaniem jęków. Nikomu nie przyszło do głowy myśleć, że będziemy mieli z tego powodu problemy psychiczne, albo że taki widok jest niewłaściwy dla dzieci.
Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść. Jedliśmy też papki chlebowo-miodowe, chleb pszenny, chleb żytni, proso miażdżone, papkę pszenną, lizaliśmy kwiatki od środka. Jak kogoś użarła przy tym pszczoła to pił 2 naparstki wody. Dzieci mogły pić piwo od najmłodszych lat i nikt nie robił z tego wielkiego halo. Nie było problemu pijaństwa wśród nastolatków.
Nikt za nami nie latał ze szczoteczką do zębów. Mało kto miał próchnicę, a nawet jeśli to najwyżej ząbek pobolał, pobolał, wypadł i po kłopocie.
Kąpaliśmy się na dworze, w pobliskiej rzeczce raz na tydzień-dwa tygodnie. Tej samej rzeczce do której sikały sarny, lisy i my. Też nikt nie umarł.
Nasze mamy rodziły nasze rodzeństwo normalnie, a po domowym porodzie nie przeżywały szoku poporodowego – codzienne obowiązki im na to nie pozwalały. Nie wszyscy przeżyliśmy, nie wszyscy skończyli szkołę, ale większość zdobyła zawód. Większość pozakładała rodziny i wychowywali swoje dzieci według zaleceń księży i administratorów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami.
Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani. My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze” wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez szkół, przymusu pisania i czytania, zbytniej troskliwości i innych fanaberii.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!
#pasta
  • 1