Wpis z mikrobloga

@fedora:
@Smiechol: mi zasady zaliczenia prowadzący 3 razy zmienił w trakcie ostatniego wykładu gdy miało być kolokwium (albo nie wiadomo co bo też codziennie zmieniał zdanie). Proponowałbym też semestr inżynierski, że też Politechnika Poznańska
@fedora: @laionik: na pocieszenie powiem, że we Wrocławiu lepiej z niektórymi nie było. Raz, chcąc zmienić temat pracy magisterskiej, czekałem pół dnia pod pokojem, w którym powinien być człowiek, którego podpis potrzebowałem. Dzwonili do niego z sekretariatu, dzwonił promotor, ale gdzie tam - w godzinach swojej pracy nie odebrał przez kilka godzin telefonu. Jakimś cudem dowiedziałem się, że podpis uzyskam dopiero następnego dnia i to, a jakże, przed 7 rano.
Ale rakłę. Tak się głupio składa, że mam od jakiegoś czasu wątpliwą przyjemność nieść kaganiec oświaty studentom. O ile większość z nich to ludziska bardzo w porządku, to zdarzają się straszliwe przypadki. Np. studentka, która napisała do dziekana list ze skargą, że skończyłem zajęcia dokładnie 6 minut przed czasem. Albo inna, która napisała mi maila, że "płaci za te studia, to nie widzi potrzeby >robić zaliczenia< tylko oczekuje wpisu w terminie". Ale
@TheFourthHorseman: rozumiem z Twojego wpisu, że pracujesz na uczelni prywatnej? Oczywiście na każdej uczelni znajdą się takie ewenementy ale jest różnica między studentami politechniki a PWSZ na przykład. Tak mi się wydaje :).
@TheFourthHorseman: Zarówno autor, komentujący jak i ja w tym wypadku nie mamy na myśli całego grona pedagogicznego, lecz kilka przypadków, które wpływają na dezorganizację naszej pracy.
Studiuję w Łodzi, a takich przypadków braku kompetencji mogę wymienić na pęczki, począwszy od obietnicy opublikowania wyników kolokwium 23 grudnia, aby nauczyć się na 4 stycznia - otrzymaliśmy wyniki 3 stycznia o 23.35 mając w tym wypadku 9 godzin i 25 minut na naukę.
Pracuję,
@fedora: Na jednej prywatnej, na jednej "państwowej". Ale różnicy w sumie wielkiej nie ma... Chociaż jeśli chodzi o to, o czym piszę, to problem większy jest jednak mimo wszystko na tej prywatnej. Większa liczba karyn i sebastianów, którzy są tam sami nie wiedzą po co, a potem wielkie zdziwienie, że jednak czegoś-tam uczyć się trzeba było :) albo chociaż udawać, udawać że się przychodzi i udawać że na czymś im zależy...
a zwłaszcza z tak #!$%@? przedmiotów, jak mój (j. angielski - wiadomo, jak jest traktowany na uczelniach, choć ja sam osobiście uważam, że to błąd, bo gdzie się bez niego ruszyć w świecie?) bo coś tam z dofinansowaniami...


@TheFourthHorseman: ciekawe, co tu piszesz, bo moi koledzy z AGH biegali do 5. roku za wykładowcami, żeby lektoraty z poziomu C pozdawać - dopiero jak się faktycznie nauczyli, to ich dopuszczono do obrony
@inrzynier: być może miałeś szczęście studiować na uczelni lepszej niż ta, na której ja pracuję. Just as easy as this.

EDIT: doczytałem do końca. No cóż, jeśli ktoś ma aspirację na poziom C to jednak musi pozdawać to i owo, takiego wysokiego poziomu nie dostaje się za ładne oczu...
@kaskaderMike: > studiuję 5 rok logopedii

No to high five, bo coś z grubsza podobnego do tego kierunku, na którym ja nauczam...

I ja wiem, że to wszystko, o czym tu mówimy, to tylko wyjątki. Bo i większość studentów to fajni ludzie, którzy czegoś tam w miarę chcą się nauczyć, jak i większość wykładowców to osoby traktujące swoją pracę z grubsza poważnie. Niemniej jednak warto nadmienić, że wyjątki - o których