Wpis z mikrobloga

Spokojnie, usunę konto, jak tylko choć jedna osoba to przeczyta. Konto założyłam na potrzeby jednego wpisu, bo mój zwykły profil obserwuje osoba zainteresowana.

W temacie tego wpisu:

Mirabelki, kochajcie i doceniajcie swoje #niebieskiepaski.

Chłonęłam wspomniany wpis, jakbym czytała o sobie. #feels nie do zniesienia.

tldr: 4,5 roku razem, wszystko skończone przez moje #!$%@? umysłowo-emocjonalne (niezwiązane z żadnym uzależnieniem). Też kawał życia razem, też byłam zazdrosna, też usłyszałam "za późno". Też błagałam i płakałam. Niestety w mojej historii brakuje tej ostatniej szansy na końcu.

Też poznaliśmy się w liceum, ale nie byliśmy szybko razem. Wręcz przeciwnie, zdążyliśmy pójść na studia, każde do innego miasta i spędzić prawie rok na odkrywaniu nowego, policealnego życia, zanim z powrotem zaczęliśmy się spotykać. Po prostu pewnego dnia zauważyłam, że mimo wielu nowych znajomości, ludzie, którzy kiedyś należeli do mojego świata, znikają. Napisałam mu list właśnie z takim przekazem, bez żadnych deklaracji i bez pojęcia, co wydarzy się później. Zwykłe odnowienie kontaktu. Koperta ledwo dotarła, pomyliłam numer budynku z numerem mieszkania. Zaczęliśmy znowu rozmawiać, potem widywać się i wciąż pisać listy. Bajka się rozpoczęła.
I tak sobie trwała w najlepsze. Mimo odległości (80 km) spędzaliśmy jak najwięcej czasu razem. Byłam najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi, bo mimo przeciwności losu miałam oparcie w najcudowniejszym, najbardziej cierpliwym i wyrozumiałym, mądrym, opiekuńczym, człowieku, jakiego spotkałam. Był dla mnie po prostu dobry, bo jest dobrym człowiekiem. Kochałam najmocniej, jak potrafiłam. Byłam kochana najmocniej, jak on potrafił. Myślę, że to, co mieliśmy, nie zdarza się każdemu.

Wiem to z cała pewnością, że mam wiele wad. Łatwo się denerwuję i wybucham, krzyczę. Jeżę się cała, kiedy coś jest nie po mojej myśli. Najmniejsze, nic nie znaczące wydarzenie potrafię obrócić w kłótnię. Żyję w ciągłym strachu, że przestanę być kochana, przez co jestem zazdrosna za bardzo. Sporo tych cech wyniosłam z domu, bo niestety tak jest, że środowisko, w którym się wychowujemy kształtuje nas na całe życie. A że dla człowieka najważniejsze jest poczucie bezpieczeństwa, to czasem stawia je ponad własne szczęście. Dla mnie najistotniejsze było czuć się bezpiecznie, a zawsze bezpieczne jest dla nas to, co jest nam najlepiej znane, nawet jeśli jest to złe. Stąd zwykle, kiedy byliśmy po prostu szczęśliwi, nie potrafiłam tego znieść i na siłę podświadomie szukałam powodu do kłótni, byle tylko znaleźć się w lepiej sobie znanej sytuacji. Sytuacji zagrożenia, żalu, krzyku. W tej strefie czułam się bezpiecznie.
W ten sposób krzywdziłam go nieustannie myśląc, że tak właśnie ma być, że może nie jestem idealna, ale on też nie jest, skoro te kłótnie mają miejsce. Oczywiście było mnóstwo cudownych chwil. Wspólne wyjścia, spacery, wakacje i wreszcie wspólne weekendy, tak wyczekiwane, wytęsknione. Niezliczone godziny rozmów, snucia marzeń, wspierania się. Budzenie się przy sobie i wspólne zasypianie. Wstawanie o 5 rano, by dojechać na zajęcia do drugiego miasta, ale jednak jeszcze spędzić razem tę jedną, kradzioną noc. Nie wierzyłam, że zasługuję na to, by spotkało mnie coś dobrego, tak dobrego.

W tym tygodniu dowiedziałam się wielu rzeczy, które jak sam przyznał, powinien był mi powiedzieć co najmniej 2 lata temu. Że ma do mnie żal o parę spraw, że jest zmęczony tym wszystkim, że teraz już nic do mnie nie czuje, że nie ma siły, że stracił cierpliwość, że ja się nie zmienię, że będzie zawsze tak samo, że może wyciągnę wnioski na kolejny związek, że już za późno na ratowanie nas. Powiedział to wszystko, kiedy wróciłam po dłuższej rozłące i przyświecała mi tylko jedna myśl WRESZCIE WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE. Przez rozłąkę oddaliliśmy się od siebie i nie potrafiłam naprawić tego na odległość. Odliczałam dni do powrotu, żeby tylko móc zadeklarować swoją pełną gotowość do poświęcenia, pracy i koniecznych zmian. Dużo z tych zmian już nastąpiło i chciałam mu to pokazać, wynagrodzić wszystko, co złe. Chciałam mu pokazać, że możemy być już tylko szczęśliwi, bez złości, żalu. Że stoimy u progu końca studiów, że wreszcie możemy zamieszkać blisko, że możemy mieć prawdziwie wspólne życie. Błagałam o szansę. Powiedział, że nie widzi tego i nie może dawać mi złudnej nadziei. To koniec.

Jestem teraz martwa. Czuję się abstrakcyjnie. Wciąż kocham i nie widzę żadnych szans na to, by przestać. Nie śpię, nie jem, nie potrafię skupić się na najprostszej czynności. Straciłam swoją rodzinę, swojego przyjaciela, swoją jedyną miłość. Czuję to, że gdyby tylko dał mi szansę, byłoby dobrze. Zwłaszcza teraz, kiedy poczułam na własnej skórze, jak wysoka jest stawka. Dzięki temu związkowi już jestem lepszym człowiekiem. Nie chcę już być nieszczęśliwa, nie chcę nikogo krzywdzić, wiem, bo się znam, że nigdy już nie będę się zachowywać jak kiedyś. Myślę o psychoterapii. Ale jest za późno, bo on już mi nie wierzy. Nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że już nigdy nie złapie mnie za rękę, nigdy nie popatrzy tak, jak zawsze patrzył. Jak tylko zaczyna to do mnie docierać, to nie mogę oddychać. Kładę się o 20 ze zmęczenia psychicznego, a potem budzę się co godzinę i wstaję o 6 rano. Niestety w domu muszę udawać, że nic się nie stało, żadnego płaczu. Mimo ogromnego wsparcia przyjaciół myślę tylko o tym, że zniszczyłam jedyną dobrą rzecz, jaka mnie spotkała. Najgorsze, że jedyną osobą, z którą potrzebuję teraz porozmawiać, jest właśnie on.

Oczywiście pomijam w tej historii niezliczone istotne wątki poboczne, bo byłby to raczej materiał na dwutomową powieść niż na mirkowpis.

To, co chciałam wam przekazać, to to, że jeśli tylko jesteście kochani i sami kochacie - wstańcie i podejdźcie do swojego ukochanego/swojej ukochanej lub chwyćcie telefon, jeśli jesteście daleko. I powiedzcie im, co czujecie. Co macie w głowie. Za co kochacie i jak mocno tęsknicie, ale też za co jesteście źli, o co macie żal. Nie pozwólcie dać się naprawiać, musicie naprawić się najpierw sami, by móc być kochanym. Kochajcie szczerze, doceniajcie. Uwierzcie w to, że każdy zasługuje na to, żeby być szczęśliwym.

#zwiazki #rozowepaski #truestory
  • 6
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@zolwiowaskorupa: może pokaż że się zmieniłaś i porozmawiaj z nim jeszcze raz, na spokojnie. Powiedz że narazie nie chcesz myśleć o związku ale chciałabyś poznać się z nim na nowo, niech da ci szansę.

tak wiem ujowy ze mnie pocieszyciel :C
  • Odpowiedz
@zolwiowaskorupa: Wiem, że już nie odpiszesz, ale ja tu widzę jeden zasadniczy błąd z jego strony - nagle w tydzien powiedział Ci wszystko o co chował żal przez 2 lata i nie masz już szansy tego naprawić. No dzięki.

Uważam, że jeśli komuś zależy na związku to ROZMAWIA, próbuje naprawić, dopiero później podejmuje decyzje o rozstaniu. To jest zdrowe podejście.
Jak to nie ma nadziei? Dowiedziałaś sie jaki jest problem, chcesz i próbujesz z nim walczyć, a on nie reaguje na to? "Nie, już nie". Ja tego nie rozumiem.

Też kiedyś usłyszałam, że nie ma już nadziei i obwiniałam się, analizowałam i myślałam, że ja odwaliłam całe zło. Potem się okazało, że ten brak nadziei
  • Odpowiedz