Wpis z mikrobloga

Jako, że emocje po Fleche Wallonne nieco opadły, pozwolę sobie wrócić do najsłynniejszej edycji tego wyścigu. 20 kwietnia 1994 r., czarny dzień, który odmienił nie tylko losy kolarstwa na długie lata, ale również wszelkich sportów wydolnościowych. Wydarzenia z Mur de Huy dały początek nowej EPOce.
Kiedy erytropoetyna pojawiła się w kolarstwie dokładnie – nie wiadomo. Mówi się o 1990 roku, ale niemal na pewno były to jedynie incydentalne przypadki o charakterze eksperymentalnym. Badania nad stosowaniem EPO i autotransfuzji krwi prowadził włoski lekarz, dr Francesco Conconi, z którym współpracowali czołowi wówczas zawodnicy – Gianni Bugno, Miguel Indurain czy Laurent Fignon. Niemniej jednak pewne jest, że jeszcze w tym samym roku Tour de France wygrał Greg LeMond, o którym wiadomo powszechnie, że takich praktyk nie stosował. Już rok później jadący w żółtej koszulce Amerykanin na 13. etapie Tour de France prowadzącym przez słynną przełęcz Col du Tourmalet poniósł sromotną klęskę, wyraźnie przegrywając z Chiappuccim, Bugno i Indurainem. Wtedy mówiono o zmierzchu wielkiego mistrza, dziś wiemy, że decydujący był prawdopodobnie inny, wówczas kompletnie nieznany czynnik.
Doping krwi w latach 1991-1993 niewątpliwie zyskiwał na znaczeniu, ale stwierdzenie, ilu zawodników było w to zamieszanych, ile było „czystych” zwycięstw, jest praktycznie niemożliwe. Być może dziś trudno w to uwierzyć, ale większość specjalistów uważa, że w 1993 r. Lance Armstrong zdobył MŚ w Oslo bez stosowania żadnych wyrafinowanych form dopingu.
W 1993 roku na kolarskim rynku pojawiła się również nowa ekipa – Gewiss-Ballan. W szeregach włoskiej drużyny niewątpliwie znajdowało się paru solidnych zawodników, jak np. Giorgio Furlan, ale poza Moreno Argentinem nie było tam ani jednego kolarza, który wcześniej był w stanie rywalizować w najważniejszych imprezach o zwycięstwo. Od składu ważniejsze jest jednak to, kogo wynajęto do opieki medycznej nad ekipą – dr Michele Ferrariego, ucznia wcześniej wspomnianego Conconiego.
O ile pierwszy rok działania Gewiss-Ballan nie przyniósł wyników szczególnie godnych uwagi, o tyle początek roku 1994 był naprawdę imponujący. Furlan wygrał 3 etapy i klasyfikację generalną Tirreno – Adriatico, a potem wygrał Mediolan – San Remo. W Liege-Bastogne-Liege triumfował niezbyt znany znany rosyjski kolarz, Evgeni Berzin, a ekipa gromadziła coraz większe zainteresowanie kibiców. Punkt kulminacyjny nastąpił trzy dni później podczas Strzały Walońskiej.
Od lat decydującym fragmentem tego wyścigu jest mordercza, kilometrowa ścianka Mur de Huy. Nie inaczej było zresztą w 1994 roku. W czym więc problem? Ano tym razem decydujące wydarzenia miały miejsce nie podczas pokonywania ostatniego podjazdu na metę, ale podczas przedostatniego przejazdu, blisko 70 km przed metą. Wówczas to Bruno Cenghialta z Gewiss-Ballan wyszedł na prowadzenie w peletonie i zaczął nadawać tempo. Mordercze tempo. Z każdym metrem wzniesienia, odpadali kolejni kolarze. Kiedy Włoch wreszcie nie wytrzymał i zjechał na bok, za jego plecami pozostało trzech niewzruszonych zrelaksowanych zawodników, po których w ogóle nie dało się poznać, że właśnie pokonują 20% nachylenia. Moreno Argentin, Giorgio Furlan i Evgeni Berzin. Wszyscy oczywiście reprezentujący barwy włoskiej drużyny. Za ich plecami uformowała się grupa utytułowanych rywali z Giannim Bugno i Claudio Chiappuccim na czele. Solidarnie dawali mocne zmiany, nie zważając na to, że są rywalami. Nie dali rady. Argentin, Furlan i Berzin zgarnęli wszystkie trzy miejsca na podium szokując kolarski świat. Uczeń przegonił mistrza. Na mecie, Lance Armstrong, 37. miejsce stwierdził:

They crushed us


Wówczas padły również słynne słowa dr Michele Ferrariego:

EPO is not dangerous, it's the abuse that is. It's also dangerous to drink 10 liters of orange juice


Kosztowały one Ferrariego posadę, ale dały początek współpracy z wieloma przyszłymi mistrzami, nie tylko kolarstwa. Gewiss Ballan kontynuowało wspaniały sezon, Berzin zgarnął Giro, Ugrumov w TdF przegrał jedynie z Indurainem, a na deser Bobrik wygrał Lombardię. Ekipa Gewiss-Ballan niewątpliwia stanowiła pierwszy w historii przykład zorganizowanego dopingu, a historia ze Strzały Walońskiej dała wszystkim zawodnikom do zrozumienia, że czasy, kiedy dało się wygrać wyścig bez wspomagania dopingiem, dawno minęły. Pierwsze testy na EPO pojawiły się dopiero w 1999 roku i zostały opracowane przez.. dr Francesco Conconiego. Po zakończenie sezonu Armstrong spotkał się z Ferrarim i rozpoczął współpracę, która miała w przyszłości zaprowadzić go do upragnionego triumfu w TdF.

Rozstrzygnięcie, czy i w jakim stopniu startujący wówczas zawodnicy byli oszustami jest niemożliwe. Wielu z nich stanęło przed naprawdę ciężkim dylematem. Starsi zawodnicy, jak wspomniany wyżej Lemond, kończyli kariery, nie mogąc pogodzić się z rolą woziwody. Młodsi mogli albo porzucić marzenia o sukcesach i przekreślić lata morderczych treningów, albo przejść na ciemną stronę mocy. Nie chcę bronić takich zawodników jak Armstrong (okropny cynik, swoją drogą), ale myślę, że stosunkowo niewielu zgodziłoby się porzucić marzenia, pasję i skreślić lata wyrzeczeń.

#kolarstwo #doping #sport #ciekawostki
  • 9
@HCLB: A ja bym np. chętnie posłuchał o medycznych aspektach. O tym jak Mr 60% bardzo igrał z losem. O tym jak zachowuje się organizm po treningu wysokogórski. O tym, czy o stosowaniu dopingu w większym stopniu stanowią duże wahania formy czy utrzymywanie wysokiej dyspozycji przez długi okres czasu itd. itd.

Mi takiej wiedzy brakuje, a temat wydaje mi się bardzo ciekawy.
@Nirguna: Niektórzy mają naturalnie wysoki hematokryt i progres jaki mogą uczynić jest stosunkowo niewielki. U innych niższy poziom hematokrytu rekompensowany jest tym, że czerwone krwinki są bardziej "wydajne". Wszelkie metody dopingu, czy to pochodne EPO czy transfuzje krwi powodują wzrost ilości czerwonych krwinek we krwi, nie potrafimy natomiast wpływać na ich "jakość".

I tak u niektórych poziom hematokrytu "naturalnie" wynosił około 45-50%, podczas gdy większość gwiazd kolarstwa lat 90-tych startowała z