Wpis z mikrobloga

#studbaza #notsocoolstory

Jest pewna historia, przez którą strasznie sobie pluję w brodę.

W 2012 roku byłem na trzecim roku filologii angielskiej i szykowałem się do obrony. Nie odkryje Ameryki mówiąc, że pisanie prac to bezsens, który tylko potęguje niechęć człowieka do studiowania. Ale do rzeczy.

Moim promotorem miał być wiekowy profesor, na pozór bardzo miły, ale historia pokazała, że był kawałem zawistnego #!$%@?. Prowadził naprawdę żenująco nudne seminaria, na których przekazywał instrukcje odnośnie pisania prac tak ogólnikowe i lapidarne, że człowiek zastanawiał się, dlaczego ten gość jest profesorem. Na dużej części spotkań po prostu odsłuchiwało się prac kolegów z ławki, co przynajmniej na mnie działało niezwykle usypiająco. Niestety, poziom seminarium skutecznie zniechęcił mnie od utrzymania 100% frekwencji i zdarzyły mi się 2-3 nieobecności. Jeszcze się nie spodziewałem, co ta siwa menda uknuła, by mnie pogrążyć w odwecie za ten brak szacunku z mojej strony.

Gdy przyszedł moment składania prac promotorowi (robiliśmy to mailowo), zrobiłem to bodaj jako pierwszy i wysłałem mu wiadomość kilka dni przed terminem. Niestety, pech chciał, że na kolejnych zajęciach, gdy profesorek odczytywał i komentował nasze prace, byłem nieobecny właśnie po raz 3. Z relacji znajomych wiem, że gdy przyszła kolej na moją pracę, komentarz wyglądał mniej więcej tak:

"Praca pana XYZ jest plagiatem i intelektualnym oszustwem. Pracy nie przyjmuję i nie dopuszczam do obrony w czerwcu. Praca musi zostać napisana ponownie, a ewentualna obrona odbędzie się we wrześniu".

Praca oczywiście nie była plagiatem, (dla pewności sprawdzałem ją nawet powszechnie dostępnym narzędziem, który wykazał 3% powielonego tekstu - cytaty.) dlatego informacja za bardzo mnie nie ruszyła - poziom mojej apatii wobec studiów sięgał już wtedy maksimum. Coś jednak trzeba było z tym zrobić. Udałem się oczywiście do dyrektora wydziału, gdzie poinformowano mnie, że nie jestem pierwszym takowym przypadkiem, gdy idzie o tego profesora. Jako rozwiązanie sytuacji zaproponowano zwołanie komisji, na której miałem być odpytany z treści pracy w obecności kierownika wydziału, promotora oraz bodajże w-ce dziekana, którą była kobieta na uczelni dobrze znana z konszachtów z profesorem.

Żeby było dla mnie zabawniej, spotkanie komisji zarządzono na dzień, w którym moi koledzy przystępowali do obrony. Moim zdaniem na komisji odpowiadałem wyczerpująco na zadawane pytanie, dobrze pokazując, że wiem, o czym jest praca i że orientuję się w temacie. Wynik komisji potwierdził moje racje i uznano, że praca nie jest plagiatem.

Z wynikiem komisji udałem się wtedy pewny swego do promotora, który sam był członkiem komisji. Okazało się, że #!$%@? już sobie wymyślił nową teorię: moją pracę napisano w Stanach Zjednoczonych. No #!$%@?. Co prawda byłem wtedy po dwóch wymianach w USA, ale raczej nie zajmowałem się tam poszerzaniem horyzontów lingwistycznych. Wiedziałem jednak wtedy, że się gruby #!$%@? zawziął.

Koniec końców, zmieniłem promotora, pracę pisałem od nowa i obroniłem się we wrześniu. Potem poszedłem na magisterkę w innym mieście i na inny kierunek. Tu wydarzyła się też inna historia, ale to może opowiem następnym razem.

Dlaczego sobie pluję w brodę? Bo równolegle ze mną o plagiat oskarżono moją koleżankę, która tak samo jak ja sobie trochę bimbała frekwencję i tak samo jak ja była w stanie napisać bez niej dość niezłą pracę. Ona jednak była obecna w dzień oddawania prac i na oskarżenie o plagiacie powiedziała od razu, że idzie na policję za fałszywe oskarżenia. Siwy zmiękł i na drugi dzień zmienił zdanie. Mnie jednak udupił.
  • 12
@beniu89: Zanim przeczytałam końcówkę to pomyślałam, że dziada trzeba było właśnie postarszyć sądem to by wymiękł. Stary beton chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że nie jest już panem życia i śmierci studentów. A człowiek też młody, głupi to się boi. Miałam kiedyś na studiach podobną sprawę i też się dałam w konia zrobić zamiast się postawić.
Udałem się oczywiście do dyrektora wydziału,


@beniu89: do kogo? Rektor uczelni, dziekan wydziału, prodziekani wydziału ds. "XYZ". Co to jest dyrektor wydziału? Na jakiej uczelni (lub "óczelni") studiowałeś?
@dwuwarstwowy:

1. Jak się później dowiedziałem, takie akcje urządzał każdemu studentowi, który miał czelność zauważyć, że jego zajęcia idzie o kant dupy rozbić, i nie uczęszczać na nie. Ogólnie powody wymyślał z dupy, bez żadnego uargumentowania. Jakiekolwiek prośby o uzasadnienie kończyły się odmową z jego strony.

2. Jeżeli robisz językoznawstwo, to opisujesz jakiś proces lub zagadnienie językowe. Jeżeli robisz literaturoznawstwo, to opisujesz np. Dlaczego Heathcliff #!$%@?ą był i zbierasz w całość