Wpis z mikrobloga

#coolstory #warszawa #heheszki #takbylo

Jechałem sobie dzisiaj autobusem po prawej stronie Wisły do szpitala w celu zawiezienia skierowania. O ile w kierunku szpitala blues grał zaledwie cichą melodię w tle, bo niewielki odór szczyn (i czegokolwiek co tam mają w siebie wtarte żule) z rzadka przeciskał się do moich nozdrzy. Wiadomo, zdarza się czasami, trudno. Natomiast to co stało się przy powrocie podpada pod zagrożenie bronią biologiczną czy wyciek toksycznych substancji i to #!$%@? z oczyszczalni ścieków. Jak na złość tylko jeden autobus wracał się na lewą stronę Wisły, więc siłą rzeczy nie mogłem zrezygnować zbytnio z tej przygody. Do autobusu weszła ONA. Prastara żul-matrona, do cna #!$%@?.

Nigdy wcześniej nie myślałem, że żywy człowiek mógłby wydawać z siebie taki odór. Bogata mieszanka szczochów, gówna (nie wiadomo czy tylko ludzkiego) i wszystkich innych aromatów, które zawstydziłyby nawet miesięcznego trupa. Jakby mało było tego, że przenikalność tego smrodliwego promieniowania była tak wielka, że nawet kierowca zmarkotniał bo widziałem go w lusterku (a siedział względnie odgrodzony), to matrona zajęła strategiczną pozycję na środku autobusu w celu zwiększenia pola rażenia i przemieszczała się od czasu do czasu w celu polepszenia cyrkulacji powietrza. #!$%@?ła przy tym takie farmazony gadając do siebie, że niebezpieczne byłoby nawet słuchanie tego, bo to podobne do czytania zakazanych ksiąg z powieści Lovecrafta. Widziałem twarze ludzi resztkami sił walczącymi z rzygiem, bo znajdowali się blisko epicentrum tej biologicznej katastrofy. Na szczęście stałem dosyć daleko i jestem względnie odporny na takie rzeczy, ale nadal blues dawał o sobie znać tak mocno, że zachowanie kamiennej twarzy było cholernie trudne.

I wtedy stał się cud. Smród niczym kwas rozpuścił pierwsze lody. Ludzie zjednoczyli się w walce ze wspólnym wrogiem. Widziałem jak jakaś babka w panice oddala się od źródła zarazy już niemal ledwo trzymając się na nogach, zaś inni pasażerowie pomogli jej przejść i osadzić się na względnie bezpiecznej (bo tak naprawdę i tak nie dało się przed tym ukryć) pozycji z dala od zagrożenia. Później powstała współpraca przy otwieraniu okien, bo nie wszyscy pasażerowie do końca zdawali sobie sprawę, że wystarczy nieco mocniej pociągnąć. Ludzie zaczęli ze sobą rozmawiać i snuć filozoficzne dysputy na temat tego jak to jest w ogóle możliwe by taki człowiek jeszcze jakoś żył. Niestety otwarcie okien to nie było coś, co mogło pomóc w tej trudnej sytuacji. Niektórzy zaczęli przystawiać chusteczki do nosów i chyba nawet pożyczali innym, bo niektóre starsze kobity faktycznie wyglądały jakby miały zaraz wyhaftować coś ciekawego na podłodze. Gdy nadzieja umarła, a ludzie pogodzili się z tym, że prawdopodobnie nie dożyją końca tego kursu, matrona opuściła miejsce zbrodni pozostawiając za sobą smród jeszcze przez jeden przystanek.

Jestem pewien, że wielu z tych ludzi zrewidowało swoje odczucia na temat eutanazji po tej jakże edukacyjnej przygodzie.
  • 7
Każdy kierowca ma obowiązek wyprosić z autobusu osobę pijana lub śmierdzącą. Nie rozumiem dlaczego u ciebie tak się nie stało skoro piszesz ze kierowca sam to czuł..
No to nawet pasażerowie mogliby zwrócić uwagę albo podejść do kierowcy żeby coś z tym zrobił. Osobiście gdybym to ja jechała od razu bym poszła do kierowcy bo to przecież narażenie życia jest xD