Wpis z mikrobloga

Sen znów nie przychodzi, wiec opowiem Wam jeszcze jedną historię z psychiatryka. To będzie jedna z tych historii, które wspominam zarówno ze śmiechem jak i obrzydzeniem, ale przejdźmy do głównej treści, czyli...

Jak na oddziale intensywnej psychiatrii skutecznie rozprawić się z parszywym złodziejem.

Na oddziale wspólnie ze mną, Anią i pierdyliardem większych lub mniejszych świrów żył sobie Rafał, którego ze względu na osobliwą aparycję nazwaliśmy Szczurkiem. Szczurek już nie jeden psychiatryk zwiedził i w sumie żyliśmy z nim w zgodzie, choć należał do tych cięższych przypadków. Miał w tendencji okradanie nas z jedzeniowo- słodyczowych zasobów i mimo tego, że nie raz dawaliśmy mu odczuć nasze niezadowolenie z tego faktu, wybaczaliśmy mu, bo ani to nas mocno nie bolalo, ani nie czuliśmy powodu, by się na niego wściekać. Po prostu nie potrafił się powstrzymać, przecież był bulimikiem.

Inaczej sprawa miała się z Sarą, 15 letnią dziewczyną, która znalazła się tam z powodu... sama nie wiem, każdemu sprzedawała inną historię. Sara była skrajnie niedojrzałą dziewczyną, patologicznie kłamała, była nieznośna, głośna i co najgorsze- kradła. Kradła wszystko, a co nas, dziewczyny najbardziej bolało, okradała szatnie i nasze szafki strojąc się nawet w nasze majtki. Prowadzone były setki rozmów na terapii grupowej i zwołaniach kryzysowych, ale poza zamknięciem szatni, wywaleniem z głównego pokoju, prośbami i groźbami personel nic więcej nie mógł zrobić, a problem nie znikał. Trzeba to było rozstrzygnąć wewnętrznie, bo po miesiącu regularnego plądrowania, było to co najmniej uciążliwe.

Z Anką myślałam jak to "elegancko" załatwić, bez spuszczania jej manto na końcu korytarza. Wtedy, gdzieś przed oczami przewinął nam się Szczurek i pojawiła ta prosta myśl, by go wykorzystać. W czubkowie bardzo łatwo realizowało się wszelkie pomysły, wiec od razu pobiegłyśmy do niego by zaproponować pewien układ. Zgodził się w miarę łatwo, a my i tak przyzwyczajone do uszczuplonych zasobów chipsów i batonów w szafce, bez bólu się z nimi rozstałyśmy w myślach na ten miesiąc.

Okej, to mamy już naszą armatę, ale trzeba ją było jeszcze napełnić prochem. Zrobiliśmy oddziałową zrzutkę na jedzenie dla Szczurka, jadł z pół godziny, a słodycze wciąż były mu rzucane przed nos. Pamiętam, że specjalnie zostawiłam sobie na później mój ulubiony baton z marcepanem i trudno mi było się z nim rozstać, ale dziewczyny poklepały mnie po ramieniu, mówiąc że to dla wyższych celów i w sumie miały rację. Marcepan wylądował w bezdennej jamie, a Szczurkowi się tylko oczy świeciły na te wszystkie smakołyki.

Nagle powiedział dość, nadszedł ten czas. Armata wytoczyła się na pole, a my razem z nią. Sara stała na końcu korytarza, kręcąc się przy stole od tenisa stołowego. Szczurek się nawet nie obejrzał, ruszył w jej kierunku, a my wszyscy zebrani pod dyżurką, czekaliśmy na wybuch. Poszedł bezceremonialnie, a że był to człowiek, że tak powiem- wprawiony, to wystarczyło mu wyłącznie uciśnięcie się pod żebrami, aby rozpocząć proces. Posunął się do niej, Sara odwróciła się i wypaliła do niego z głupim pytaniem co, a on przygniótł żołądek, machnął dwa razy głową w konwulsjach i podobno w trzech potężnych miotach wywalił wszystko co miał w sobie. Podobno, bo ja już przy pierwszym odwróciłam głowę.
Ja pierniczę! Co to było?! Sara tylko wrzasnęła, po czym ruszyła na nas bluzgając w naszym kierunku nie tylko słowami. Ściągnęła z siebie bluzkę całą w marcepanie i z impetem rzuciła na ziemię. Wszystko poleciało na oddział, marcepan wszędzie, parę osób oberwało rykoszetem. Dzielni byli, bo fala na szczęście nie rozniosła się dalej. Pojawiły się piguły: Szczurek do izolatki, a ja z Anią, które w domyśle zostałyśmy uznane za sprawczynie całego zamieszana, musiałyśmy same wysprzątać to całe po bitewne pole.

To co stworzył Szczurek zajęło całe wiadro, a nam cały dzień. Odniosłyśmy niewielkie stary moralne, czuję że coś się wtedy zmieniło w nas. :D Mimo wszystko, to rozwiązanie okazało się skuteczne. Sara przeprosiła nas, my Sarę. Kradzieże się więcej nie powtórzy, a ja z Anką po rozmowach z psychiatrami zostałyśmy określone jako destrukcyjne i zabroniono nam poza wyjściami i uczestnictwem w zajęciach plastycznych, możliwości zaparzenia porannej herbaty, w ramach kary oczywiście. Dodano również, że zrobiłyśmy ogromną krzywdę Rafałowi, ale ja myślę, ze był to dla niego jeden z jego lepszych dni. Zresztą po tym, był nawet jakby szczęśliwszy,bo z jego długoletniej słabości zrobiono tego dnia atut. Uznany został w naszym czubkowym półświatku za bohatera. :D

Znowu wyszła ściana tekstu, ale wierze, że dacie radę.
  • 28
Odnośnie kradzieży w psychiatryku, przypomniał mi się mój pierwszy dzień w tymże miejscu. Miałem 15 lat i byłem wystraszony, po paru godzinach pobytu komuś ukradli telefon. Jako, że byłem nowy podejrzenie padło na mnie. Personel miał totalnie w dupie całą kradzież, ale ponieważ na oddziale była przewodnicząca pacjentów - coś na zasadzie przewodniczącej klasy - pozwolono jej i jej zastępcom zrobić przeszukanie. W ostateczności zostałem wymacany i "zmolestowany" przez trójkę 16 latek.
@Robocovo: Nie, nie bałam. Określaliśmy się mianem Wielkiej Psychiatrycznej Rodziny i żyło nam się w miarę dobrze. Na cały mój pobyt było może dwóch pacjentów, których realnie się bałam. Był to Jasio- gościu o ciele sumoki, a umyśle 4 latka. Ogółem nie wadził, do czasu gdy nie spodobało mu się macanie dziewczyn. Po takiej akcji od razu wsadzany był w kaftan i od uczył się po jakimś czasie. No i drugi,