Wpis z mikrobloga

#jankostory #patologiazewsi #truestory

Portrety kilku patusów z mojej wioski. Niepowiązane historyjki. Brak puent i głębszego przesłania.

* * * * * * * * *

Leszek, lat 38, wygląda na mniej. Upośledzony w lekkim stopniu. Nigdy nie posłany do szkoły ani ośrodka terapeutycznego. Traktowany przez rodzinę jako parobek i źródło renty. Od lat w tych samych spodniach i koszuli, od rana do wieczora praca przy gospodarstwie. Najlepszy przyjaciel Leszka to syn jego siostry, 5-letni Michałek.

Święta Wielkanocne, Lany Poniedziałek. Starsze dzieci spryskują Michałka wodą z plastikowego pistoletu-zabawki. Chłopiec zaczyna płakać. Z podwórka z krzykiem wybiega Leszek, w ręku trzyma siekierę. Dzieci z piskiem uciekają. Leszek goni je bezskutecznie, po kilkudziesięciu metrach odpuszcza. Ktoś zwraca mu uwagę, że siekiera to nie jest odpowiednie narzędzie do biegania za dziećmi. Leszek odkłada topór, bierze duże metalowe wiadro i napełnia je wodą. Do wieczora snuje się po uliczkach szukając oprawców swojego przyjaciela. Nie znajduje ich, ale starsi chłopcy nie dokuczają już Michałkowi.

Leszek krąży wzburzony po podwórku, ma zmarszczone brwi i nos, gdera coś do siebie po swojemu. "Co Ty Leszek taki zdenerwowany dzisiaj?" - zagaduję. "Matki ni ma. Ni ma, posła dzieś. Obiadu ni ma. Ni ma, bo posła". Nie potrafię mu pomóc, odjeżdżam. Ktoś inny podpowiada Leszkowi, że matka jest u sąsiadów. Leszek idzie do nich, zastaje matkę pijącą wódkę. Napomyka o obiedzie, ale sąsiad zbywa go, każe wyjść i nie wtrącać się w sprawy dorosłych. Leszek biegnie na swoje podwórko, chwyta siekierę, i sprintem wraca do sąsiadów. Wbiega bez pukania do kuchni, bierze zamach zza ucha, i całą siłą swoich harujących latami mięśni #!$%@? toporem w stół. Blat pęka, stół łamie się, kieliszki z brzękiem spadają, tłucze się butelka, alkohol rozbryzguje się po podłodze. "Ni ma obiadu, ni ma wódki. Matka do domu" - mówi Leszek obracając nerwowo siekierę w dłoniach. Sąsiedzi milczą, matka posłusznie wstaje i zataczając się wychodzi. Już nigdy więcej nie odwiedzi sąsiadów w porze obiadowej, odstawi też prawie zupełnie alkohol. Tylko czasem, gdy spracowany Leszek uśnie, pozwoli sobie wypić małpkę pod kołdrą.

* * * * * * * * *

Jasiek, lat 45. Kiedyś przystojny i czarujący, z piękną młodą żoną i dwójką dzieci. Odchodzą od niego, gdy Jasiek zaczyna pić i bić. Oficjalnie bezrobotny, w praktyce żyje z kradzieży złomu z okolicznych wsi. Większość jego kolegów pracuje u grabaża, Jasiek jest z nim skłócony, i nie ma legalnego źródła dochodów. Często pożycza pieniądze od znajomych.

Wieczór, skromne mieszkanie sąsiadki Jaśka. Trwa libacja alkoholowa. Jest na niej obecny Bulwa, lat 47, pracownik przedsiębiorstwa pogrzebowego. Zupełne przeciwieństwo Jaśka - gruby, jowialny i gadatliwy, podczas gdy wychudzony Jasiek milczy i nie okazuje swoich emocji. Po kilku kolejkach Bulwa zaczyna dopominać się od Jaśka zwrotu długu. Jasiek obiecuje, że jutro. Bulwa nie ustępuje, oskarża kolegę o nieustanne odwlekanie spłaty. W długiej tyradzie wytyka mu zwodzenie, nieszczerość i oszukiwanie znajomych. Grozi mu konsekwencjami prawnymi. Pozostali uczestnicy libacji milczą, zgadzają się z Bulwą, im Jasiek też jest winien pieniądze. Ten przyjmuje krytykę z zaciśniętymi wąskimi ustami i zmrużonymi powiekami. "Jutro" - odpowiada po raz kolejny, wstaje i wychodzi wyraźnie zły.

Libacja trwa dalej, biesiadnicy obgadują gościa, który ich opuścił. Gratulują Bulwie odwagi. Z ciekawości wyglądają przez okno w stronę domu Jaśka. Światło się w nim nie pali, może położył się spać, a może poszedł gdzieś jeszcze. Po godzinie spotkanie opuszcza Bulwa. Bierze swój rower, i podpierając się na nim, pieszo zatacza się w stronę swojego mieszkania.

O świcie sklepikarka idąca do pracy znajduje jego ciało na ulicy. Bulwa leży w poprzek drogi, potylicą opiera się o krawężnik. Rower leży metr obok. Policja stwierdza zgon. Po krótkim dochodzeniu uznaje, że pijany mężczyzna spadł z roweru i uderzył głową o wystającą ponad jezdnię krawędź chodnika. Przesłuchani biesiadnicy potwierdzają, że Bulwa wyszedł mocno pijany. Twierdzą, że prowadził rower, ale możliwe, że wsiadł na niego gdy przestali go obserwować. Policja na karb upojenia alkoholowego zrzuca też fakt, że Bulwa poruszał się lewą stroną jezdni. Po prawej stronie szosy nie ma krawężnika. Jedynym uczestnikiem biesiady, którego nie udaje się przesłuchać, jest Jasiek, który znika na kilka dni.

Pojawia się w dniu pogrzebu Gruchy. Staje z tyłu nawy kościoła. Z kamienną twarzą wita się ze znajomymi. Nie bierze udziału w stypie po śmierci kolegi. Ludzie szybko zapominają o nieszczęśliwym wypadku. Jedyne, co się zmienia, to to, że nikt już nie dopomina się u Jaśka o zwrot długów.

* * * * * * * *

Marcin, lat 34. Niewykształceni rodzice żyją z prowadzenia skromnego gospodarstwa rolnego. Ich najcenniejszą ruchomością jest stary koń. Marcin ma w szkole opinię zdolnego, ale leniwego. Często płata figle rówieśnikom. Wyrasta na drobnego przestępcę i chuligana. Uprawia i dystrybuuje marihuanę, kradnie rowery i drobiazgi ze sklepów. Bierze udział w bójkach. Drobnej budowy ojciec nie jest w stanie utemperować syna. Rodzice odpuszczają. Marcin żyje jak chce.

Uprawia marihuanę w ogródku za domem, na jednej z grządek. Wysokie na ponad półtora metra rośliny w równych rzędach pokrywają kilkadziesiąt metrów kwadratowych. Rodzice nie protestują, Marcin grozi im zrobieniem krzywdy, jeśli będą się wtrącać w jego interesy.

Ktoś donosi policji o jego uprawie. Są lata dziewięćdziesiąte, policja nie ma jeszcze powszechnych szkoleń z rozponawania narkotyków. Funkcjonariusze wchodzą do ogródka. Przeszukują kolejne grządki, zaglądają pod pomidory i między kapustę. Rozchylają wysokie łodygi konopii i szukają przy ziemi. "Gdzie ta marihuana?" - dopytują. Marcin kiśnie ze śmiechu.

Jego kartoteka puchnie, dostaje pierwsze wyroki prac społecznych za kradzieże. Nie wykonuje ich. Bierze udział w pobiciu. Razem z kolegami okrada z nabiału samochód dostawczy stojący przed sklepem. Nie są w stanie zjeść tyle jogurtu, i dla zabawy ciskają nim ludziom w szyby mieszkań. Zostaje wydany nakaz aresztowania Marcina.

Policja przyjeżdża w nocy. Ludzie będą się dziwić później, że do zadania zostaje wyznaczony policjant z tej samej wsi. Rodzice twierdzą, że Marcin śpi. Starszy Aspirant Kowalski cichym krokiem idzie do jego sypialni. Widzi kształ zagrzebany w kołdrę. Zapala światło. Marcin zrzuca z siebie okrycie, jest w ubraniu, gotowy do ucieczki. Ciska w stronę policjanta cegłą ukrytą pod poduszką. Aspirant instynktownie uchyla się, cegła przelatuje kilka centymetrów obok jego głowy i z hukiem roztrzaskuje lustro. Marcin zrywa się i wyskakuje przez okno.

Policjanci czekający przed domem chwytają go. Wywiązuje się bójka. Marcin się odgraża, starszemu aspirantowi zapowiada śmierć i zgwałcenie jego córek. Poobijanego i skutego odwożą do aresztu. Jest krnąbrny na przesłuchaniach, znieważa sąd, nie podporządkowuje się regułom w zakładzie karnym. Ma wtedy 24 lata.

Wychodzi po ośmiu. Nie widać w nim nic z dawnego łobuza. Więzienie go złamało. Snuje się bez celu po ulicach i nieużytkach. Przechodzi na drugą stronę ulicy na widok jakiegokolwiek człowieka. Nie rozmawia z nikim. Zbiera niedopałki. Ciagle w tej samej bluzie i znoszonych spodniach, niezależnie od pogody. Można go spotkać o dowolnej porze dnia lub nocy, w dowolnym miejscu. Zanurzony w kapturze, skulony, milczący, krąży gdzieś z dala od innych swoimi ścieżkami.

Ludzie się go boją. Nikt nie wie, co ma w głowie. Czy tylko zwariował i żyje w swoim świecie, czy może planuje okrutną i huczną zemstę. Matki przestają wypuszczać dzieci same na ulicę. Kobiety boją się chodzić wieczorami na spacery. Sąsiedzi zamykają furtki na łańcuchy, spuszczają psy. Sierżant Kowalski codziennie rano odwozi i przywozi młodszą córkę samochodem, choć szkoła stoi zaledwie dwa skrzyżowania od jego domu. Dom Marcina znajduje się jeszcze bliżej. Policjant nie spuszcza oka z dzieci.

Mijają dwa lata, a Marcinowi nie przechodzi. Wciąż żyje jak cień. Nie pomaga rodzicom w gospodarstwie. Brat wielokrotnie oferuje mu pracę. Marcin zbywa go ciszą.

Kilka tygodni temu coś w nim pękło. Radiowóz z piskiem opon zatrzymał się przed jego podwórkiem. Cywilnym autem przyjechał policyjny negocjator. Marcin zabarykadował się w domu. Trzyma nóż przy szyi matki. Ojciec zamknął się w drugim pokoju, to on zawiadomił policję. Marcin grozi, że zamorduje ich oboje. Pierwszy raz od kilkunastu miesięcy wydobywa z siebie słowa. Rozpoczynają się negocjacje. Późną nocą, po kilku godzinach, Marcin odpuszcza. Matka wychodzi cała i zdrowa z domu, za nią ojciec. Policjanci w milczeniu pętają Marcina w kaftan bezpieczeństwa. Gdy wsiada do radiowozu, ma na twarzy ten sam beznamiętny wyraz, który gościł na niej od chwili jego wyjścia z więzienia. A może dłużej.

Jeszcze nie wrócił. Nie wiadomo, czy w ogóle wróci. Ludzie odetchnęli.

* * * * * * * * * * *

Ślimak, lat 62. Kiedyś zdolny mechanik samochodowy, złota rączka. Przepił wszystko. Ostatnią Warszawę sprzedał za dwa tysiące złotych, które przehulał w tydzień. Samochód ten kilka miesięcy później odsprzedano na aukcji za wielokrotność tej kwoty. Ślimak żyje ze składowania i wyprzedaży złomu. Czasem zatrudnia do pomocy Leszka (bohatera pierwszego akapitu). Leszek nie pozwala pić matce, ale sam lubi, jak mu czasem zaszumi w głowie. Ślimak wykorzystuje to z premedytacją. Upośledzony Leszek za łyk wódki wykonuje dla niego ciężkie prace.

Ślimak nie ukrywa swojej fascynacji młodymi dziewczętami. Pijany, w samych majtkach, skrada się za dziewczyną od drzewa do drzewa. Ta wyśmiewa go. Jest otyły, niezgrabny, niezdarny, obleśny. Jego seksualną napastliwość po alkoholu ludzie traktują jako nieszkodliwą. Postrzegają go jako fajtłapę, który gada od rzeczy, ale nie jest w stanie zrobić nikomu krzywdy.

Większy lęk u dziewcząt budzi Leszek. Jest silny, sprawny i nieobliczalny. Z ukrycia obserwuje spacerujące nastolatki. Z tego powodu jego rodzina nie pozwala mu oddalać się samemu od domu. Wyjątkiem są chwile, w których Leszek pomaga Ślimakowi. Wówczas on sprawuje nad nim pieczę.

Po jednej z wspólnych prac Ślimak i Leszek wypijają trochę alkoholu. Ślimak odprowadza Leszka do domu. Jest już późno. Spotykają dziewczynę, dziewiętnastolatkę. Nie jest stąd. Przyjechała do kogoś w odwiedziny, wysiadła w złej miejscowości. Nie ma już kolejnego autobusu, nie wie jak wrócić do domu. Ślimak ma zmotoryzowanego kolegę, oferuje, że zaprowadzą ją do niego i poproszą o pomoc. Dziewczyna się zgadza. Po drodze proponują jej alkohol.

Zaprowadzają ją do lasu. Tam gwałcą. Do połowy rozebrana dziewczyna ucieka między drzewa. Ślimak i Leszek wracają do domów okrężną drogą. Wypijają jeszcze trochę alkoholu, żeby usprawiedliwić długą nieobecność Leszka przed matką i szwagrem.

W tym samym czasie dziewczyna zatrzymuje jadący samochód. Prosi o odwiezienie na policję. Kierowca zgadza się, dziewczyna składa zeznania. Rozpoczyna się dochodzenie. Mieszkańcy domów położonych wzdłuż ulicy, którą szli poprzedniego wieczoru, wskazują na Ślimaka i Leszka. Tego samego dnia obaj zostają aresztowani.

Ślimak dostaje wyrok 8 lat, wyjdzie po pięciu. Przez kilka miesięcy nie bedzie wychodził z domu. Przestanie pić, zajmie się z powrotem złomem i mechaniką. Będzie twierdził, że dziewczyna była chętna, i tylko ją dotykali. Inaczej dostałby dwanaście.

Leszek wraca po dwóch tygodniach. Jest upośledzony, nie może odpowiadać za swoje czyny. Tylko pomagał Ślimakowi przytrzymać dziewczynę. Matka ukrywa go w domu na miesiąc. Gdy sprawa ucicha, Leszek zaczyna krzątać się po obejściu. Przestaje pić, i tak jak kiedyś nie oddala się od domu. Opiekuje się chorą matką. Ludzie tu nie są mściwi, nie wytykają go palcem. Wszystko toczy się po staremu.

* * * * * * * *

Takich to mam sąsiadów, mireczki. I takie tam normalne życie na tych wioskach:)
  • 57