Wpis z mikrobloga

#wrbwusa #usa #podroze

Moja podróż do USA (głównie Kalifornia i mały skrawek Nevady, Arizony i Oregonu) dobiegła końca. W tym wpisie chcę zamknąć działalność tagu #wrbwusa finalnymi opiniami na temat tego doświadczenia. Jak zwykle - nie czytaj jak lubisz życie. W tekście piszę o USA, ale chodzi w dużej mierze o Kalifornię, bo jej widziałem najwięcej.

TL;DR


Podróż w liczbach:
30 dni
4 tys dolarów (a przez 12 dni byliśmy utrzymywani)
4800 mil przejechanych samochodem
300 mil przejechanych rowerem
15 noclegów w motelach
10 noclegów pod namiotem
5 noclegów u goszczącej rodziny (Kanadyjczycy)

Założenia wstępne.
Ważne jest kto czegoś doświadcza, wierzę w subiektywność doświadczeń. Ja poprzez kinematografię, muzykę i książki byłem nauczony myśleć o Kalifornii jako o miejscu wyjątkowym, unikalnym w skali świata, gdzie elita wolnego społeczeństwa (amerykanów) żyje na najwyższym poziomie. Gdzie każdy człowiek żyje spokojnie i bez większego stresu finansowego, okolica jest piękna, dziewczyny urodziwe, klimat przyjazny, jedzenie pyszne. Może to i naiwność z mojej strony, ale ilu z nas ma zaszczepione amerykańską propagandą podobne wrażenia? Poszukaj w sobie i też chyba coś znajdziesz.
Wiedziałem, że Ameryka boryka się z problemami, przemocą, brakami systemu prawnego, brakiem opieki zdrowotnej, ale sądziłem, że dotyczy to tylko patologii i marginesu.

Co mi się podobało w Kalifornii?
Przyroda. Bezmiar przyrody. Ogromne drzewa, bezkresne płaszczyzny otoczone łańcuchami górskimi, śnieg w odległości godziny jazdy od upałów, widoki jak z pocztówek. Kolibry, szopy, słonie i lwy morskie. Przyroda zawsze jest zachwycająca, bo ludzie mają w sobie jakieś pierwotne uwielbienie dla różnorodności stworzenia. Nie każdy się zachwyca i staje, żeby robić dziesięć zdjęć, ale każdy widzi i jest zadowolony że dane mu jest obserwować piękną naturę. W Kalifornii rozpoczęto ogólnoświatowy ruch tworzenia parków narodowych i ochrony przyrody. Mieli ku temu specjalne powody.

Infrastruktura. USA są naprawdę dobrze skomunikowane, jeśli chodzi o drogi dla samochodów. Każde miasto ma swoją obwodnicę, większość dróg jest wielopasmowa. W niektórych miejscach obwodnice i autostrady to istny labirynt. Całe hektary wybetonowane, 5 poziomów estakad, skrzyżowania w koniczynę tak zawiłą, że nawet z GPSem trudno jest wybrać dobrą odnogę. Rozmach inwestycji przekracza wszystko co do tej pory widziałem. Jakość nawierzchni jest zadowalająca zarówno na dużych drogach, jak i małych dróżkach. Niektóre z dróg są specjalnie położone w malowniczych miejscach (np Highway 101 ciągnąca się wzdłuż wybrzeża po stokach wzgórz, czy szczytach klifów), inne są malownicze same z siebie, zacienione 80 metrowymi drzewami, czy biegnące prosto z horyzontu po horyzont bez żadnego zakrętu.

Przestrzeń. Pusta przestrzeń. Gdyby USA miało taką samą gęstość zaludnienia jak Niemcy, to musieliby mieć ponad 2 miliardy obywateli! USA to jest ogromny kontynent zamieszkały tylko w kilku miejscach. Powierzchnia 2.5 raza większa niż Europa, 2.5 raza mniej ludzi niż w Europie. Bezkresne pustynie, bezkresne pola. No, bezkresne i już. Jeżdżąc po USA widać jak wiele jeszcze przed nimi, jaki mają margines na wszystko, że tak naprawdę można uznać, że dopiero zaczynają pożytkować tę przestrzeń. Że świat jest duży.

Ludzie. Nasze kontakty z autochtonami można uznać tylko za pozytywne. Czuliśmy się cały czas dobrze, wszyscy byli mili i pomocni, chętnie rozmawiali. Na ulicy gdy spotkasz oczami czyjś wzrok to od razu ludzie się uśmiechają. I to nawet tacy wielcy, z tatuażami. U nas tego ewidentnie nie ma i może szkoda, w Polsce na ulicy czuć większą presję na konfrontację i więcej jest sytuacji dwuznacznych lub niekomfortowych. Choć trzeba brać poprawkę na to, że my chodziliśmy głównie po Kalifornii, która jest raczej bezpieczna i bogata (w porównaniu).

Negatywy
Wrażenia z podróży zależą od wielu czynników. Od tego co się robi, w jaki sposób się przemieszcza, z kim się spotyka i jaki jest cel wyprawy. Dlatego też wrażenia każdy ma subiektywne, ja przedstawiam wyłącznie moje własne.
Uważam, że nie ma sensu lecieć do Kalifornii turystycznie. Może ewentualnie na zwieńczenie długoletnich wojaży, gdy już się zobaczy całą Europę i jakieś egzotyczne kraje. Tak, żeby odhaczyć wszystko. W Kalifornii tak na prawdę nic nie ma. Cały ten hype (sztucznie pompowane zalety) nie ma pokrycia z rzeczywistością. Nie kwalifikowałbym USA do kraju pierwszego świata jak Europa Zachodnia za czasów kultury białego człowieka (w różnych krajach przypadało to na różne lata, w niektórych jeszcze trochę tego zostało), czy choćby Polska widziana w Faktach TVN.

USA jako kraj trzeciego świata. Trochę głupio tak mówić, skoro oni są imperium, są najbogatsi, przodują w wielu dziedzinach, etc. Problemem jest, że nie widać tego nigdzie. Pisząc o kraju trzeciego świata hiperbolizuję, bo ważne jest odkłamanie lat propagandy. Propaganda naciąga prawdę w jedną stronę, więc ja chcę tę przykrótką kołdrę szarpnąć w tym samym kierunku, ale przeciwnym zwrocie i być może pokazać kawałek tego świata, jaki widać stojąc na ulicy.

Co mi się nie podobało w USA?
Jest brzydko. Ot, oto podsumowałem większość miast i miasteczek. Przeraźliwa większość miejscowości wygląda naprawdę paskudnie. Brakuje ładu przestrzennego, zieleni, rozplanowania. Miasta są niespójne, konstrukcje często stare i zapyziałe. Dużo domów wygląda gorzej niż w biednej Polsce.
Wprawdzie ulice są raczej czyste, ale wiele miejsc można by doszorować.

Brak zabytków. Dużo osób lubi przyjechać i oglądać fundamenty danej kultury. To jest jedna z lepszych dróg do zapoznania się ze społeczeństwem, bo przeszłość mocno wpływa na przyszłość. Tam gdzie ja byłem nie ma żadnych fundamentów kultury. Jakieś wyjątkowo stare rzeczy, które powodowały aż zdziwienie u Amerykanów to np rok 1850. Trochę to żałosne, robienie z jakiegoś drewnianego młyna obiektu kultu, bo już 150 lat wytrzymał. Jako Europejczycy posiadamy korzenie kulturowe sięgające tak głęboko, że czuć ciężar naszej przeszłości.
Nigdy nie sądziłem, że to ma jakąś wartość, bo nigdy nie byłem w takim miejscu jak USA. Sądziłem, że lepiej jak wszystko nowe, bo wtedy można zrobić coś bez błędów i zaszłości. Niestety, jak coś może pójść źle to i tak pójdzie, więc lepiej mieć jakąś historię i doświadczenia niż żyć na pustyni. Przeszłość daje wartość naszym doświadczeniom, sprawia że wydają się głębsze, bardziej rozumiemy ich znaczenie. Życie bez przeszłości zdaje mi się trochę wyblakłe. Nie oddałbym cywilizacji białego człowieka, co symbolizuje Europa za historię żadnego innego miejsca.

Jest drogo. Teraz to już przesadziłem, przecież wszyscy mówią, że jest tanio. Tania jest elektronika i niektóre ciuchy, choć np telefony komórkowe na allegro są tańsze niż w USA, ot zagwozdka z VATem :)
Co jest drogie w USA? Jedzenie, zakwaterowanie, wejściówki. Wszystko czego potrzebujesz jako turysta jest droższe niż w wielu krajach. Mówię o tym, bo pokutuje u nas mniemanie, że tam każdy zbiera miliony i żyje sobie za grosze. Nic bardziej mylnego. Wiem, że bogaty kraj (np Szwajcaria) będzie drogi dla ludzi z biednego kraju (Polska), ale w USA drożyzna jest większa niż w Niemczech, Hiszpanii, Francji i innych miejscach gdzie byłem.
Co jest drogie dla amerykanów? Domy, opieka zdrowotna, edukacja, jedzenie, a nawet benzyna. Tak, benzyna bo mimo że kupują po 3.5 zł / litr (typowa cena w Kalifornii) to większość osób ma samochody, które spalają po 20-30 litrów / 100 km i wychodzi drożej. Plus te gigantyczne odległości, brak miejsc parkingowych w dużych miastach, etc. Mimo braku naszych drakońskich podatków poruszanie się w USA wychodzi drożej.
Stany to NIE JEST TANI KRAJ.

Brakuje zakwaterowania dla turystów. Są jakieś motele, przyzwoite zawsze kosztują po 120 dolarów / noc. Dla turysty to jest cena zaporowa. Motele budżetowe kosztują średnio po 70 dolarów i są zapyziałe, śmierdzą, są brudne, często nie mają internetu. Lotnisko San Francisco jest jak to zwykle lotniska pośrodku niczego. Dookoła jest sporo miejsca, żeby wybudować hotel biorący po 30 dolarów za samo przespanie się do porannego samolotu. Niestety, nie ma takich rzeczy i trzeba płacić 80 dolarów za norę 15 km dalej, bo czemu nie?
Próbowaliśmy zatem kempingów. Bzzzzt! Zła odpowiedź. Kempingów jest jak na lekarstwo. Jest to irytujące, bo jedziesz godzinami przez pustkowie. Kemping jest z rzadka i kosztuje np 35 dolarów za noc, często nawet bez prysznica! 35 dolarów za skrawek trawy pod namiot i chemiczny wychodek (taka dziura do srania). Bez prądu, bez internetu. Są też takie z prądem, internetem i prysznicem, potrafią kosztować nawet 47 dolarów / noc. I to wszystko w miejscu, gdzie terenu nie brakuje.
Niektórzy kombinują, żeby obniżać te koszty. Szukają grupy, do której mogą dołączyć i razem biorą miejsce kempingowe (są duże), czy mają wszystko rozplanowane, żeby spać w samych tanich miejscach. To jest trudne, często niewygodne. Nie rozumiem dlaczego nie można zrobić 10 ha pola namiotowego w tym pustkowiu za 10 dolarów od miejsca.
Nawet u nas pod tym względem jest o niebo lepiej, a ponoć jesteśmy 100 lat za Murzynami i to nie tylko w kwestii poprawności politycznej.

Miasta. Są naprawdę źle rozplanowane. Widać to już lecąc samolotem, a przeraźliwa prawda dociera bardzo szybko jeżdżąc ulicami. Mają parterowe miasta. Kto był w Londynie i szukał zakwaterowania ten wie, co to oznacza. Od siebie dodam tylko, że parterowe miasta, oparte na sklonowanych domkach z małym ogródkiem powodują taki rozrost nowotworu miejskiego, że 50 tys Santa Cruz ma większe i liczniejsze obwodnice niż Wrocław. Bo ciągle trzeba jechać gdzieś 20 minut samochodem. Ludzie, którzy mogliby się zmieścić na obszarze wielkości 1% obecnego zajmują niezmierzone połacie.
Wiąże się z tym, rzecz jasna, cena nieruchomości. Przeciętny dom w Santa Cruz kosztuje już przeszło 750 tys dolarów. I nie są to rezydencje jak ta Misztala. Są to domy z dykty, parterowe, z reguły naprawdę byle jakie. U nas nawet patologia mieszka w lepszym budownictwie (a szkoda). I taka buda jak dla psa z trawniczkiem wielkości kortu tenisowgo pełnym spalonej słońcem trawy kosztuje 750tys dolarów.
Amerykanie, mimo swojego bogactwa też biorą 30 letni kredyt na mieszkanie. Cały świat bierze 30 letni kredyt na miejsce do życia. Czy to jest normalne, żeby kawałek betonu (w USA - sklejki) wymagał tyle wysiłku od każdego niezależnie od miejsca zamieszkania? Co jest nie tak z prawem i polityką ekonomiczną, że do tego doszło? W miarę jak dorastam przechodzę na lewą stronę i uważam, że opieka zdrowotna, edukacja, mieszkanie i internet to są prawa człowieka i każdy powinien móc na nie zapracować szybko i bez problemów.
Dużo miejsc w Kalifornii limituje zabudowę planami zagospodarowania przestrzennego. Aż dziwne, że w tych dziurach istnieje coś takiego, ale nikt w końcu nie mówił, że trzeba ten mechanizm wykorzystywać sensownie. Tam gdzie ja byłem wykorzystuje się te plany zupełnie bezsensownie. Np na siłę ogranicza się rozrost miasta, bo "chcemy utrzymać jego charakter". Wiadomo, że nad planem głosują mieszkańcy, a mieszkańcy dbają o swój interes. W ich interesie (bardzo krótkowzrocznym) jest wzrost cen nieruchomości, więc ograniczają podaż. Nie rozumieją, że ich własne dzieci i wnuki już nie zamieszkają w Santa Cruz bo ich po prostu nie stać nawet na miejsce parkingowe. I tak hodują sobie bańkę budowlaną, zwalając winę na "superbogatych", którzy mają "po kilka rezydencji". Jakby sami nie podnosili sobie cen to też by mieli kilka rezydencji, idioci. Ale niestety brakuje edukacji.
Dużo osób pisze, że "bloki to syf, ja wolę mieszkać w domu". Ja też mam dom z ogrodem. Ale wolałbym mieszkać w bloku po taniości niż całe życie harować na budę z dykty w takim rozpełzniętym bagnie parterowych budek. Bloki to jest jedyna odpowiedź na wysoką gęstość zaludnienia. Nie da się egzystować w parterowym mieście. W San Francisco zwykły pokój potrafi kosztować 1500 dolarów za miesiąc. Powodzenia dla studentów.

Hałas z drogi. Nie budują ekranów dziękochłonnych przy autostradach. Tam autostrady są wszędzie, przecinają wiele miast, wiją się nad wybrzeżem. Nie przeszkadza im to, że całą dobę (jest ciągły ruch) słyszą huk i warkot. Rezydencja za 3 mln dolarów z widokiem na ocean, ale za oknem ciężarówka za ciężarówką. Może przywykli, dla mnie to był szok. Jest wiele miejsc jak np okolice Hollywood, czy Los Angeles, gdzie jest klif, drogie domy, autostrada, drogie domy, wzgórze i na nim drogie domy. Wszystkie drogie domy skąpane w spalinach i hałasie. A co!

Żywność. Tego co tam się sprzedaje nie da się jeść, zwłaszcza że jest to naprawdę drogie. Nie spotkaliśmy nigdzie chleba (a to gówno co wygląda i smakuje jak gąbka - 5 dolarów za "bochenek"), nie znają kaszy. Kalifornia jest ponoć w czołówce pod względem żywienia. Można sobie wyobrażać tylko jak to wygląda w innych miejscach, jeśli o wiele taniej jest kupić mrożone gówno z pudełka niż warzywo. Wszystkie owoce były zawsze droższe niż w Polsce, choć przecież są sprowadzane z tego samego Ekwadoru. Mięso wielokrotnie droższe (przecież hodowla jest prawie bezobsługowa, co tłumaczy taką różnicę?) Dużo produktów ma w sobie cukier, natomiast wszędzie trąbi się o groźnych tłuszczach. Widać, że nie mają pojęcia o dietetyce. Na pęczki widać otyłych wegetarian (sic!), bo w końcu po sałatce dobrze sobie walnąć snickersa dla pokrzepienia.
Po tygodniu jedzenia razem z amerykanami czułem palącą zgagę. Nigdy tego nie miałem w Polsce, a tam bolał mnie brzuch, piekła zgaga i czułem się paskudnie.
W stanach nie zjadłem zbyt wiele rzeczy, które były smaczne i dawały się zakwalifikować do normalnego pożywienia. Wyjątkiem były posiłki u Kanadyjczyków (u których trochę nocowaliśmy), oni żywili się smacznie, zdrowo i pożywnie.

Infrastruktura. Tak, i w zaletach i w wadach. Pamiętasz tę sieć autostrad gęstą jak pajęczyna z każdego punktu w każdy punkt? A teraz przejedź sobie to wszystko z prędkością 105 km/h (65mil / godzinę). Taki limit jest na 95% większych dróg. Czasem jest 75 mil, maksymalnie widziałem 80, ale to już pojedyncze miejsca. Jedź sobie 1000 km przez Nevadę i arizonę 100 na godzinę, w pustyni gdzie masz dwupasmowe drogi oddzielone 100 metrami piachu. W Polsce jazda 180km/h na autostradzie to jest totalna norma. Większość osób tak jeździ. W USA ta prędkość to już jest strzelanie w opony i areszt. Kompletnie bez sensu.
Jestem zwolennikiem ograniczeń prędkości, ale czemu ciągle na poziomie z lat 1950? I czemu tam, gdzie nie ma to żadnego sensu? Rozumiem, koło przedszkola jeżdżę 20. W mieście staram się przepisowo (większość osób jeździ 80-90 i ciężko mi ich winić na większości dróg), na autostradzie także nigdy nie tworzę zagrożenia. Ale 105 km/h? Przez cały kontynent? Przecież to tylko usypia i stwarza o wiele większe ryzyko wypadku.
W USA nikt nie przestrzega limitów. Wszyscy jadą 10 mil / h więcej. I nie wiesz, czy jechać jak oni, czy lepiej nie, bo mandaty są wysokie, a jest też groźba zamknięcia za kratki za nieco szybsze jeżdżenie (normalne, bezpieczne). I nigdy nie wiesz czy akurat teraz nie zaczną pilnować prawa, bo limity mandatów do wyrobienia (tak, w USA też są). Co to za prawo, które wszyscy łamią?
Aha, i jazda lewym pasem. Amerykanie nie wiedzą, że lewy pas powinien być jak najczęściej wolny, żeby szybsi mogli cię minąć. Oni mają to w dupie. Będzie jechał swoje 75 mph lewym pasem i go wyprzedzaj z prawej strony, bo on się nie ruszy. A najlepiej jest jak się trafią dwaj, którzy jadą na obu pasach obok siebie z tą samą prędkością. Wtedy pozostaje zamknąć oczy i się przespać chwilę, bo się nic nie zmieni przez 20 minut. Nigdy w Polsce nie wyprzedzam z prawej strony na autostradzie. Po pierwsze, niebezpieczne, po drugie nie ma potrzeby. W USA robiłem to wielokrotnie, codziennie. Bardzo to mądre.

Korki. Warto się przejechać koło jakiegoś miasta w godzinach szczytu. W sumie dowolne miasto wystarczy, ale najlepiej to widać na dużym, bo takie mają obwodnice po 6 pasów. I wszystkie 6 pasów zajęte. Często wszystkie 6 pasów stoi. 6 pasów autostrady, 30 km przed miastem i korek. I tak codziennie.
Budowanie szerszych dróg nie ma sensu (choć u nas trzeba by zrobić choćby dwa pasy na autostradzie, bo czasem dalej się jedzie przez kraj wioskami, jak za Gomułki). Oni nawet z 6 pasami nie dają rady. Trzeba budować lepsze miasta, zwarte, wygodne do mieszkania, z dobrą komunikacją miejską, takie gdzie się chce mieszkać. W USA nie ma żadnej komunikacji miejskiej w większości miast i miasteczek, a jak jest to słaba i niewydolna. Ludzie jeżdżą masowo autami. Na wielu drogach jest taki pas "carpool", gdzie możesz jechać gdy w aucie są choćby 2 osoby. I on często jest zupełnie luźny, a pozostałe 5 pasów stoi, bo wszyscy jadą sami.

Zła jakość telefonii komórkowej. Jezu, to przecież dolina krzemowa, cały czas są na samym przedzie wszystkich innowacji technologicznych, a w ogromie miejsc nie ma zasięgu. Nie mówię o parkach narodowych, ale wzdłuż dróg, często sygnał ginie już przez ścianę z dykty. Do tego drogo, limity danych na internecie i bardzo słaba prędkość. Amerykanie z rzadka mają w domu internet tej klasy co Polacy. Dla mnie, który uważam dostęp do sieci za prawo człowieka na równi z elektrycznością i bieżącą wodą (przykład Afryki pokazuje, że internet jest ważniejszy niż prąd i woda) jest to nie do zaakceptowania, że oni się nie domagają takich usług. Kanadyjczyk u którego mieszkaliśmy zmieniał teraz operatora (obecna prędkość - jakieś 512 kbps. Zatem z 50 KB/sec) i nowy operator musiał pociągnąć do niego osobną linię, bo nie mają prawa wymagającego dzielenie się infrastrukturą kablową. Takie dzielenie to przecież szczyt komuny. Więc Kanadyjczyk musiał czekać 6 miesięcy i płacić 2500 dolarów za drugi, niepotrzebny kabel. Oby to była tylko lokalna rzecz w tym Santa Cruz, bo nie mogę uwierzyć, że cały kraj byłby tak durny.
Nawet w restauracjach często nie ma WIFI. W McDonald's wifi z reguły nie pozwalało na nic więcej niż powolne przeglądanie stron, a czasem nawet i to się nie udawało. Internet komórkowy ciekł jak krew z nosa, często zrywał zasięg. I to w dużych miastach, jak Los Angeles, czy San Francisco.
Dopiero w samej dolinie krzemowej było lepiej. Nawet publiczne WIFI mieli. I to szybkie. Jedyne takie miejsce jakie spotkaliśmy.

Organiczność. Kolejne idiotyczne hasło. Dla Kalifornijczyków nie jest ważne, że nie stać ich na dom, ich otoczenie wygląda jak pastelowy Mordor z Władcy Pierścieni, nie mają opieki zdrowotnej, edukacji dla uboższych, opieki nad mentalnie chorymi (są na ulicach), internetu, a policja może każdemu "zaaresztować" pieniądze które są nie do odzyskania (google: civil forfeiture). Dla nich ważna jest ekologia, odnawialne źródła energii i 'organiczność'. Wszystko musi być 'organic', bo wtedy jest super. Czyli, żeby GMO nie było, nawozów, najlepiej mało wody, bo woda strasznie cenna.
Jest to szczytna idea, ale naprawdę nie macie większych problemów? #!$%@?ą cukier kilogramami, ale jak marchew jest nawożona to "strasznie niezdrowe". A te ciastka co żresz codziennie, płatki kukurydziane z cukrem, słodkie soki, czy coca cola to już ci nie szkodzi? Typowa mentalność tłumu i zidiocenie. Powinna być jakaś piramida potrzeb. To w sumie jest takie czepialstwo z mojej strony, bo mi nie przeszkadza że ktoś klęka przed etykietą na ogórku. Ale frustruje.

Wewnętrzne problemy USA. Strach przed wizytą w szpitalu. Strach przed jakąś stłuczką (brak OC i AC przy wypożyczeniu auta!). Strach przed policjantem, czy mogę się ruszać, jak mam sięgnąć po OC żeby nie poczuł się zagrożony?. Przed złamaniem jednego z miliona często nielogicznych przepisów i absurdalnym wyrokiem (ostatnio - 20 lat groziło parze za seks na plaży bo jakieś dziecko ich widziało z 2 km). Drobiazgowe kontrole na lotnisku (zdejmowałem sandały, stawałem z rękoma do góry w skanerze, a i tak mnie dokładnie przetrzepali). Ochroniarz z bronią przed McDonalds. Miasteczko namiotowe
  • 23
  • Odpowiedz
@WolnoscRownoscBraterstwo: miałem zupełnie inne przemyślenia, ale pewnie dlatego że wyjechałem z innymi oczekiwaniami i innym nastawieniem :)

Chciałbym jednak odczarować ceny, zwłaszcza noclegów. $70 za nocleg to nie jest drogo wg jakichkolwiek standardów zachodniego świata. To Polska jest tania a nie USA drogie, ja wiem że jako Polacy nasłuchaliśmy się opowieści emigrantów którzy twierdzą że 'na Zachodzie ceny są podobne jak w Polsce'. Niestety to bullshit i zaklinanie rzeczywistości, na Zachodzie
  • Odpowiedz
@NYCBronx: Dzięki za ofertę, zwłaszcza że w Nowym Jorku pewnie ciężko o zakwaterowanie. Na razie nie skorzystam, chciałbym odpocząć od ameryki północnej :)

@sakfa: $70 dolarów za naprawdę niski standard. W Polsce bym do takiego nawet nie wszedł. Te sensowne to jest jakieś 120 dolarów. To już jest dużo. Można zwiedzić całe niemcy śpiąc po 30 euro (ze śniadaniem) w agroturystykach. Hiszpania była tania, jak pamiętam. We Francji nie było
  • Odpowiedz
@WolnoscRownoscBraterstwo: spoko ja generalnie też doskonale cię rozumiem bo takie same wrażenie miałem po pobycie w Paryżu. Spodziewałem się miasta ąę, wypucowanego, czystego z pachnącymi ludźmi i marmurowymi pałacami a zastałem brud, zatłoczone i śmierdzące metro, na ulicach śmieci, na każdym kroku murzyni wciskający szmelc turystom a jazda samochodem to jakiś koszmar. Jedyne co broniło Paryż to zabytki i wieża na którą i tak nie udało mi się wejść bo francuzi
  • Odpowiedz
@WolnoscRownoscBraterstwo: przeczytałem wszystko co napisałeś, jeden z ciekawszych 'artykułów' ale dalej, mimo to co tutaj wymieniłeś, mimo wszystko co złe, moje marzenie nadal będzie takie samo. Od małego chciałbym zamieszkac na stałe w jakims duzym miescie w usa, nyc najlepiej. Mnówsto czytam o usa i wiem, że to co napisales przynajmniej w 95% jest prawdą, ale co z tego? Ludzie i tak tam chcą jechać, mieszkać i żyć bo jest po
  • Odpowiedz
@WolnoscRownoscBraterstwo: Ogólnie (bardzo) z minusami można się zgodzić jeżeli się patrzy z punktu widzenia turysty. Tak, kalifornia nie jest ciekawym stanem ani do mieszkania ani do zwiedzania (ale to zależy kto co lubi). Ale po pierwsze, jeżeli żyłeś za $ 4 tys przez te 18 czy 30 dni to się nie dziw że hotele drogie i jedzenie niejadalne, tu są inne standardy, chcesz jeść dobre jedzenie o polskim standardzie albo wyższe?
  • Odpowiedz
@WolnoscRownoscBraterstwo: Z tymi domami to jest tak, że oni nie przywiązują zbytnio uwagi do miejsca zamieszkania. W razie jakiegoś trzęsienia ziemi czy innej katastrofy nie ma problemu z postawieniem takiego samego domku. Cena oczywiście wysoka, ale przecież to Kalifornia.
  • Odpowiedz