Wpis z mikrobloga

Dzisiaj byłam z PUP, ponieważ stwierdziłam, że skoro zaszczyciłam grono bezrobotnych, to postaram się o dofinansowanie podyplomówki. Nigdy nie korzystałam z usług tej instytucji, więc są to moje pierwsze przygody z tym "tworem administracyjnym". Z każdym słowem pracownika, z każdym jego ruchem, z każdą "procedurą", zadaję sobie pytanie - po co w ogóle istnieje PUP. Oto sytuacje, które mnie spowodowały u mnie uśmiech, ale ten który jest raczej wynikiem ogromnej konsternacji i nie dowierzania:
1. Pierwszy raz papiery poszłam złożyć 25.09.2015 - napisany wniosek, kopia dyplomu, potwierdzenie o przyjęciu na studia. Niestety zabrakło jednego papierka - oświadczenie o uprawnieniach do prowadzenia studiów z wybranego kierunku. No nic, mój błąd. Żebym wiedziała dokładnie o co chodzi, to Pani mi pokazała dokładnie ten dokument, ponieważ osoba przede mną go złożyła. I nawet doptyczył mojego kierunku, nie jest imiennie wystawiany. No to proponuję, że możnaby go skserować i dołączyć do moich dokumentów. Ale nie, musiałam jechać do innego miasta prędko i go dostarczyć. Pojechałam więc na uczelnię po ten dokument, który wyrabiany jest masowo.
2. Druga wizyta - dnia 29.09.2015. Poszłam do urzędu do osoby nazywającej się Specjalistą ds. rozwoju zawodowego. Zostałam tam pokierowana, aby złożyć swój wniosek. Wniosek o dziwo okazał się ok, wszystko cacy. No to myślę sobie, że zaraz pójdę do doradcy pogadać czy kierunek jest ok, czy warto mnie tam posłać itp, itd. Ale nie tak szybko! Musiałam z wnioskiem pójść do sekretariatu, aby Pani sekretarka nabiła wpływówkę. A na dalszą procedurę proszę przyjść jutro czy kiedy Pani pasuje. Nie wierzę, jestem na miejscu, mogę od ręki wszystko załatwić, a barierą okazuje się wbicie wpływówki i odniesienie papierów do Pani specjalistki od rozwoju.
3. Trzecia wizyta - dzisiaj. U tej samej Pani od rozwoju. Pani mnie informuje, że brakuje potwierdzenia przelewu opłaty rekrutacyjnej. Tłumaczę więc Pani, że gdybym nie wniosła opłaty nie dostałabym papierów z uczelni, poza tym w dniu wczorajszym mówiła, że już jest komplet dokumentów. Ubłagałam, że doniosę do podpisania umowy. No super, myślę, teraz doradca - trochę pogadam, może jakiś teścik mi zrobi, trochę podpytam o różne kwestie natury zawodowej. Niestety, doradca okazał się kolejnym trybikiem tej machiny, który nie jest w zupełności potrzebny. Pani doradca przepisała tylko z komputera do karty moje wykształcenie, i to że posiadam prawo jazdy. Dobrze, że chociaż "dzień dobry" powiedziała, inaczej obstawiałabym, że jest niemową. Z wypełnionym kwitkiem, musiałam iść spowrotem do Pani od rozwoju, a tam dowiedziałam się, że jeszcze harmonogram zjadów muszę przynieść. A takiego jeszcze nie ma nawet uczelnia, bo dopiero zamykają grupę. Tak więc, czekam na harmonogram i wtedy może wszystko do końca uda mi się załatwić. Pomijam fakt, że spędziłam dzisiaj prawie 3 godziny w urzędzie, bo musiałam czekać np. na zakończenie prywatnych rozmów telefonicznych czy plotek "międzypokojowych".
4. Zainteresowała mnie jedna oferta pracy na tablicy ogłoszeń urzędu. Pomyślałam, że od biedy, na przetrzymanie będzie ok. Idę do pośredników pracy, pytam o ofertę, jak CV złożyć itp. Pan mi mówi, że to jest oferta pracy dla osoby po stażu, dla osoby, która odbyła staż u tego pracodawcy. KU*, to po kij ona wisi na tablicy ogłoszeń! Pytam z ciekawości o inne oferty podobne stanowiskowo. Pan informuje, że w zasadzie większość jest dla ludzi,którzy odbywali staż u danego pracodawcy. Po ch dawać ofertę pracy, skoro pracodawca jest i tak związany umową, że zatrudni na 3 miesiące na min. 1/4 etatu? A po to, żeby oferta była w statystyce urzędu, że urząd niby tyle ofert znajduje i tyle osób ma dzięki temu pracę. Czyli dwie pieczenie na jednym ogniu.

Za bardzo się rozpisałam, ale musiałam gdzieś ogłosić to światu (ba! ogłosić to mądremu światu). I wiecie co?
Chciałabym być cholernym kierownikiem urzędu pracy. Chciałabym zrobić tam porządek. Trochę to idealistyczne, niemożliwe do zrealizowania. Ale jak człowiek patrzy na tych ludzi pogubionych, którzy są przez taki urząd skazani na jeszcze większe bezrobocie to płakać się chce. Ja sobie poradzę bez urzędu, ale co ma zrobić taki Pan Jan Kowalski, lat 55, który nie łapie się w ogole w kwestiach poszukiwania pracy w obecnych czasach?

#pup #gorzkiezale
  • 1
@Kumika: podziwiam Twoją wytrwałość, ja swojego czasu chciałem się zarejestrować żeby mieć ubezpieczenie bo wiedziałem, że na oferty pracy nie ma co liczyć ale przerosło mnie zdobycie dokumentu z firmy w której kiedyś pracowałem a już nie istniała a bez tego "nie da się" więc dałem sobie spokój i wykupiłem prywatne ubezpieczenie i dorabiałem na czarno. Swoją drogą to praca na czarno i prywatne ubezpieczenie to chyba najlepsza możliwa opcja jeśli